Wędrowcy, ostatni szkoccy nomadzi. Fragment książki „Ziemia jednorożca. Podróż po Szkocji”

magazynpismo.pl 2 tygodni temu

Na rozstaju dróg, na końcu żwirowego traktu, na ziemi ułożono w kształt serca dwadzieścia pięć niepozornych kwarcowych kamieni – dwudziesty szósty jest w środku. Łatwo je przeoczyć, jeżeli specjalnie się ich nie szuka. Tym bardziej iż rozpościerający się stamtąd widok nalochi odbijające się idealnie w jego tafli wzgórza sprawia, iż raczej nie patrzy się pod nogi. To jednak w tym miejscu Wędrowcy spotykali się od niepamiętnych czasów. Tu zawierano małżeństwa, tu wspominano umarłych, zawierano umowy i rozstrzygano dysputy.

Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio.Wykup prenumeratę lub dostęp online.

Nad losem Tinkers’ Heart kilkakrotnie zbierały się czarne chmury. Najpierw w 1928 roku podczas budowy drogi wylano na nie smołę. Wtedy z pomocą przyszła lady ­George Campbell of Strachur House, która, zaalarmowana przez Wędrowców, kazała pracownikom usunąć smołę i oczyścić pomnik – wciąż można jeszcze dostrzec plamy na kamieniach. Później sytuacja zrobiła się ryzykowna w latach sześćdziesiątych, gdy drogę przesuwano, a ostatnio już w XXI wieku, gdy Tinkers’ Heart mogło zostać zniszczone przez bydło wypasane w pobliżu i traktory dostarczające mu paszę. w tej chwili pomnik ogrodzono metalowym trójkątnym płotkiem, umieszczono też przy nim tablicę informacyjną.

Batalia o ochronę tego miejsca nie była łatwa, początkowo wniosek został odrzucony – miało nie spełniać kryteriów jako nie dość namacalny przykład kultury. Dla osób nieznających zwyczajów Wędrowców wartość Tinkers’ Heart prawdopodobnie nie była oczywista. W końcu to tylko trochę kamieni ułożonych w kształt serca. Znaczenie tego pomnika jest jednak głęboko zakodowane w historiach ludzi, którzy do niego pielgrzymowali, w ich opowieściach, których nigdzie nie spisano, bo Wędrowcy, ostatni nomadzi na Wyspach, swoją historię przekazywali jedynie ustnie. Odebranie im ich świętego w pewien sposób miejsca, jedynego, jakie mieli, byłoby kolejnym aktem przemocy i dyskryminacji, której zawsze doświadczali i wciąż doświadczają.

Tinker’s Heart. Fot. Patrycja Bukalska

Wędrowcy – to chyba najlepsze polskie tłumaczenie określenia Travellers. Są też te bardziej poetyckie: „pielgrzymi mgły” czy „letni piechurzy”. Szkockie określenie „tinkers”, choć w tej chwili uważane jest za obraźliwe, w przeszłości było przez Wędrowców akceptowane, bo odnosiło się do ich umiejętności kowalskich i blacharskich (słowo „tinker” pochodzące od „tinsmith” można przetłumaczyć jako „blacharz”). Szkoccy nomadzi sami o sobie mówili po prostu „nasi ludzie” (our folk) lub Nawken (co oznacza „bez domu”).

Obecnie w Anglii i Szkocji określa się ich oficjalnie jako Gypsies, Travellers, przy czym Gypsies nie ma tego negatywnego znaczenia, jakie w Europie Środkowej przypisywane jest często słowu „Cyganie”. Wędrowcy są uznaną prawnie mniejszością etniczną żyjącą w Wielkiej Brytanii. Nie należy mylić ich z Romami, choć podobnie jak oni prowadzili wędrowny tryb życia; mają też własne język i kulturę. Uważa się, iż przybyli z Irlandii lub iż są rdzennymi mieszkańcami Highlands, ale ich początki na Wyspach owiane są legendami i teoriami, czasem wręcz mistycznymi. Żyją tam jednak od wieków i od wieków spotykają się z niechęcią. Choć nie byli częścią „osiadłego” społeczeństwa, to wnieśli istotny wkład w jego funkcjonowanie: wykonywali wszelakiego rodzaju prace kowalskie i metalurgiczne, najmowali się do przeróżnych prac polowych, w czasie wojen służyli w armii.

W 2021 roku w spisie ludności taką tożsamość (Gypsy lub Irish Traveller) zadeklarowało ponad siedemdziesiąt jeden tysięcy osób w Anglii i Walii (ponad dwadzieścia jeden procent z nich przez cały czas mieszka w kamperach, przyczepach kempingowych czy tymczasowych miejscach zakwaterowania). W Szkocji Gypsy/Traveller (tam tak oficjalnie zapisuje się nazwę tej grupy) to według ostatniego spisu 0,06 procent populacji, czyli około trzech tysięcy trzystu osób. W rzeczywistości jednak ich liczbę ocenia się na kilkakrotnie większą – w Szkocji ma ich być około piętnastu–­dwudziestu tysięcy.

Obecnie większość Wędrowców już osiadła, ale część przez cały czas wędruje, choćby kilka miesięcy w roku. Problemem są tranzytowe miejsca postojowe – coraz mniej jest takich, w których mogą legalnie zatrzymać się na nocleg lub na kilka dni. Obozują więc na dziko – na parkingach, komunalnych terenach zielonych lub prywatnych łąkach. To z kolei prowadzi do konfliktów z mieszkańcami. Mimo to niektóre rodziny przez cały czas podążają tymi samymi trasami co ich przodkowie, aby przekazać dzieciom i wnukom część ich dziedzic­twa – choćby jeżeli podróż ma trwać jedynie kilka tygodni.

Obecnie większość Wędrowców już osiadła, ale część przez cały czas wędruje, choćby kilka miesięcy w roku. Problemem są tranzytowe miejsca postojowe – coraz mniej jest takich, w których mogą legalnie zatrzymać się na nocleg lub na kilka dni. Obozują więc na dziko – na parkingach, komunalnych terenach zielonych lub prywatnych łąkach.

Droga zawsze wzywała Wędrowców wiosną. W Szkocji był to moment, gdy na żółto zaczynał kwitnąćbroom, rodzaj żarnowca – krzew pokrywający szkockie wzgórza i pobocza. Ten żółty znak był sygnałem, iż można opuścić zimowe siedlisko i ruszyć dalej.The Yellow on the Broom[Żółte żarnowce] to tytuł książki Betsy Whyte ze społecznoś­ci Wędrowców, która opisuje w niej dorastanie w drodze – była to pierwsza opublikowana relacja o kulturze i życiu szkoc­kich nomadów. Książka ukazała się w 1979 roku i od razu zyskała wielką popularność – napisano na jej podstawie sztukę teatralną oraz piosenkę.

Natura nadawała rytm życiu Wędrowców – w drogę ruszali wiosną, latem najmowali się do prac polowych, w tym do zbierania malin w Blairgowrie w Perthshire. Co roku zjeżdżali tam krewni, dawno niewidziani kuzyni, przyjaciele, by znów się spotkać i razem pracować. Blairgowrie i rytuał sezonowych zbiorów owoców zostały upamiętnione w piosence napisanej przez pieśniarkę Belle Stewart –The Berry Fields o’ Blair[Malinowe pola Blair]. Utwór opowiada o tym, jak na zbiory jadą ludzie z Glasgow i Dundee, z Aberdeen i Zachodnich Wysp…

Z Blairgowrie pochodzi Cathy Wiseman, z którą rozmawiałam w Crovie. Pamięta Wędrowców, wtedy powszechnie określanych jakotinkers(Jess Smith też używa tego ­terminu w kontekście historycznym w swoich książkach).

 – Poznałam ich, kiedy poszłam do szkoły, bo zgodnie z prawem musieli być w szkole jakąś określoną przez władzę liczbę dni. W szkole podstawowej siedziałam choćby w ławce z Belle Stewart. Z rodziny tej słynnej pieśniarki. Miała piękne, długie kruczoczarne włosy, których bardzo jej zazdrościłam. Pamiętam Stewartów, MacGregorów – mówiła Cathy.

Tak jak i inne dzieci z okolicy pracowała przy zbiorach malin i innych owoców, określanych po prostu jako jagody:

 – Na zbieranie owoców szli wszyscy: dorośli, dzieci i tinkersi. Rozbijali swój obóz na całe lato, nie pamiętam już dokładnie, jak nazywała się ta okolica, ale była taka bardziej dzika – opowiadała Cathy. – Zostawali tam, aż zakończyły się wykopki, bo przy ziemniakach też pracowali. Z czasem przyjeżdżało ich coraz mniej. Coraz więcej było maszyn, ludzie nie byli potrzebni.

Cathy dodaje jeszcze:

 – Ja chodziłam na owoce, odkąd miałam jakieś siedem–osiem lat, nie było wtedy tych wszystkich przepisów, BHP i tak dalej. Nikogo nie obchodziło, ile kto miał lat, wszyscy szli na zbieranie. Było lato, wakacje, a można było zarobić trochę pieniędzy na mundurek szkolny. Na buty już nie, ale na ubranie na pewno. To była ciężka praca, zwłaszcza przy ziemniakach, ale też trochę zabawy. Wstawaliśmy codziennie o siódmej rano, podjeżdżała ciężarówka, która zabierała nas na pole. Jechaliśmy tak po prostu, na pace. Najpierw były truskawki, potem maliny, później zbieraliśmy czarną porzeczkę. Głównie jednak truskawki i maliny. Truskawki zbieraliśmy do koszyków, one trafiały chyba do sklepów, a maliny do wiader i jechały do przetwórni owoców na dżemy. przez cały czas pamiętam smak tamtych owoców. Jem teraz niekiedy truskawki czy maliny i myślę: „To nie to, to nie to”. Może to kwestia ziemi, a może czegoś ­innego…

Wędrowcy nie przyjeżdżają już do Blairgowrie, ale przetrwała tradycja innego ich wielkiego zgromadzenia – targu końskiego, który od dwustu pięćdziesięciu lat co roku w czerwcu odbywa się w Appleby w północnej Anglii. Kiedyś właśnie wóz konny był ich podstawowym środkiem transportu (podobnie jak Romów w Europie Środkowej) i choć teraz przemieszczają się raczej kamperami, to przez cały czas są ze swoich koni bardzo dumni. Robert Dawson w książceEmpty Lands[Puste ziemie] zwraca jednak uwagę na specyfikę szkockich Wędrowców, którzy w odróżnieniu od swoich pobratymców z południa Wysp zimowali zwykle w tym samym miejscu. Rzadziej mieli wozy (czy później przyczepy kempingowe), przemieszczali się najczęściej pieszo, ciągnąc lub pchając dwukołowy wózek z dobytkiem. Spali w charakterystycznych namiotach łukowych zrobionych z gałęzi leszczyny i płótna. Współczesny świat wymusił zmianę sposobu wędrówki szkockich nomadów – pomijając coraz większe trudności ze znalezieniem miejsc postojowych, samo piesze podróżowanie drogą byłoby już zbyt niebezpieczne. Ostatnich Wędrowców prowadzących tradycyjny tryb życia można było spotkać w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

Przeczytaj też:Szkocja. Tylko kozy zostały

Zatrzymujemy się w Lower Largo, gdzie Wicek się wychował. Zaraz za wsią, za główną drogą kiedyś regularnie obozowali Wędrowcy: Sandy Stewart, jego żona Peggy i syn Davie. Jest już wieczór, ale w sierpniu w Szkocji przez cały czas długo jest jasno. W ostatnich promieniach słońca zielone pola wydają się jeszcze bardziej zielone, kora drzew nabiera ciepłego odcienia brązu. Wystarczy jednak zejść z polnej drogi, wejść między …

Idź do oryginalnego materiału