Wehikuł czasu

filmweb.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: plakat


Już prolog "Kravena Łowcy" daje prawdziwy zastrzyk frajdy. Ośnieżone pustkowia dalekowschodniej Rosji przemierza furgonetka z więźniami. Wśród nich nasz tajemniczy tytułowy bohater (Aaron Taylor-Johnson) na kolejnej misji. Skazańcy to typy spod ciemnej gwiazdy i najpodlejsze karki: mają odhaczone wszystkie wykroczenia z kodeksu karnego i z łatwością przegryzą choćby najtrwalsze kajdanki. Kraven to jednak zawodnik z innej ligi: z jeszcze większym bicem, z jeszcze silniejszym ciosem i dodatkowo obdarzony nadprzyrodzoną mocą.

Przegięcie, karykatura, adrenalina, mordobicie, testosteron i prawdziwa męska męskość. Komiks jak się patrzy. "Kraven Łowca" to na pewno wymarzony projekt dla J.C. Chandora. Amerykański reżyser zdobył uznanie opartymi na błyskotliwych dialogach i psychologicznych grach, roztrząsającymi etyczne dylematy dramatami, czyli "Chciwością" oraz "Rokiem przemocy". Jak "Kraven Łowca" wpisuje się w dotychczasowy, ambitny, autorski dorobek Chandora? Nijak. A czy może być przednią, bezpretensjonalną, tandeciarską rozrywką? Po stokroć tak.

Aaron Taylor-Johnson
  • CTMG, Inc.
  • Jay Maidment


Po prologu czeka nas konwencjonalne origin story komiksowego (anty)herosa. Wtajemniczeni w historię postaci może wytkną niekanoniczność, skróty, nieścisłości i uproszczenia. Niewtajemniczonym pozostaje przyjęcie tego wszystkiego z całym dobrodziejstwem inwentarza. Magiczne rekwizyty (karty tarota, sekretny eliksir), konfrontacja z bestią, lwim królem dżungli, metamorfoza i powrót do życia z zaświatów. Prosto do celu, może bez finezji, ale samymi przekonującymi konkretami. Sergiej staje się Kravenem.

Przewidywalne to, narracyjnie i technicznie trącące myszką, balansujące gdzieś na granicy realizacyjnej chałtury i (bo czasem aż trudno dać wiarę) zamierzonej stylizacji, cofającej nas do czasów filmowej superbohaterszczyzny przełomu wieków lub nostalgicznych weekendowych hitów Polsatu. Tylko widz najbardziej rozpieszczony perfekcjonizmem Christophera Nolana czy Jamesa Camerona nie poczuje w trakcie seansu "Kravena Łowcy" przyjemnego dreszczyku wstydliwej przyjemności.

Aaron Taylor-Johnson, Russell Crowe
  • CTMG, Inc.
  • Jay Maidment


Jeśli jednak odbijecie się od daleko posuniętej niedoskonałości komputerowych efektów, to waszą uwagę przyciągnąć może Russell Crowe, wcielający się w Nikołaja Kravinoffa. To facet, który po zakończonej srogiej strzelaninie od razu na uspokojenie sięgnie po flaszkę czystej, a przez jego sztucznie brzmiący wschodni akcent kilka razy możemy parsknąć śmiechem. Trudno określić hierarchię wartości Nikołaja, choć stara się spełniać jak może w rolach władnego rosyjskiego gangstera oraz ojca Sergieja i Dimitra (Fred Hechinger). Dwaj synowie o zupełnie innych temperamentach mają swoje ambicje, ale nie pokrywają się one z potrzebami starzejącego się Nikolaja. Ani jeden, ani drugi nie ma ochoty przejąć po ojcu przywództwa w narkotykowym imperium. Rodzinne tajemnice, napięcia, konflikty i sojusze na kilku liniach – a to między braćmi, a to między nimi a Nikołajem – stanowią emocjonalny kręgosłup "Kravena Łowcy". Kręgosłup może z plasteliny, ale nikt przecież nie powie, iż go nie ma.

Muskuły się prężą, krew tryska w każdym kierunku, kamera uwielbia majestatycznie umięśnionego Taylora-Johnsonsa, finałowa leśna sekwencja przypomina pierwszego "Rambo", są też montażowe sztuczki rodem ze złotego telewizyjnego okresu "Power Rangers". Wszystko na swoim miejscu, adekwatnie posklejane i kupy się trzyma. Odmóżdżacz i odpustowe kino za sto trzydzieści milionów dolarów. Tak złe, iż aż dobre. Momentami z premedytacją zabawne – momentami nie. Komicznie podniosłe i przestrzelone, ale poczciwe i o dobrym serduszku. Tylko komuś traktującemu śmiertelnie poważnie X muzę perypetie Kravena nie przyniosą chwili wytchnienia.
Idź do oryginalnego materiału