Co powiecie na szalony thriller w wersji retro z domieszką komedii, którego bohaterem jest jedna z największych ikon walki z dyskryminacją rasową? Oto „Wielkie cygaro”, serial biograficzny, o którym nie da się powiedzieć, iż jest nudny.
Kolejny tydzień, kolejny serial, którego nie zrobiłaby żadna inna platforma, na Apple TV+. I nie chodzi o to, iż coś jest nie tak z jakością – „Wielkie cygaro” to całkiem niezła rzecz, tyle iż bardzo specyficzna i wymagająca od widza nie tylko zaakceptowania konwencji, ale także posiadania choćby minimalnej wiedzy na temat tego, kim był Huey P. Newton. To nie jest biopic, który wszystko tłumaczy od A do Z, raczej serialowy odpowiednik swobodnego jam session, rzucającego nas po różnych fragmentach biografii legendarnego lidera Czarnych Panter i skupiającego się na być może najdziwniejszym z nich. Do tego mocno fabularyzowanym, by nie rzec: nazmyślanym.
Wielkie cygaro – o czym jest serial Apple TV+?
„Wielkie cygaro” to nie „The Crown”, więc ostrzeżenie, iż to nie jest prawdziwa, tylko totalnie hollywoodzka wersja ucieczki Newtona (André Holland, „The Knick”) na Kubę – która miała miejsce po tym, jak w 1974 roku oskarżono go o zabójstwo 17-letniej dziewczyny – pada bardzo gwałtownie z ust samego bohatera tej historii. W sześciu 40-minutowych odcinkach (widziałam przedpremierowo całość) oglądamy czyste szaleństwo, jakie rozgrywa się po tym, jak Huey, ścigany przez FBI i przekonany, iż nie przeżyje kolejnego procesu i pobytu w więzieniu, udaje się po pomoc do swojego przyjaciela, hollywoodzkiego producenta Berta Schneidera (Alessandro Nivola, „Wszyscy święci New Jersey”). Możecie go znać z takich hitów, jak „Easy Rider” czy „Ostatni seans filmowy”. Ten wpada na „genialny” plan z produkcją fałszywego filmu.
Tak rozpoczyna się coś, co raz jest rasowym thrillerem, a raz komedią pomyłek, z dodatkiem klasycznego kina biograficznego, gdzieś w tym szaleństwie próbującego upchnąć w formie retrospekcji fragmenty prawdziwych wydarzeń z życia Newtona.
Schneider, który pomagał Czarnym Panterom finansowo, bardzo poważnie traktuje swoje zadanie, aby dostarczyć Newtona do miejsca bez groźby ekstradycji do USA, i uruchamia machinę, wplątując w pokręconą historię swojego kolegę po fachu i przyjaciela od czasów piaskownicy, Stephena Blaunera (P.J. Byrne, „The Boys”), swojego brata, Stana (Noah Emmerich, „The Americans”), rodzinną firmę, a także hollywoodzkie gwiazdy i gwiazdeczki, gangsterów i każdego, kto tylko może być pomocny. Plan oczywiście bierze w łeb, więc wcielane w życie są kolejne pomysły, aż do skutku.
Wielkie cygaro – Czarne Pantery, Hollywood i FBI
„Wielkie cygaro” to fabularna jazda bez trzymanki, w której rozpoznacie chociażby styl znany z kina blaxploitation – Huey Newton nieprzypadkowo w kółko ogląda w kinie oryginalnego „Shafta” – ale nie tylko. Za stworzenie serialu odpowiada Jim Hecht, współautor „Lakers: Dynastii zwycięzców”, i w tym momencie możemy powiedzieć: jesteśmy w domu. To ten sam rodzaj przerysowanej, rozbuchanej historii, w której fajerwerki następują jeden po drugim, a klimat dosłownie wylewa się z ekranu.
Choć trudno traktować „Wielkie cygaro” jak lekcję historii, dla widzów z naszej części świata na pewno jest to jakiś sposób, aby w łatwy, lekki i przyjemny sposób rozpocząć zapoznawanie się z biografią amerykańskiego rewolucjonisty, wokół którego narosło wiele mitów i który bardziej niż z programami społecznymi, jak finansowanie śniadań dla dzieci w szkołach, kojarzy się z wizerunkiem groźnie wyglądającego bojownika, z ogromnym shotgunem w ręku – w końcu nie tylko białych obowiązuje konstytucyjne prawo do noszenia broni, prawda? – próbującego pokonać systemowy rasizm.
Serial Hechta pewne mity prostuje, inne z kolei tworzy, opowiadając historię Newtona, jego życiowych ideałów i celów, czasu spędzonego w więzieniu, tego, jak się stał praktycznie celebrytą itd., z perspektywy jego samego. To oznacza, iż nie dowiecie się tak naprawdę, o co dokładnie chodziło w oskarżeniach wobec przywódcy Czarnych Panter, za to adekwatnie wylądował na kilka lat w więzieniu itp., itd. Twórców, wśród których jest także reżyser Don Cheadle, po prostu nie interesuje zagłębianie się w to.
Nie będąc ani encyklopedyczną notką, ani też dziełem w żaden sposób obiektywnym – no ale podręczniki do historii też rzadko takie bywają – „Wielkie cygaro” tworzy jednak daleki od krystalicznie czystego wizerunek słynnego rewolucjonisty. Holland fantastycznie odgrywa wszelkie paranoje Newtona, jego lęki i te momenty, w których być może mógłby stanąć na wysokości zadania, ale nie potrafi bądź nie chce.
I on, i Schneider z jednej strony rzucają się całymi sobą w wir działania, jeżeli w jakąś sprawę wierzą, a z drugiej, nie są wolni od narcyzmu i mają tendencję do traktowania przedmiotowo wszystkich wokół. W przypadku Hueya dotyczy to także jego dziewczyny, Gwen (Tiffany Boone, „Hunters”). Obaj są jak niegrzeczni chłopcy, którym wolno więcej, bo przecież wszystko, co robią, robią dla większego dobra. To złożone postacie, dalekie od klasycznych bohaterów, choć koniec końców są bohaterami w jednoznaczny sposób. Przynajmniej w tej wersji, którą serwuje nam „Wielkie cygaro”.
Wielkie cygaro – czy warto oglądać serial Apple TV+?
Wypakowana kozackimi pomysłami, odjechanymi twistami i przesadzonymi na maksa postaciami – wart wymienienia pozostało Marc Menchaca („Ozark”) w roli agenta FBI przebranego za hipisa i szczerze hipisów nienawidzącego – historia wkręca i sprawia mnóstwo frajdy, jednocześnie będąc bardzo odważnym serialem biograficznym. Swoistą antytezą „Franklina„, gdzie Michael Douglas przez bite osiem godzin dwoi się i troi, aby tchnąć choć trochę życia w sztywny, podręcznikowy pod każdym względem dramat kostiumowy. „Wielkie cygaro” nie ma takiego problemu, będąc opowieścią żywą, barwną, a przy tym zwięzłą, bo całość zamyka się w zaledwie czterech godzinach.
Jeśli dodać do tego realizację na najwyższym poziomie – „Wielkie cygaro” to ten poziom jakościowego retro co „Kroniki Times Square” czy wspomniany wyżej serial HBO o Lakersach – mamy hit, i to taki z gatunku raczej nieoczywistych. Rzecz jasna, nie spodziewam się, iż w takim kraju jak Polska wzbudzi wielkie zainteresowanie, bo to jednak historia dość odległa od naszych realiów. jeżeli jednak interesujecie się choć trochę amerykańską historią, obiło wam się o uszy hasło #BlackLivesMatter, a i klimat „Dzienników motocyklowych” nie jest wam obcy, możecie chcieć sprawdzić i ten serial.
Choćby dlatego, iż w morzu podobnych produkcji na podobne tematy coraz trudniej znaleźć cokolwiek, o czym można powiedzieć: czegoś takiego jeszcze nie widziałem .