Widziałam nowego "Nosferatu". Ten romans grozy jest piękną kopią "Drakuli"

natemat.pl 7 godzin temu
Szarobury wiek XIX, z którego ktoś wyssał wszystkie barwy i zasypał plagą szczurów, dawno nie wyglądał piękniej na dużym ekranie. "Nosferatu" rzuca nowe promienie słońca na "Symfonię grozy" Friedricha Wilhelma Murnau z 1922 roku, nieautoryzowaną adaptację "Drakuli", którą wdowa po Bramie Stokerze chciała ukatrupić raz, a dobrze. Robert Eggers próbuje odziać legendę o hrabim Orloku

w szaty feminizmu, ale póki co walczy z wiatrakami.


Fascynacja wampirami była, jest i będzie. Choć wizerunek dostojnego hrabiego Drakuli z powieści Brama Stokera, który czerpał inspiracje od bezwzględnego hospodara wołoskiego Włada III Palownika, króluje w popkulturze, inni krwiopijcy względnie często dostają szansę, by zabłysnąć – czy to na ekranie, czy na papierze. Nosferatu uchwycony

w kamerze Friedricha Wilhelma Murnau nie był jednak mile widziany przez wdowę po Stokerze, Florence, która oskarżała niemieckiego reżysera o plagiat i po długiej batalii sądowej domagała się spalenia wszystkich kopii jego ekspresjonistycznego dzieła.

Wampira możesz potraktować czosnkiem lub kołkiem, ale gwarancji, iż wypędzisz go raz na zawsze, nie masz. Taśmy z "Nosferatu – Symfonią grozy" mnożyły się jedna po drugiej i pomimo słusznych uwag ze strony pani Stoker, przeżyły dłużej, niż przewidywano. Po Wernerze Herzogu, który w 1979 roku nakręcił remake pod tytułem "Nosferatu wampir", hrabiego Orloka zaprosił do siebie Robert Eggers.

"Nosferatu" nie jest trójkątem miłosnym (RECENZJA)


Początek XIX wieku, skąpane w wielu odcieniach szarości nadmorskie miasto Wisburg


i mieszkający w nim nowożeńcy bez grosza przy duszy. Zdesperowany agent nieruchomości Thomas Hutter dostaje ofertę nie do odrzucenia – ma zawrzeć umowę sprzedaży zapuszczonego zamku z pewnym zniedołężniałym hrabią mieszkającym

w Karpatach. Jego żonę, Ellen, która skrywa niewygodną tajemnicę z dzieciństwa, dręczą złe przeczucia co do służbowej podróży swojego ukochanego.

"Nosferatu" Roberta Eggersa bawi się dziedzictwem Orloka jak modeliną, łącząc elementy typowe dla twórczości swoich poprzedników z charakterystycznym dla siebie stylem – grą cieniem, przygaszonymi kolorami, fantastycznością folkloru i formą gawędy. Przez dbałość o szczegóły – nie tylko kompozycyjne, ale i historyczne – film mistrza katharsis ogląda się jak obraz Hieronima Boscha.

W przeciwieństwie do Murnau i Herzoga nowa adaptacja "Nosferatu" daje większą moc sprawczą Ellen Hutter; odwraca się plecami od Drakuli, by podążyć ścieżką wydeptaną przez wampa Carmillę, którego w 1872 stworzył Irlandczyk Sheridan Le Fanu. Poprzez postać będącą ekranową siostrą Miny Harker z "Nosferatu wampira" i Anny z "Opętania" (w obu rolach wystąpiła Isabelle Adjani) Eggers eksploruje maszynę patriarchatu i skutą przez nią w kajdanki kobiecą seksualność.

I tu wizja reżysera powoli się kruszy. "Nosferatu" – świadomie reklamowany jako trójkąt miłosny – jest czymś więcej niż powszechną w popkulturowej świadomości relacją Belli Swan z błyszczącym wegewampirem Edwardem Cullenem i wilkołakiem Jacobem Blackiem. Ellen przyzywa do siebie anioła, ale w "nagrodę" objawia jej się demon, któremu krzyczy później w twarz: "Byłam tylko dzieckiem".

Niejednoznaczność tego quasi "love triangle" stawia widza w niezręcznej sytuacji. Orlok jest poniekąd Heathcliffem z "Wichrowych wzgórz" Emily Brontë, o którym

w wywiadach wspominał zresztą Eggers, ale ma w sobie jeszcze więcej z drapieżcy niż


z pełnokrwistego kochanka. Do romansu gotyckiego pasuje jak ulał, aczkolwiek z miłością mu nie po drodze. Z pożądanie, głodem doznań – owszem.

Orlok Billa Skarsgårda ("To" i "Kruk"), w przeciwieństwie do Drakuli (m.in. Christophera Lee) wgryzającego się w szyję ofiary, jest dość rzetelnym przedstawieniem wampirów

z wierzeń ludowych. Nosferatu, niczym demon z paraliżu sennego, który w minionych wiekach urozmaicił światowy folklor choćby o zmorę lub kanashibariego, spija krew

z klatki piersiowej, ciałem przywodzi na myśl chodzącego trupa i jawi się jako istota pradawna, zwierzęcy wręcz w swym zachowaniu.

Reżyser wybitnej "Czarownicy: Bajki ludowej z Nowej Anglii" snuje więc opowieść


o grozie, którą mieszkańcy Wisburga dostrzegają dopiero wtedy, gdy jest już za późno. Jedynie posądzana o histerię i spętana w sieć konwenansów Ellen – mimo swoich okazjonalnych epizodów obłędu – zdaje się widzieć więcej od innych. Niestety Eggers nie zgłębia wystarczająco tematu pozycji kobiet w społeczeństwie. Czasem żartuje, częściej urywa temat, pozostawiając bohaterkę samą, w ciszy, bezbronną.

Lily-Rose Depp jak Isabelle Adjani w "Opętaniu"


Lily-Rose Depp ("Idol" i "Król") gra znakomicie, gdy w konwulsjach rzuca się po łóżku (aktorka opanowała technikę japońskiego tańca butō, by osiągnąć efekt zbliżony do widowiskowych egzorcyzmów) i krzyczy w desperacji na ekranowego partnera, Nicholasa Houlta ("Był sobie chłopiec" i "Przysięgły nr 2").

W przyszłości widzowie powinni powstrzymywać się przed tak raptownym przypisywaniem komuś łatki "beztalencia", co w przypadku odtwórczyni Ellen miało miejsce, kiedy w dyskursie pojawiła się afera dotycząca "nepotycznych dzieci". Oczywiście córka Johnny'ego Deppa i Vanessy Paradis wypada w niektórych scenach karykaturalnie, jednak winę za to przypisałabym raczej scenariuszowi. A ten może pochwalić się kwestiami tak drętwymi jak truchło Orloka.

Scenariusz wyrządza największą krzywdę Emmie Corrin ("The Crown") i Aaronowi Taylor-Johnsonowi ("Kraven Łowca"), ponieważ stawia ich bohaterów w świetle telenowelowych głupców. Willem Dafoe ("Biedne istoty" i "Nimfomanka") jako ekspert od okultyzmu oraz alchemii wpada momentami w ton szalonego doktorka, przez co ustępuje miejsca bardziej zniuansowanej postaci granej przez Ralpha Inesona ("Zielony rycerz" i "Harry Potter i Insygnia śmierci").

Bill Skarsgård z roku na rok udowadnia, iż jest godnym następcą Douga Jonesa ("Labirynt fauna" i "Kształt wody"), któremu Hollywood też powierza przeważnie role nietypowe, często wymagające godzinnej charakteryzacji. Szwedzki aktor jest nie do poznania jako Orlok. Z haczykowatą protezą nosa, poharatanymi plecami, fryzurą na kozaka i bielmem na oczach nikomu raczej nie skojarzy się z kultowymi krwiopijcami Maksa Schrecka i Klausa Kinskiego.

Zmysłowe kino grozy, które nie straszy


"Nosferatu" Eggersa oczarowuje warstwą estetyczną, techniczną i wizualną. Nominacje do Oscara za najlepszą charakteryzację, scenografię, kostiumy i zdjęcia są w pełni zasłużone, choć dodałabym do nich i muzykę Robina Carolana ("Wiking"), i dźwięk, bo to dzięki nim podczas seansu czujemy dreszczyk emocji. Jumpscary można policzyć na palcach jednej dłoni – na starym wyjadaczu kina grozy taki tani chwyt z pewnością nie zrobi wrażenia. Strach dochodzi z głośników, a to już imponuje.

Wielki powrót hrabiego Orloka to uczta dla oka i ucha, która cierpi pod kątem narracyjnym. Po tak hucznym ogłoszeniu nowej adaptacji horroru i tylu zachwytach nad kunsztem Eggersa aż szkoda, iż "Nosferatu" nie okazał się zabójczym arcydziełem. Zabrakło mięsa.



QUIZ: Czy poznasz kultowy horror po jednym kadrze?


Idź do oryginalnego materiału