Wieża Babel. „Myślnik. Słowo jako materia sztuki” w Muzeum Literatury

magazynszum.pl 9 miesięcy temu

Najważniejsze to zrozumieć, iż pragnienie jest nieskończone, a możliwości jego zaspokojenia skromne. Potem już jest łatwiej. Potem można cieszyć się rzeczami drobnymi, a choćby ich brakiem.

I z takim mniej więcej poczuciem wychodzę z wystawy Myślnik. Słowo jako materia sztuki w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza na warszawskiej starówce – wystawy poświęconej związkom sztuki i słowa. Ani to stracona okazja, ani wystawa nieudana. Ot, miejsce i prace, które mogą uprzyjemnić niedzielny spacer, dać wgląd w historię sztuki współczesnej w Polsce (tej blisko słowa i alfabetu) i wypuścić z poczuciem bezpieczeństwa, ale i zdziwienia, iż przecież tyle się w tych słowach i technologii się teraz dzieje, a tu polscy artyści temat przeoczyli – albo przeoczyły go kuratorki. Albo jedni i drugie.

Temat relacji słowa i obrazu jest ogromny i dałoby się go przekornie wsadzić albo w parę prostych gestów, absolutny minimalizm, albo wielką, długą jak wielkie korytarze europejskich muzeów przekrojową wystawę. I byłoby mało.

Efekt całości to przyjemne retro, które kończy się wypluciem w światło rynku, a potem na Nowy Świat – z poczuciem przebywania w mieście Babel z tysiącem restauracyjnych smaków, połykaczy ognia, klezmerów, hipisów i bóg wie kogo jeszcze. To klimat co najmniej z piosenki Apteki Ujarane całe miasto i warto mu poświęcić chwilę, bo to, co dzieje się na ulicy, stanowi nieodłączną część wystawy. Tu wszystko jest pełne życia i absorbujące do przytłoczenia, tam: wypreparowane, w skali kontrolowanej, ale wciąż zasługującej na to samo określenie: to wieża Babel.

Tu, na bruku, doświadczamy zgiełku wokół wieży, próby zaspokojenia pragnienia. Tam, na wystawie, mamy zbliżenie na układ cegieł wieży, na słowa, litery, materię pragnienia. Podane jest to wszystko bez większego ładu i składu (ja bym to zrobił lepiej, ciśnie się pod klawiaturę), ale też mam poczucie, iż tego ładu na wystawie za bardzo być nie może, iż temat relacji słowa i obrazu jest ogromny i dałoby się to przekornie wsadzić albo w parę prostych gestów, absolutny minimalizm, albo wielką, długą jak wielkie korytarze europejskich muzeów przekrojową wystawę. I byłoby mało. Dostajemy za to – kilkanaście, kilkadziesiąt prac, które samą obecnością na wystawie, w tej średniej przestrzeni Muzeum Literatury, same się redukują do wymiaru uwertury przed tym, co naprawdę ważne: spaceru po warszawskim rynku.

Katarzyna Józefowicz, „Między słowami”, 2018, wystawa „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury
Akcja Andrzeja Partuma „Milczenie awangardowe”, 1974, kadr z filmu „Żywa Galeria” w reż. Józefa Robakowskiego, wystawa „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury
Mariusz Libel, „Nowe okładki”, 2022, wystawa „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury
Wilhelm Sasnal, „Książka 10”, 1999, wystawa „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury

Całość kuratorowały Anna Lebensztejn i Karolina Vyšata. Zgodnie z zamysłem kuratorek na wejściu wita gości zwisający z sufitu obiekt, draperia, wycinanka z pisanych liter; to praca Katarzyny Józefowicz Między słowami. Nim uwagę przyciągną mniejsze dzieła w pomieszczeniu obok, zwiedzających alarmuje wielkie zdjęcie z filmu Józefa Robakowskiego Żywa galeria z eksponowanym napisem „milczenie awangardowe” z akcji Andrzeja Partuma. Po tych dwóch pierwszych doznaniach widz zaczyna myszkować, rozglądać się.

Naprzeciw dużego zdjęcia Robakowskiego znajdują się zapisy Biura Poezji Andrzeja Partuma, obok ważne dla Mariusza Libla książki, którym dał własne intrygujące obwoluty (Camus, Eliade, Jung, Debord…), po przeciwnej stronie znajdą się – jak zauważają kuratorki, „w dialogu z Liblem” – fotografie Jadwigi Sawickiej, czyli utrzymane w jej idiomie graficznym zaledwie pomysły na książki z eksponowanymi tytułami, trzymane w rękach fotografowanych osób. Co jakiś czas wynurza się zza kotary, skosu ściany, małe, pastelowe dziełko: piękna rama i kilka linijek tekstu w środku; to Cezary Bodzianowski w cyklu Atrament sympatyczny maluje słowami obrazy w głowie widza (zapamiętałem łodygę pnącą się po ścianie, piękny, zmysłowy obraz).

Zbigniew Warpechowski, „Talerzowanie”, 1971/2014 [dół] oraz Grupa Twożywo, „Maria Materia”, 2004-2005, wystawa „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury
Widok wystawy „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, Muzeum Literatury w Warszawie, fot. A. Lebensztejn, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury

Odbiorca idzie dalej – a jeżeli nie widzi tego strażnik lub strażniczka wystawy, może wejść w obiekt / instalację Talerzowanie Zbigniewa Warpechowskiego, obejrzeć jeszcze raz znaną z warszawskich miejskich szablonów Marię materię Grupy Twożywo i przyjrzeć się bliżej mail artowym realizacjom Wojciecha Dłużniewskiego i Janusza Byszewskiego z lat 80., pobawić instalacją Nowe słowa Wojciecha Bruszewskiego, w końcu przed wyjściem zobaczyć piękną pracę wideo Ewy Partum – „poezję aktywną” – oraz się dać jeszcze raz zaskoczyć prostym, jednak wizualnym, konceptom Wilhelma Sasnala: tym razem to dosłownie malowanie książek, w tym wypadku tomiku poezji Broniewskiego. Zostaje jeszcze kilka smaczków, poezja wizualna Tadeusza Peipera i pierwsza strona „Jednodnińuwki Futurystów”. I to – obok mniej interesujących w tym kontekście prac Grzegorza Bożaka, Dobromiły Dobro, Ireny Jarosińskiej, Iwony Lemke-Konart i Erny Rosenstein – wszystko.

Brakuje może Honzy Zamojskiego z jego typografiami i mądrościami, może Stanisława Dróżdża, może kogoś młodszego z pogranicza popkultury, ale gdyby sobie wyobrazić ich pojawienie się tutaj, może przez brak większej wyobraźni własnej, całość nie zyskałaby wiele.

To podwójny zawód.

Z jednej strony: całości myśli i wrażeń ewokowanych przez zebrane tam dzieła brak filozoficznej i społecznej nuty związanej z technologią, która u spodu przekształca świat w kierunku ultra-ujęzykowienia. Nic dziwnego, na wystawie są starsze dzieła, nie zamawiano nowych, jednak za oknem czy w komórce świat jest już gdzie indziej. Jednodniówki futurystyczne (na pewno piszę z błędami) cieszą, ale wydają się prehistorią w porównaniu do możliwości rozmowy z ChatGPT, mnogością języków formalnych, brakiem reakcji (może poza melorecytacjami Libla) na języki społeczne, chociażby reklamy. Ta cisza jest wymowna. To tak, jakby zapytać artystów: „Hej, a co macie do powiedzenia o dzisiejszym świecie?” – i nie usłyszeć nic. Czy to zatem pytanie w dobrą stronę? Cisza.

Całości myśli i wrażeń ewokowanych przez zebrane na wystawie dzieła brak filozoficznej i społecznej nuty związanej z technologią, która u spodu przekształca świat w kierunku ultra-ujęzykowienia.

Po drugie: to zawód, ponieważ z zebranych dzieł nie wyłania się żadne skonstruowane przeżycie, opowieść czym jest słowo i jak łączy się z obrazem; trzeba jej szukać samemu. Przechodząc przez kilka sal, spotykamy się z różnymi pomysłami na słowa w sztuce wizualnej, z pytaniami o nie, ale całość się nie rozwija, w kolejnych salach kuratorki zapraszają widza zaledwie do zabawy – przestawiania liter w kostkach z literami, dostawiania kamyków do pewnej gry – by go wypuścić, bez przekonania, z poczuciem, iż litery jak w filmie Ewy Partum może rozwiać wiatr, zabrać morze, a my nie będziemy wiedzieli, co przeżyliśmy. To irytująca, ale i interesująca puenta – podana na granicy mimowolności, a być może mimowolna.

Bo to pomieszanie języków w wieży Babel sprawia, iż wszystko trzeba tam łuskać samemu. Czym jest dla mnie słowo? Czyimi pracami czuję się pobudzony? Kiedy mnie nużą? Dla mnie takich decydujących momentów na wystawie było ledwie kilka.

Cały cykl Atramentu sympatycznego Cezarego Bodzianowskiego – opisy, w kilku wersach, obrazów, których nie namalował, choć wystawił, bo uruchomił je w głowie widza. Dalej właśnie to wideo Ewy Partum, która rozrzuca kartonowe litery poza miastem, w przyrodzie. I co zaskakujące, rzecz spoza wystawy… kupiony na dole zestaw wierszy Poema naiwne Czesława Miłosza w wyjątkowej, bibliofilskiej edycji.

Janusz Byszewski, „Muzeum w drodze: sytuacja # 1 Słowo za słowo”, 2012, wystawa „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury
Janusz Byszewski, „Muzeum w drodze: sytuacja # 22 Milczące słowa”, 2012, wystawa „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury
Widok wystawy „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, Muzeum Literatury w Warszawie, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury
Widok wystawy „Myślnik. Słowo jako materia sztuki”, Muzeum Literatury w Warszawie, fot. M. Bociański, dzięki uprzejmości Muzeum Literatury

I te trzy momenty, od języka i gry z obrazem Bodzianowskiego przez poetycką analizę obecności języka w świecie rzeczywistym Partum do wyrafinowanej, wyspekulowanej naiwności Miłosza, budującego słowami świat w zaprzeczeniu do świata prawdziwego, dają impuls do refleksji czym jest słowo: kabalistycznym środkiem rzeczywistości, ludzkim interfejsem świata, zaledwie kluczem do obrazu? Pomiędzy te punkty wciskają się wszystkie krzykliwe pomysły Peipera czy „talerzowanie” Warpechowskiego; wystawa wysyca się chaosem, który organizuje się wokół zaledwie zarysowanych pytań; zostawia widza z ciężarem interpretacji, każe samemu szukać węzłowych punktów. To doświadczenie wytłumionego zgiełku – przyjmowanego z dystansem.

1
Podcast 08.03.2023

Godzina Szumu #82 Bruno Schulz w Muzeum Literatury

Karolina Plinta; postprodukcja: Izabela Smelczyńska

Według semiotyków z Tartu język naturalny jest systemem systemów, siecią znaków, która pozwala istnieć innym znakom, także obrazom, które nie tylko pobudzają, ale też mają to do siebie, iż zaczynamy je rozumieć, gdy o nich mówimy, gdy przeżywamy je w słowach. To początek. Raj. Słowo, które nadaje sens, zsyła go, które wszyscy rozumieją, które nie podlega interpretacji, nie waha się w swoich znaczeniach. Rzecz w tym, iż jest to sytuacja nie do utrzymania – znamy to z mitu. Wystarczy wątpliwość, jedno pytanie, które zsyła samo istnienie języka, by pojawiło się kolejne, kolejne i kolejne, a sam język pozostał głuchy, bez odpowiedzi, by obrazy mówiły, co chcą, by pomieszały się słowa, włącznie z tymi niewypowiedzianymi na wystawie, językami komputerów, technologii i zgiełkiem współczesnego świata. I tak jest na Myślniku. To wieża Babel, w której co jakiś czas błyskają te wiążące podpory – słowa tak blisko rzeczywistości (Bodzianowski, Miłosz), iż możemy sobie wyobrazić inny film Ewy Partum…

Że ona nie rozrzuca liter po świecie, iż ona je zbiera (wystarczy puścić film od tyłu). Być może to jest ukryta myśl całej wystawy – nie da się cofnąć słów. Pomieszało się. Jak za oknem, na starówce. Klezmerzy, klauni, połykacze ognia, Hiszpanie, Niemcy, Japończycy, Polacy, ujarane całe miasto.

Idź do oryginalnego materiału