Choć nie powiem, Śmierć Szczurów, Kruk i bóg kaca (o, bóg) też dają radę. No i Susan. Z tym, iż akurat ona wydaje mi się siostrą Tiffany Obolałej. Starszą od niej i trochę, hm, sztywną.
Jest też i wierny Pimpuś, cynik Albert, prostoduszny Banjo, dwoje bardzo trzeźwo myślących dzieci (niech Bóg ma w opiece ich przyszłych nauczycieli w szkole), Gildia Skrytobójców czy Gildia Żebraków. No i wróżki. Niekoniecznie takie, jakimi je sobie wyobrażacie.
Cała ta ekipa powoduje, iż kończąc książkę, odniosłam wrażenie, iż dopiero co zsiadłam z karuzeli. I iż jest dziwnie pusto i cicho.
Info dla osób niewidomych: okładka zapowiada zarówno treść, jak i styl. Zimową nocą na saniach ciągniętych przez trzy wieprzki (tak, to nie pomyłka, wieprzki) pędzi Wiedźmikołaj (albo ktoś do niego podobny, jeżeli tylko nosić minus pięć dioptrii i akurat zapomniałeś gdzieś okularów). Jadą z nim lub przypatrują mu się z dołu wszelkiej maści stworzenia ludzkie, pół ludzkie i zwierzęce. Noc jest oczywiście gwieździsta, księżycowa i obficie przyprószona śniegiem. A co!







