Wiktor Zborowski o komedii geriatrycznej, knedlikach, piwie i darciu kotów z Opanią

beskidzka24.pl 7 godzin temu

27. edycja Kina na Granicy po obu stronach Olzy odbywała się od 30 kwietnia do 4 maja. Pierwszy raz na tym wydarzeniu pojawił się Wiktor Zborowski.

Niżej podpisanej zdradził, z czym kojarzą mu się Czechy, opowiedział o przyjaźni z Marianem Opanią i pracy na planie filmu “Dalej jazda”, który zgromadził w kinach ponad pięćset tysięcy widzów i debiutującym na szklanym ekranie 9 maja, filmie “Dziadku, wiejemy”.

Spotykamy się na 27. Kinie na Granicy. Jak zareagował Pan na zaproszenie Łukasza Maciejewskiego?

– Zareagowałem z radością, ponieważ nigdy wcześniej nie byłem na tym wydarzeniu, bo nie składało się. Wreszcie się udało. Jestem bardzo zadowolony.

Festiwal łączy kino polskie, czeskie i słowackie. Z czym kojarzą się Panu Czechy? Zadając to pytanie gościom festiwalowym na przestrzeni lat, najczęstsze skojarzenia, to przeważnie smażony ser i piwo.

– Kiedyś przyjechałem z mamą, wracaliśmy z wakacji na Węgrzech. Pamiętam przepiękną Pragę. To jeszcze były czasy Czechosłowacji, kiedy przyjechałem też jako aktor z Teatrem Narodowym.

Z Czechami kojarzą mi się houskové knedličky, hranolky, pyszne czeskie piwo, ale też Becherovka i Jelínek (śmiech).

Pana ulubieni czescy przedstawiciele literatury i świata filmu to…

Wiadomo, Jaroslav Hašek, Bohumil Hrabal. Z filmów, to na pewno “Pociągi pod specjalnym nadzorem”, “Pali się, moja panno”.

“Dalej jazda” to pierwszy z dwóch filmów, który można zobaczyć w Cieszynie. To tytuł, który osobiście bardzo mnie wzruszył. Ma on też walory edukacyjne. Myślę, iż pod jego wpływem, wielu osobom udało się zrozumieć, czym tak naprawdę jest Alzheimer. Spotykał się Pan z podobnymi opiniami, ze strony widzów?

– Tak. Tak duży sukces tego filmu był do pewnego stopnia zaskoczeniem dla nas wszystkich. Ponad pięćset tysięcy widzów w kinach, to jak na polski film, wspaniały wynik. Nikt nie myślał, iż odniesie aż taki sukces frekwencyjny. Jednak, kiedy zobaczyłem ten film po montażu, stwierdziłem, iż chyba będzie się podobał.

Gdyby miał Pan prace nad tym filmie zawrzeć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

– Nazywam ten film komedią geriatryczną (śmiech).

Rozwińmy to, proszę.

– Po prostu, główne role grają aktorzy, będący już w poważnym kwiecie wieku. Można się pośmiać, czasami choćby łzę uronić. Taka to jest komedia geriatryczna. I do śmiechu, i do płaczu.

Po wspominanym sukcesie frekwencyjnym pytanie o to, czy jest szansa na jego kontynuację, samo się nasuwa.

– Myślę, iż jest i to chyba choćby w niedługim czasie.

Pan wcielił się w Antoniego Kryskę, sąsiada Gugulaków, z którymi, a szczególnie z nim, przeważnie darł koty, ale tak naprawdę był jego przyjacielem. W budowaniu tej postaci pomogło również, iż przyjaźni się Pan z Marianem Opanią, prawda?

– Tak, z Mańkiem bardzo się przyjaźnimy, a choćby żremy się tak samo, jak Kryska i Gugulak. Autentycznie, przy ekipie, skakaliśmy sobie do gardeł, a po sekundzie był już spokój. Czasami więc udawaliśmy, a innym razem nie.

Co było największym wyzwaniem w graniu Antoniego Kryski?

– To facet zaprzyjaźniony z Gugulakiem. Po prostu, choćby jeżeli coś mu się nie podoba, to mu o tym powie, ale i tak pójdzie za nim w ogień. Tego wymaga przyjaźń.

Czy Pana ulubiona scena, to ta, w której z Marianem Opanią nakładacie kominiarki?

– Tak, była to bardzo zabawna scena.

“Dziadku, wiejemy”, to drugi film z Pana udziałem, który można zobaczyć podczas rzeczonego przeglądu. Jak wspomnieliśmy, jest skierowany do najmłodszych widzów. Premierę miał 9 maja. Podobno, w tym filmie familijnym, nazywanym kinem drogi, odnalazł się Pan już na etapie scenariusza. Jednym z powodów przyjęcia przez Pana tej roli było wcielanie się w czarny charakter?

– Też. Wcielenie się w czarny charakter, to zawsze dla mnie szalenie nęcąca propozycja. Tylko kilka razy, w całej swojej karierze zawodowej, zagrałem takiego bohatera.

Nie wynika to z tego, iż nie nadaję się do zagrania takiej roli. W pewnym serialu u Piotrka Wereśniaka zagrałem bardzo paskudną postać. W mojej opinii zagrałem bardzo dobrze, ale to widzowie decydują. Chcą mnie oglądać raczej w komediowych wcieleniach.

Pan wolałby grać negatywne postaci?

– To nie kwestia woli. Chciałbym po prostu zagrać czasem coś w kontrze. Jak mi się udaje tylko dostać jakąś propozycję, przyjmuję ją z radością.

Jak w kilku słowach opisze Pan swojego bohatera?

– To charakterologicznie wredny typ, ale przedstawiony przeze mnie, przez panią reżyser, Olgę Chajdas i pana scenarzystę, Emila Płoszajskiego w barwach groteskowych.

Jak pracuje się z dziećmi? Pomógł Panu fakt, iż jest dziadkiem?

– Z dzieciakami na planie nie miałem częstego kontaktu. Dużo rozmawiałem jedynie z Filipem Tkaczykiem, który wciela się w Adama.

Miał Pan wrażenie, iż po zakończeniu pracy na planie tego filmu przybyło Panu wnuków?

– (śmiech) Aż do tego stopnia, to nie. Na planie spędziłem jedynie pięć dni, ale za to, szalenie intensywnych. Jednocześnie kończyłem zdjęcia do “Dalej jazda”.

Czasami można być na planie krótko, a jednak zagrać coś istotnego.

– Tak. Wymagało to dużego wysiłku, bo musiałem wracać z Dolnego Śląska do Warszawy, tam kontynuować zdjęcia do filmu w reżyserii Mariusza Kuczewskiego.

Było śmiesznie, ponieważ właśnie na potrzeby filmu “Dalej jazda”, 1:1, w górach, została zbudowana latarnia morska, która wyglądała bardzo autentycznie. Ludzie, którzy przechodzili obok niej, nie wierzyli własnym oczom. Przecież, jeszcze tak niedawno tu byli i żadnej latarni nie było. Nie można było robić sobie pamiątkowych zdjęć w tym miejscu.

Co najbardziej ceni Pan w Oldze Chajdas, reżyser filmu “Dziadku, wiejemy!”

– W Oldze cenię upór i konsekwencję, które ma w sobie, a jednocześnie szaloną delikatność w kontakcie z aktorami.

fot. Małgorzata Krawczyk

Idź do oryginalnego materiału