WŁADYSŁAW PASIKOWSKI: – Słodko-gorzki. Jak to w życiu jest. Żeby tego nie widzieć, trzeba być ślepym albo mieć bardzo silny mechanizm obronny. Zaczynamy od piaskownicy, wiaderka i łopatki, a kończymy niemal tak samo – przy grobach. Zaczynamy od lekcji religii i świąt, a kończymy jak ja – rozczarowaniem i niepodlegającym wahaniom zwątpieniem albo jak pewna znana piosenkarka – dramatycznie, z jęzorem zakonnicy w uchu.
Pesymistą pan się stał.
Może się tak wydawać, ale na pewno nie. Po pierwsze, zawsze byłem. Nie widzę i nie widziałem nigdy w przywódcach, ideologiach, a także historii niczego, co skłaniałoby mnie do optymizmu. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego ten, kto mógł wskrzesić Łazarza, nie zrobił niczego więcej w tym kierunku. Za to z wiekiem mam coraz więcej wyrozumiałości dla ludzi i ich słabości. Nie żebym się usprawiedliwiał ze swoich. Więc nie pesymistą, ale fatalistą zostałem. Jest, jak jest, nic na to poradzić nie można. Można jedynie próbować samemu się nie skurwić do końca.
Oglądając pana „Zamach na papieża”, w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, co by czuł Clint Eastwood, gdyby przyszło mu żyć w „Domu złym” Smarzowskiego.
Ja wiem. Czułby gniew, którego by nie okazał z powodów taktycznych, a potem zrobiłby porządek z całą tą bandą. Po wielu filmach zarzucano Eastwoodowi skłonności faszystowskie. Szczególnie po „Brudnym Harrym” i „Sile magnum”. Patrząc na „Grand Torino”, on przez cały czas zgłębia bardzo niebezpieczne rejony, szalenie pociągające dla ludzi rozczarowanych obecną demokracją i „lewackim” liberalizmem. Oczywiście autokratyzm nie jest fajną opcją.