"Wilderness" to thriller o zemście, w którym rządzi Jenna Coleman – recenzja miniserialu Prime Video

serialowa.pl 1 rok temu

Do czego jest w stanie posunąć się zdradzona kobieta? „Wilderness”, nowy serial Amazon Prime Video, pokazuje, jakie granice możemy przekroczyć, aby dokonać zemsty. Czy warto oglądać thriller z Jenną Coleman?

„Wilderness” to najnowszy miniserial od Amazon Prime Video. Produkcję oparto na książce B.E. Jones, którą na ekran przeniosła Marnie Dickens („Gra pozorów”). Twórczyni serialu jest także autorką scenariuszy do każdego z odcinków, z kolei wyreżyserowała je wszystkie So Yong Kim („Ryk”). Serial, za którego sterami stoją kobiety, z założenia miał być chyba thrillerem z feministycznym przesłaniem. Szkoda tylko, iż rzeczywistość nie dorównała zapowiedziom, które dawały nam nadzieję na niekonwencjonalną historię o tym, do czego jesteśmy w stanie posunąć się, gdy zostajemy zranieni.

Wilderness – o czym jest serial Amazon Prime Video?

Olivia (Jenna Coleman, „Doktor Who”) ma życie, o którym marzy prawdopodobnie niejedna osoba. Jego fundament stanowi Will (Oliver Jackson-Cohen, „Nawiedzony dom na wzgórzu”), przystojny mąż o grubym portfelu, z którym właśnie przeprowadziła się z Anglii do Nowego Jorku. Dla miłości Olivia przemeblowała całe swoje życie i przeniosła się za ocean, gdzie Will może rozwijać się zawodowo. Nietrudno zauważyć, iż w tym związku główna bohaterka została sprowadzona do roli pięknej ozdoby dla męża, ale zdaje jej się to nie przeszkadzać, dopóki dzięki niemu może być szczęśliwa. Mieszkanie w Nowym Jorku z zapierającym dech w piersiach widokiem też raczej nie zawadzi.

„Wilderness” (Fot. Amazon Prime Video)

Jak łatwo się domyślić, szczęście nie potrwa długo. Olivia gwałtownie dowie się, iż jej mąż nie jest z nią szczery i romansuje z koleżanką z pracy, Carą (Ashley Benson, „Słodkie kłamstewka”). Coś, co Will próbuje sprowadzić do jednorazowego błędu pod wpływem alkoholu, okazuje się być znacznie poważniejsze i rzuci się cieniem na całe dalsze życie tego z pozoru perfekcyjnego małżeństwa. Zraniona żona, przygnieciona ciężarem kolejnych kłamstw niewiernego męża, zacznie planować zemstę. Olivia będzie chciała, by Will poniósł największą możliwą karę, a podróż do Ameryce – od Wielkiego Kanionu, przez Yosemite, po Las Vegas – będzie idealnym momentem na jej wykonanie.

Szybko okaże się jednak, iż nie wszystko da się kontrolować, a niektóre z jej planów zaczną wymykać się spod kontroli. W jej działaniach pojawi się coraz więcej improwizacji, która niekoniecznie musi przynieść cokolwiek dobrego. „Wilderness” od początku do końca będzie kręciło się wokół motywu zemsty. Zemsty za kolejne kłamstwa i zmarnowane życie. To motyw stary jak świat, więc nie należy spodziewać się, iż produkcja Amazon Prime Video będzie w stanie powiedzieć w tym temacie coś nowego. Niezbyt oryginalny główny motyw to jednak najmniejszy z problemów tego serialu, który próbowano promować za pomocą piosenki Taylor Swift.

Wilderness to znakomita Jenna Coleman i kilka więcej

Do wyliczenia wszystkich rzeczy, które się w „Wilderness” udały, wystarczyłyby prawdopodobnie palce u jednej dłoni, ale tak naprawdę najważniejszy jest tylko jeden. Serial Amazona opiera się w głównej mierze na Jennie Coleman, która ze swojej bohaterki wyciska, ile tylko się da, i jeszcze trochę. Gdyby nie ona (i fakt, iż musiałem napisać tę recenzję), porzuciłbym oglądanie już po pierwszym odcinku, a tak patrzyłem z podziwem, jak aktorka próbuje dźwigać całą produkcję na swoich barkach. Czasem się przy tym potyka, ale też ciężar był wyjątkowo trudny do udźwignięcia. Jej Olivia nie jest typową pozytywną bohaterką, mam w sobie zbyt wiele cech socjopatki, ale jednocześnie trudno nie kibicować jej w tej sytuacji. Niestety jednak, choćby najlepsza rola nie jest w stanie przykryć pozostałych niedoskonałości serialu. Tych jest po prostu zbyt dużo.

„Wilderness” (Fot. Amazon Prime Video)

Choć to tylko sześć odcinków trwających w większości ok. 50 minut, „Wilderness” ciągnie się wręcz w nieskończoność, testując przy tym cierpliwość widzów. Ta w gruncie rzeczy prosta jak drut historia zdecydowanie lepiej sprawdziłaby się w formie pełnometrażowego filmu niż trwającego jakieś pięć godzin serialu – nie ma w niej absolutnie nic, co pomogłoby uzasadnić takie przeciąganie i ciągłe kręcenie się w kółko. Olivia dowiaduje się o kłamstwach Willa, zaczyna myśleć o zemście, Will przeprasza i znowu kłamie – i tak kilka razy. Serial Amazona mógłby być niezłą czarną komedią o mszczącej się na mężu zdradzonej kobiecie, ale zamiast tego gwałtownie zaczyna dryfować w stronę niestrawnego thrillera.

Thrillera, w którym wszystko jest śmiertelnie poważne, atmosfera staje się tak duszna, iż nie można oddychać, i któremu brakuje jakiegokolwiek dystansu do siebie. „Wilderness” staje się w pewnym momencie wręcz nieznośnie męczące. Jednym z powodów jest to, iż cały serial oparto na dwóch postaciach, o których ostatecznie nie dowiadujemy się zbyt wiele. Olivia, choć jest jedynym powodem uzasadniającym wytrwanie do końca, to postać, o której – pomijając jej głód zemsty – możemy powiedzieć niewiele. To (do pewnego momentu) kochająca żona, która dla męża zostawia karierę i całe swoje życie, i wyjeżdża do Nowego Jorku – taką decyzję podejmuje dość łatwo także z powodu skomplikowanych relacji z matką. Will zaś to czarujący kłamca, ciągle skupiający się na tym, co pomyśli o nim jego rodzina.

Wilderness – czy warto oglądać serial Amazona?

I to tyle. Trzeba przyznać, iż nie są to fundamenty, na których można byłoby zbudować solidny serial. Twórczynie „Wilderness” owszem, próbują grać czasem z widzami w kotka i myszkę, ale kilka z tego wychodzi. Ich główny pomysł to ciągłe lawirowanie między Olivią jako ofiarą niewiernego męża a Olivią – łowczynią, która na tego męża postanawia zapolować. Ta częsta zmiana ról, jaką wymuszają kolejne nieprzewidziane zdarzenia, nie sprawia jednak, iż zaczynamy sobie zadawać pytania, kto tak naprawdę jest czarnym charakterem w tej opowieści. Will to postać bardzo jednowymiarowa, kłamiąca tak często jak oddychająca, więc ani przez chwilę nie mamy dla niego choć grama sympatii. Wszystko, co mu się przytrafia, witamy albo z radością, albo z obojętnym wzruszeniem ramion. Miejsca na współczucie brak.

„Wilderness” (Fot. Amazon Prime Video)

Zwroty akcji, jakie twórczynie serialu serwują raz po raz, dają paliwa na wyjątkowo krótko. Gdy Olivia sama zaczyna dokonywać wyborów, które trudno usprawiedliwiać i plecie własną pajęczynę kłamstw, nie robi to już na nas żadnego wrażenia. Być może byłoby inaczej, gdybyśmy mieli szansę wcześniej lepiej ją poznać, ale twórczynie „Wilderness” wyraźnie doszły do wniosku, iż nie ma takiej potrzeby. A skoro tak po macoszemu potraktowano główną bohaterkę i jej męża, możecie sobie wyobrazić, co dzieje się (lub adekwatnie nie dzieje) na drugim planie. Każdy z drugoplanowych bohaterów – nieważne, o kim mówimy – jest praktycznie pozbawiony osobowości. Jedynie matkę Olivii rozpisano w taki sposób, byśmy nie dziwili się, dlaczego główna bohaterka tak łatwo porzuciła swoje dawne życie.

Finalnie „Wilderness” jest więc zbiorem kilku nieudanych pomysłów, które próbowano skleić dzięki śliny i zrobić z nich serial. Serial, który z każdym kolejnym odcinkiem staje się coraz bardziej ciężkostrawny i wymaga od widza coraz więcej samozaparcia, by wytrwać do końca. A na końcu wcale nie czeka nagroda, wręcz przeciwnie. Finałowa scena i monolog Olivii przyprawiają jedynie o ciarki żenady i są jak uderzenie obuchem w głowę, po którym orientujemy się, iż oto straciliśmy kilka godzin z życia i nikt już nam ich nie zwróci. Marnie Dickens, twórczyni produkcji Amazona, polecałbym, aby następnym razem pieniądze, jakie przeznaczyła na wykupienie licencji do piosenki Taylor Swift, wydała na zatrudnienie kogoś bardziej utalentowanego od siebie do napisania scenariusza.

Wilderness jest dostępne w serwisie Amazon Prime Video

Idź do oryginalnego materiału