"Wielki Turniej". Mirmiłowo vs Zbójcerze oraz teoria spiskowa!

srebrnykompas.pl 1 rok temu

Mały wielki baran Bek pokazuje, iż rozmiar to nie wszystko. Mirmiłowo rusza na Wielki Turniej, gdzie Zbójcerze kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. Janusz Christa rysuje kolejny pełen przygód album, w którym nieoczekiwanie znajdujemy trop łączący Hegemona i jego kompanów z systemem.

A to już prowadzi nas do „Wojów Mirmiła” i politycznej intrygi, której efektem było obalenie księcia Mirmiła oraz wypędzenie mirmiłowian z grodu.

Przecież w „Szkole latania” wprost widzimy, iż nowy ziemno – drewniany gród jest otoczony fosą, Mirmiła poznajemy już jako podrzędnego kasztelana, a Zbójcerze mimo iż napadają wszystkich dookoła to jakoś pozostają bezkarni.

Wiem, iż powyższe wynika ze zmiany koncepcji Janusza Christy względem nowej formuły, ale „Wielki Turniej” sprzyja teoriom spiskowym zwłaszcza, iż jest w tym albumie parę tropów sprzyjających tego typu myśleniu.

Zanim przedstawię wam swoją wersję tego, co się przydarzyło i wciąż odciska piętno na losach Mirmiłowa poznajmy historię nowego rozdziału przygód Kajka i Kokosza.

Zbójcerze kolejny raz myślą jak tu narobić biedy swoim pokojowo nastawionym sąsiadom, którzy ani myślą jakoś specjalnie zabezpieczać się przed najazdami swych cyklicznych napastników. Ani zasieków, ani patroli, czy innych środków prewencyjnych. No żyją sobie spokojnie oddając się rozrywkom, jak wędkowanie w fosie, czy poranna gimnastyka.

I wszystko byłoby jak co dzień, gdyby nie Zbójcerze. Dzięki kapralowi Mirmiła nawiedza nocna zmora pod postacią barana. Dlaczego właśnie jego? Ano dlatego, iż zbliża się organizowany przez księcia wielki turniej.

Zresztą niedługo przybywa w towarzystwie dwóch osiłków Książęcy Prezes ds. Krzepy i Turniejów wzywający Mirmiłowo na Wielki Turniej. Co interesujące i przyczyniające się do mojej spiskowej teorii wezwanie takie otrzymali również Zbójcerze!

A ponieważ ani Mirmił ani Hegemon nie dysponują odpowiednim zawodnikiem, ich delegacje ruszają na poszukiwania odpowiedniego tryka. Jeden wysyła w drogę niezawodnych wojów, drugi oddział Zbójcerzy pod wodzą Kaprala. Rozpoczyna się wyścig z czasem, a konfrontacja jest kwestią czasu. Do tego zbóje śpiewają autorską wersję tej pieśni:

Oczywiście zbójom udaje się w wyniku niecnych czynów zdobyć barana, który z racji swych przymiotów otrzymuje miano Tarana. Z kolei Kajko i Kokosz zdobywają bohatera o niebohaterskim imieniu Bek. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak wielka jest między nimi różnica: wielki, butny i niezwykle silny Taran oraz drobny, tańczący w rytm łamignatowej fujarki i mdlejący na widok własnego odbicia Bek.

Kiedy dochodzi do przedłużenia wojny Zbójcerzowo – Mirmiłowej, tym razem w stolicy i pod postacią Wielkiego Turnieju nieoczekiwanie Bek tak spuszcza manto Taranowi, iż ten w locie niemal dostaje skrzydeł. Wystarczy. Tyle fabuła.

I jak to ocenić?

Kiedy po latach przeczytałem tę część pomyślałem sobie: kurczę, Christa przestaje czuć swoich bohaterów. Niby w kółko to samo. Ta sama kreska, ci sami bohaterowie, pretekstowa intryga i tak dalej. Odkładam więc zeszyt na półkę i wracam do codziennych zajęć.

Głowa oczyszcza się, zatem sięgam po „Wielki Turniej” kolejny raz. Tym razem uważniej, próbuję odczytać album w szerszym kontekście i trafiam na trop nieświadomie zostawiony przez Christę! Myślę nawet, iż twórca cyklu nie zdawał sobie z tego sprawy, ale skupił się na wspomnianym w poprzedniej recenzji restarcie „Kajka i Kokosza”.

Od razu mówię, iż poniższa hipoteza jest moją teorią, ale wydarzenia przedstawione w komiksie zbyt układają się klarowną całość, by przejść nad wszystkim do porządku dziennego.

Oczywiście „Wielki Turniej” jest zgrabną historią sama w sobie. Jak zwykle mamy do czynienia z wartką akcją i wartościami godnymi naśladowania, czyli ofiarnością, solidarnością i zaufaniem. Grubiaństwo, cwaniactwo i przemoc choć atrakcyjne, nie przynoszą ich autorom nic oprócz porażki, wstydu i ośmieszenia. Do tego charakterystyczna kreska niepodrabialna z niczym, choć odrobinę przypominająca nam przygody pewnego Galla, ale nie bądźmy drobiazgowi.

W moim odczuciu Christa próbuje w tym albumie bardziej stonowanego opowiadania. Próbuje rozgrywać historię i humor w międzyludzkich relacjach i dialogach między bohaterami. Pomni tego, iż dotychczasowe przygody pełne były przygód, niebezpieczeństw, mnóstwa bohaterów, a akcja pędziła na łeb na szyję. Autor chyba zdaje sobie sprawę, iż czas nieco spuścić z tonu. Troszkę zbastować i jak zwykle spróbować czegoś nowego.

To chyba dlatego wszystko dzieje się spokojniej, tak „po prostu”. Zresztą technicznie, względem sposobu rysowania i narracji „Wielki Turniej” przypomina mi film. Nie, nie pomyliłem się.

Zobaczcie sami: parę kadrów, w których w przejrzysty sposób poznajemy bohaterów oraz ich motywację, zwykle wspaniale rozegranych, a potem pach! Pach! Cięcie! I jesteśmy w innym miejscu, z innymi bohaterami. Dotychczas mieliśmy zwyczajowe dymki narracyjne w rogach kadru, a teraz jest to rozwiązane do minimum. Dla mnie super. W ten sposób opowieść staje się bardziej płynna, jest bardziej dynamiczna.

Znakiem firmowym „Kajka i Kokosza” jest świetne poczucie humoru. Tu oczywiście też jest ono obecne, jednak tym razem rozszerza się ono na cykl kadrów, które w ramach całej historii tworzą nam przezabawną historyjkę.

To coś, co znamy dziś z filmów Tarantino – ten tworząc fabułę pozwala sobie na skoki w bok, które w ramach jednego filmu i jednej drogi opowiada cykl podhistoryjek, które same w sobie są niezwykłe. I podobnie jest tutaj – widzę to zwłaszcza we fragmentach poświęconych Zbójcerzom, gdzie furiat Hegemon płynnie przechodzi od niemal miłości i szczodrości wobec Kaprala do niekontrolowanego ataku furii przeciw niemu. I wszystko w ramach paru obrazków!

Zresztą zbójcerzowe relacje wchodzą w inny etap. Zwłaszcza między Kapralem a Ofermą, który w tej historii wyrasta kolejnego bohatera stanowiącego świetne rozwinięcie christowych bajań. Oferma w swej głupocie i takiej dziecinnej chełpliwości jest tak słodki, iż z miejsca staje się jednym z najukochańszych bohaterów.

Czas przejść do teorii spiskowej. W tym celu musicie przypomnieć sobie „Wojów Mirmiła” oraz „Szkołę latania”.

To tam na wskutek intrygi zrealizowanej przez królewskiego kanclerza książę Mirmił został wypędzony z grodu i stracił książęcy tytuł. Dzięki Kajkowi, Kokoszowi oraz sprytowi Jagi podstęp nie udał się i pozornie wszystko skończyło się szczęśliwie. Ale komiksowe lata później pokazują nam, iż chyba jest coś na rzeczy, bo: Mirmiłowo jest dziś zupełnie innym grodem, Mirmił pełni funkcję kasztelana, pogańscy bogowie wracają do łask. Pojawiają się Zbójcerze, którzy raz za razem próbują splądrować Mirmiłowo, a sam herszt Krwawy Hegemon chce się zemścić za coś na kasztelanie.

„Wielki Turniej” mówi nam o Zbójcerzach więcej – są traktowani przez nowego księcia na równi z normalnie funkcjonującym Mirmiłowem! Skąd to twierdzenie? Ano przypomnijcie sobie: książęcy prezes krzepy i turniejów przybywa do Zbójcerzy z zaproszeniem do wzięcia udziału w wielkim turnieju, w którym nagrodą będzie złoty róg!

I teraz tak: albo nowy książę maczał łapy w osadzeniu Zbójcerzy w pobliżu Mirmiłowa, albo Hegemon jest bardzo, ale to bardzo sprytnym wodzem, który wodzi za nos samego księcia! Zatem jest sprytniejszy, niż całe to towarzystwo razem wzięte.

Ja tam przypuszczam, iż Hegemon i nowy książę stoją za spiskiem znanym z „Wojów Mirmiła” a sam herszt Zbójcerzy jest bratem Dajmiecha, który jak wiemy był główną kanalią wspomnianego albumu. W „Wielkim Turnieju”, który przecież rozgrywa się na oczach księcia Zbójcerze wcale się nie krygują, są sobą. Hegemon bezkarnie paraduje przed władcą, a ten nie okazuje żadnego wzburzenia.

No dobrze, dwóch szeregowych zbójcerzy trafia na komisariat, ale tylko dlatego, iż dali sobie w banię podczas tournée po stolicy i szukali guza. Ale to wszystko.

Ciekawi mnie, co myślicie o mojej teorii?

Początkowo odebrałem „Wielki Turniej” z mieszanymi uczuciami, z przewagą lekkiego rozczarowania. Nie zrozumcie mnie źle – to wciąż jest pierwszej klasy opowieść. Jest tu ten absurdalny humor, który sprawia, iż po prostu kulę się w sobie i ryczę ze śmiechu. Jak wtedy, gdy Hegemon podkreśla, iż ma duszę artysty, albo Kapral z Ofermą licytują się na plasterki.

Pojawiają się nawiązania do realiów, w których komiks powstawał. Mamy więc stoliczny gwar, mamy komentatora sportowego, który relacjonuje zawody i jest bardzo podobny do legendy polskiego dziennikarstwa sportowego, pana Bohdana Tomaszewskiego. Nieodłącznych cwaniaków, którzy gotowi są ci sprzedać „Kolumnę Zygmunta”, czy karczmę mleczną. Mamy też kadr, w którym Hegemon „gubi” swój wąsik, co wygląda raczej na błąd rysownika. Ciekawostką jest również umieszczenie na okładce chorągwi polskiej i białoruskiej.

Niemniej pojawia się takie uczucie, iż gdzieś Chriście ten Kajko i Kokosz ucieka. Że nie bardzo wie, co z nimi zrobić. I wtedy pojawia myśl, iż to jest coś większego, iż Hegemon i nowy książę mają swoją słodką tajemnicę, o której wcześniej wspomniałem.

Dla tych, którzy patrzą na moje wrażenia z pobłażaniem mam dobrą informację: to wciąż stary, dobry „Kajko i Kokosz” z pełnokrwistymi bohaterami. Komiks choć nieco stonowany, to wciąż dynamiczny, oparty na sympatycznej kresce, ciekawej intrydze i starciu bohaterów, których kochamy i poważamy.

Oczywiście wszystko kończy się dobrze i ujmująco, bo tak być musi, a i my innego finału nie chcemy.

„Wielki Turniej” jest dobrym komiksem, ale bądźmy szczerzy – nie jest to poziom, do którego przyzwyczaił nas Janusz Christa.


Idź do oryginalnego materiału