Musical Wicked w reżyserii Jona M. Chu przebojem wszedł do kin i zdobywa coraz większą rzeszę fanów! Nic dziwnego, gdyż twórcy podeszli do tematu z ogromnym szacunkiem do materiału źródłowego. Jednak czy ta produkcja jest tak nieskazitelna, jak mogłoby się wydawać?
Stephen Schwartz, który wprowadził Glindę i Elfabę na deski Broadwayu w 2003 roku, ukazał historię ukrytą za główną fabułą znanej wszystkim bajki o Dorotce i jej wiernych przyjaciołach. Dzięki temu innowacyjnemu podejściu do znanej opowieści otrzymaliśmy historię o prześladowanej, zdolnej i niezrozumianej dziewczynie, której jedynym ratunkiem okazują się upór oraz przyjaźń zupełnie odmiennej od niej współlokatorki.
Ogromnym plusem jest to, iż film jest wierny scenicznemu oryginałowi. Tegoroczna część Wicked to idealne przeniesienie pierwszego aktu broadwayowskiego spektaklu. Wszędzie widać piękne, wyraziste kolory, a euforia oraz magia wręcz wylewają się z ekranu. Kolorowe przerysowanie bardzo dobrze wpływa na całościowy odbiór tej bajkowo-magicznej opowieści, ponieważ przenosi widza do świata, w którym zdaje się nie być trosk. Zarówno pod względem scenografii, jak i choreografii wszystko zdaje się być doskonale przemyślane. interesujące ujęcia podkreślają błogość Krainy Oz i jej mieszkańców.
Największym atutem produkcji jest jednak obsada, kreująca ten magiczny świat, i tutaj trudno znaleźć słaby punkt. Ariana Grande oraz Cynthia Erivo doskonale oddały charaktery swoich bohaterek. Grande była idealnie lekkomyślna i frywolna, zwłaszcza w sposobie, w jaki zarzucała włosami w każdej możliwej sytuacji. Natomiast Erivo z odwagą weszła w rolę Elfaby – dziewczyny zamkniętej w sobie i wycofanej, ale jednocześnie panującej nad sytuacją. Wspaniale pokazała ukryty ból swojej postaci, który zdawał się cały czas czaić pod powierzchnią.
Podobne wyzwanie stanęło przed Marissą Bode, wcielającą się w Nessę, ekranową siostrę Elfaby, która walecznie ukrywała emocjonalne cierpienie z powodu zranionego serca pod pokerową maską. Trzeba przyznać im obu, iż potrafiły przekonać widza o swoim cierpieniu jednym spojrzeniem.
Chemia między nimi a resztą obsady była równie udana. Jonathan Bailey jako Fjero oraz Ethan Slater jako Boq stworzyli świetne relacje z bohaterkami. Aktorzy potrafili wyczuć swoje partnerki i stworzyć z nimi relacje, które będą bardzo czytelne, ale nie oczywiste jednocześnie. Z kolei Michelle Yeoh i Jeff Goldblum dopełnili całości, wnosząc do swoich ról komediowy akcent, ale i pewną surowość, która zbudowała intrygujący, mroczny duet.
Niestety, nie wszystko w Wicked jest idealne. Choć całość jest dość długa, nie przeszkadza to w odbiorze – z wyjątkiem końcówki. Ostatnie sceny, w których słyszymy Defying Gravity, zostały nadmiernie rozciągnięte i przekombinowane. Wszystko, co miało wybrzmieć, już wybrzmiało, ale twórcy, jakby chcąc mieć pewność, iż widz zapamięta wszystko jak najdokładniej, zdecydowali się podkreślić to trzykrotnie. Zamiast zakończyć całość potężnym, emocjonalnym krzykiem Elfaby, widzowie otrzymują niepotrzebny przelot nad Krainą Oz – zupełnie zbędny i wręcz nużący. Zamiast nacieszyć się magią, widz może zacząć myśleć o opuszczeniu sali kinowej.
Musical Wicked to kawał dobrego kina i wyważonego musicalu, który oddaje Schwartzowi, co jego. Aktorsko i realizacyjnie to piękny, magiczny twór, który rozbudza apetyt na więcej, a po seansie można mieć pewność, iż w głowie zapętli się piosenka Popular w wykonaniu Ariany Grande.
Autor: Joanna Tulo