Wielka Powiesc Amerykanska

ekskursje.pl 5 miesięcy temu

Powieść „Domek z piernika” Jennifer Egan reklamowana jest na okładce jako „literacka wersja świata z Black Mirror”. Dla Ludzi Takich Jak Ja to oczywiście dobra rekomendacja, ale ta książka ma więcej wspólnego z wielopokoleniowymi sagami Franzena (które też lubię).

Owszem, pojawia się tu wątek „odkrycia nowej technologii, która zmieni świat”. To digitalizacji zapisów z podświadomości – ludzie najpierw digitalizują się offline, ale zgodnie z nieuchronną logiką Internetu, w końcu wychodzi z tego zbiorowa podświadomość, w której nie ma sekretów.

Nawet jeżeli ktoś odmawia korzystania z tej technologii, to i tak wystarczy, iż swoje wspomnienia wrzuci rodzeństwo czy znajomi, i już i tak wszyscy zobaczą, co robiłeś na wakacyjnym wyjeździe 30 lat temu gdy myślałeś, iż nikt cię nie widzi.

Ma to uboczne złe skutki, w skrajnych sytuacjach dochodzi do samobójstw, ale książka nie skręca w stronę dystopii. Może to i dobrze, bo w dużym stopniu za sprawą „Black Mirror” choćby Ludziom Takim Jak Ja to się już trochę opatrzyło.

Gdy ludzie z bliskiej przyszłości podsumowują bilans, wychodzi im na plus. Łatwiej się leczy traumy, społeczeństwo jest więc dużo bardziej wyterapeutowane. Niektóre formy przestępstwa wyeliminowano całkowicie – zwłaszcza te na tle seksualnym.

Wygląda też na to, iż zniknęła ksenofobia i świętoszkowata hipokryzja – wszyscy zajrzeli sobie nawzajem do głowy i zobaczyli, iż mają w niej z grubsza to samo. Zastąpił ją kult etnicznej nieokreśloności – cenioną zaletą jest Urok Podobieństwa, za sprawą którego można być uważanym przez różne grupy za „swojego”.

W świecie przyszłości siłowe rozwiązywanie odeszło do lamusa, bo już starożytni przecież wiedzieli, iż lepiej kogoś pozyskać po dobroci. To się zrobiło o tyle łatwiejsze, iż w świecie bez sekretów z góry wiadomo, jak sprofilować komuś idealnego partnera (towarzyskiego lub erotycznego).

Tradycyjny amerykański zamach stanu w kraju Trzeciego Świata wygląda więc teraz tak, iż Generałowi X podsuwa się sympatyczną agentkę, która go łagodnie naprowadza na jedynie słuszną drogę liberalnej demokracji. Towarzyszy temu wzrost gospodarczy, więc w sumie wszyscy są zadowoleni.

Wątki science-fiction to jakieś 10% fabuły. Mam wrażenie, iż pisarka posłużyła się nimi instrumentalnie, rozszerzając okna czasowe – akcja „Domku” dzieje się mniej więcej między latami 1960. a 2030.

Chronologia się trochę rozjeżdża, bo ta technologia powinna być już na rynku od dawna. To być może skutek tego, iż „Domek z piernika” jest sequelem (nie czytałem pierwszej części).

Główny szkielet tej opowieści jest mniej więcej taki. Z pokolenia boomerów wyłoniła się Genialna Antropolożka, której udało się wcielić w życie utopię strukturalizmu: opisała ludzką osobowość przy pomocy algebraicznych formuł, pozwalających na kwantyfikację tego, co „w naszym świecie” jest przez cały czas niepoliczalne.

Nie chodziło jej o zysk, kierowała się chęcią zrozumienia ludzkiej natury. Następne pokolenie (Gen X) zamieniło to jednak na komercyjne patenty, tworząc technologię, do której swoje życie muszą dostosować millenialsi i zetki.
Jest to więc w gruncie rzeczy opowiedziana na nowo formuła Wielkiej Powieści Amerykańskiej. Fabuła przenosi się z Nowego Jorku do Los Angeles, mamy tu wiele amerykańskich fetyszy, a wszystko się zaczyna i kończy rozmową o bejsbolu (!).

Przyznam, iż w polskiej literaturze mi trochę brakuje takich wielopokoleniowych sag. A może ktoś z PT Czytelników mi coś zasugeruje?

Takie książki najbardziej bym sam chciał pisać, gdybym Miał Talent. Marzy mi się podobna saga o Polsce – między boomerami a zetkami, ale z flashbackami do Gułagu, holokaustu i powstania warszawskiego.

Najciekawsze z boomerami jest to, iż oni naprawdę nie myśleli o pieniądzach. Zgryźliwie dodam: bo mogli za pół darmo dostać to, na co moje pokolenie musiało ciężko harować, a zetki w praktyce mogą to już tylko odziedziczyć (np. mieszkanie na Starym Czymś w Warszawie).

Często to jest nieoczywisty klucz do odpowiedzi na wiele dręczących nas pytań, czemu boomerzy coś zrobili tak a nie inaczej. Wzlotu i upadku „Gazety Wyborczej” nie da się zrozumieć nie pamiętając, iż Założyciele nie spodziewali się w 1989, iż to będzie dochodowy biznes – kiedy więc zaskoczyły ich strumienie pieniędzy, podjęli serię nieprzemyślanych decyzji.

Serial „Sukcesja” kochamy między innymi za to, iż jest uniwersalną alegorią wielu takich sytuacji. Boomerzy coś budowali przez całe życie, by u schyłku patrzeć jak to się rozlatuje właśnie z powodu nieprzemyślenia kwestii pokoleniowej sukcesji.

Oczywiście, nas też to czeka. Jak Egan, należę do Gen X – i tę powieść interpretuję jako alegoryczną próbę zrozumienia milenialsów i zetek. Bohater, którego życie stanowi dość nieoczekiwaną klamrę tej opowieści, to milenials – w pierwszym rozdziale obgadywany przez Gen X, w ostatnim przez zetki z przyszłości.

Świat Gen Z jest dla mnie trochę niepojęty, trochę uroczy, a trochę przerażający. Przeraża mnie ich ogólna zgoda na utratę prywatności, ale trochę ich też podziwiam za to, iż nie wstydzą się publicznie prać brudów, więc są pierwszym pokoleniem, które na serio zabiera się za zwalczanie mobbingu czy molestowania.

Ich skłonność do terapeutyzowania wszystkiego mnie fascynuje, choć też przeraża. Od zetek usłyszałem wiele pojęć („przebodźcowanie”, „przemocowość”, „mikroagresja”), których Za Naszych Czasów w ogóle nie było, mieszkaliśmy w jeziorze i nikt nie narzekał.

Ale czy ich nie męczy to przediagnozowanie? Że już nie można po prostu być żarłokiem – tylko ciałopozytywną osobą w kryzysie dysforii kompulsywnej? Oczywiście, odpowiedź nie ma znaczenia: następne pokolenie zawsze ma rację.

Idź do oryginalnego materiału