Właśnie przeżyłem drugi rozwód i doszedłem do wniosku, iż związki nie są już dla mnie.

polregion.pl 11 godzin temu

Właśnie przeżyłem drugi rozwód i postanowiłem, iż związki to już nie dla mnie. Nie chciałem, aby ktokolwiek był blisko, celowo sprawiając, bym był jak najmniej atrakcyjny dla otoczenia. Pewnie próbowałem chronić się przed kolejnym emocjonalnym ryzykiem. Ale wtedy ją spotkałem. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Od tamtego wieczoru byliśmy razem, a żadne z nas nie przewidywało, jak bardzo zmieni się nasze życie.

Spędziliśmy razem siedemnaście lat. Nie była tylko moją żoną była moją najlepszą przyjaciółką. Jej energia, inteligencja, siła i wrażliwość codziennie mnie zadziwiały. Zawsze była przy mnie, wspierała w trudnościach i potrafiła rozjaśnić choćby najciemniejsze chwile. Śmialiśmy się razem, marzyliśmy o przyszłości, tworzyliśmy małe tradycje, które stawały się częścią naszej codzienności.

Gdy lekarze zdiagnozowali u niej raka, wiedzieliśmy, iż walka będzie ciężka. Walczyła osiemnaście miesięcy wytrwale, odważnie, bez załamywania się. Ale choroba okazała się zbyt agresywna. Około trzy miesiące temu ją straciliśmy. To wciąż świeża rana, którą noszę w sercu każdego dnia.

Tym, co utrzymuje mnie na powierzchni, jest nasze dziecko. Jesteśmy niezwykle blisko, i to dzięki niemu znajduję siłę, by nie zatonąć w rozpaczy. Bycie ojcem to ogromny dar, który daje mi stabilność i nie pozwala pogrążyć się w depresji. Gdy patrzę na jego uśmiech, widzę jego zachwyt światem i bezbronność przy mnie, rozumiem, iż moje życie wciąż ma sens.

Od chwili, gdy stało się jasne, iż żony już nie będzie obok, starałem się przygotować na tę stratę. Wyobrażałem sobie, jak będę radził sobie sam, bez jej wsparcia. Można oczywiście częściowo przygotować się na wielkie momenty, gdy jest się samemu, ale to właśnie drobne, codzienne rzeczy najbardziej przypominają o jej nieobecności.

To bardzo proste, niemal śmieszne sprawy. Na przykład zawsze razem oglądaliśmy program „Twoja stara, moja stara” w niedzielę. Siedzieliśmy na kanapie, zgadywaliśmy wartość różnych przedmiotów i śmialiśmy się. Teraz oglądam go sam, na tej samej kanapie, ale nie ma jej obok, byśmy mogli się śmiać czy spierać o wycenę. Za każdym razem, gdy włączam ten program, czuję ogromny ból i uświadamiam sobie, iż choćby takie zwykłe chwile są teraz puste bez niej.

A jeszcze zasypianie. Można przytulać dziesiątki poduszek, próbować stworzyć sobie ciepło, ale nic nie zastąpi prawdziwej miłości, jej obecności. Nie da się jej niczym zastąpić. Czasem samo uczucie pustego miejsca obok staje się niemal fizycznym cierpieniem.

Mimo wszystko żyję dalej. Uczę się odnajdywać euforia w małych rzeczach w dziecięcym śmiechu, w spokojnym spacerze po Warszawie, w drobnych rytuałach, które wprowadziłem, by czuć jej obecność. Staram się nie zapominać o naszym wspólnym życiu, o miłości, która była prawdziwa i silna, i która wciąż daje mi siłę, by iść naprzód.

Bycie ojcem dla naszego dziecka stało się moim najważniejszym zadaniem, celem i jednocześnie oparciem. Jego uśmiech, jego uściski, małe codzienne odkrycia świata to właśnie sprawia, iż jestem silniejszy i pozwala mi oddychać, choćby gdy serce boli. Nauczyłem się dostrzegać sens w chwili, cenić każdy dzień, bo wiem, iż można stracić kogoś w każdej chwili.

Nigdy nie sądziłem, iż zdołam przeżyć taką stratę i nie dać się złamać. Ale miłość do dziecka, wspomnienia o żonie, nasza rodzinna historia to wszystko czyni mnie mocniejszym. Zrozumiałem, iż życie nie kończy się wraz z odejściem ukochanej osoby. Trwa w tym, co przekazujemy innym, w tym, jak kochamy dalej, w trosce i pamięci.

Nawet gdy nachodzą mnie ciemne myśli, znajduję siłę. Wiem, iż nasza miłość nie zniknęła po prostu zmieniła formę. Jest teraz w naszym dziecku, w drobiazgach codzienności, we wspomnieniach i w muzyce serca, które pamięta. I to daje mi nadzieję, iż można żyć dalej, zachowując w sobie to, co było prawdziwe i ważne.

Idź do oryginalnego materiału