WENECJA 2024: Kto nie wyszedł z gruzińskiego filmu "April"?

filmweb.pl 2 tygodni temu
Gruzińska reżyserka Dea Kulumbegashvili przyjechała na festiwal w Wenecji ze swoim nowym filmem "April" i zrobiła na wyspie Lido niezłe nowe horyzonty. Ludzie gęsto wychodzili z sali, ale Jakub Popielecki został do końca i… zdecydowanie nie żałuje. Przeczytajcie jego recenzję.

***


recenzja filmu "April", reż. Dea Kulumbegashvili


Kwiecień-cierpień
autor: Jakub Popielecki

"To nie jest taki film, na który każdy zawsze będzie miał ochotę", mówi znajomy po seansie "April". "Raczej nikt nigdy nie będzie miał na niego ochoty", odpowiadam. Podczas pokazu prasowego na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji widzowie wychodzili z sali jakby chętniej i liczniej niż z innych filmów konkursowych. I to pomimo faktu, iż reżyserka Dea Kulumbegashvili od pierwszych minut przygotowuje nas, iż #będzieźle. Film otwierają bowiem aż trzy sceny, mające za zadanie – jak to się mówi po angielsku – "przeczyścić paletę" (czytaj: odstraszyć nieprzygotowanych). Najpierw enigmatyczne ujęcie drepczącej w mroku upiornej sylwetki, potem długi mastershot z punktu widzenia osoby dyszącej w jakimś leśnym bagnie, wreszcie realistyczna scena porodu nakręcona tak, żeby Wszystko Było Widać. W dalszej części filmu czeka nas jeszcze (między innymi) rozgrywający się w czasie rzeczywistym zabieg aborcji. Gruziński arthouse na całego. A teraz najlepsze: podobało mi się.


Dziwię się o tyle, iż z reguły bywam uczulony na podobne postradzieckie czarnowidztwo: filmy o tym, iż jest brudno, brzydko i bez wyjścia, mentalna Rosja, materialna bieda i metafizyczny gnój. Znajomi, którym "April" nie przypadł do gustu, oskarżają zresztą Kulumbegashvili o festiwalowy koniunkturalizm: terroryzowanie widza do uległości drastycznym tematem i równie drastycznym stylem. Jedna koleżanka zaserwowała reżyserce nokaut, ogłaszając, iż podczas seansu czuła się jak na Nowych Horyzontach A.D. 2007 – oczywiście nie w dobry sposób. Rozumiem te głosy o tyle, iż sam miałem podobne odczucia przy debiucie Gruzinki, "Początku" (2020). Widziałem tam sprawny-ale-jednak zbiór arthouse’owych klisz: "klinicznie" statyczną kamerę, opowieść o systemowej opresji, sceny seksu w jakimś błocie. "April" oczywiście zaprasza podobne zarzuty. Kulumbegashvili przełamuje jednak monotematyczną manierę, przeformatowując sposób swojego widzowskiego doświadczania.

W centrum filmu mamy konflikt, jaki mógłby wziąć na warsztat któryś z reżyserów rumuńskiej nowej fali. Noworodek umiera podczas rozwiązania i władze szpitala wszczynają dochodzenie mające ustalić, czy popełniono błąd w sztuce lekarskiej. Położna Nina (Ia Sukhitashvili), która odbierała poród, zostaje postawiona w dwójnasób niewygodnej sytuacji: pod lupą inspekcji może bowiem wyjść na jaw, iż w lokalnych wsiach przeprowadza pokątnie zabiegi aborcji. Cristian Mungiu czy inny Cristi Puiu zrobiliby z tego zwarty scenariuszowo naturalistyczny moralitet o kleszczach opresyjnego systemu. Kulumbegashvili tymczasem proponuje coś na kształt filmowego ekspresjonizmu – czy wręcz brutalizmu (zabawne więc, iż w weneckim konkursie przyszło jej rywalizować z "Brutalistą").

Całą recenzję autorstwa Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.
Idź do oryginalnego materiału