W Zamku o męskości. Rozmowa z Przemysławem Jędrowskim

kulturaupodstaw.pl 5 godzin temu
Zdjęcie: fot. Krystian Daszkowski


Jakub Wojtaszczyk: Jak narodziła się idea „Drwala”?

Przemysław Jędrowski, kurator: Wszystko tak naprawdę jest związane z tym, czym zajmuję się od ponad dwudziestu lat, czyli szeroko pojętą sztuką współczesną. Byłem pierwszą osobą, która wystawiała ją w Centrum Kultury ZAMEK. To było w latach 2005, 2006 i 2007. Anna Hryniewiecka [dyrektorka – red.] odpowiedziała wówczas na moją propozycję zrobienia tam cyklu trzech wystaw.

Tym razem w ramach mojego projektu CK ZAMEK nagrał po raz pierwszy własne podcasty – 13 moich rozmów z osobami artystycznymi biorącymi udział w wystawie. Wszystkie są do odsłuchania na Spotify.

JW: Która z tych pierwszych wystaw miała dla ciebie największe znaczenie?

PJ: Do najbardziej udanych zaliczyłbym drugą i trzecią wystawę: „Stan wewnętrzny” i „Nazajutrz”. Pierwsza, „Gentlemen’s Story Club”, była skupiona na malarstwie jako medium opowieści. I odbyła się w neutralnej przestrzeni Sali Wystaw. Już wtedy jednak zaintrygowała mnie postać samego cesarza, Wilhelma II, jako budowniczego Zamku i „dawcy” jego scenografii: teatralnej, operetkowej, przewrotnego tła dla zupełnie innych wrażliwości estetycznych.

JW: Czyli historia była tylko punktem wyjścia?

PJ: Tak. Wszystkie te wystawy były bardzo współczesne. „Stan wewnętrzny” miał jednak pierwiastek historyczny, bo mówił o władzy w sztuce i w ogóle. Niektóre prace wprost odnosiły się do historii Zamku, np. obrazy Marcina Maciejewskiego, na których pojawiał się m.in. Hitler na balkonie kancelarii Rzeszy w Berlinie, identycznym jak ten z jego gabinetu w Poznaniu.

JW: Kiedy wróciłeś do postaci cesarza na poważnie?

Przemysław Jędrowski, fot. Krystian Daszkowski

PJ: Pięć lat temu cesarz znowu pojawił się w mojej głowie. Było to w czasie narastających konfliktów, jeszcze przed wojną w Ukrainie, w kontekście zwrotów konserwatywnych i politycznego hejtu.

Pomyślałem, iż mamy tu na podwórku idealny przykład turbopatriarchalnego przegrywa, który zostawił po sobie coś, czego nie da się ominąć, czyli architekturę.

Wilhelm II był kalekim chłopcem, miał niesprawną lewą rękę, przechodził bolesne kuracje. Był uformowany przez pruski militaryzm i rodzący się nacjonalizm. Został cesarzem dzięki rodzinie i polityce, władcą idealnym nie był. Ciążyło mu dzieciństwo, polegał na doradcach, wikłał się w afery, a w końcu doprowadził do katastrofy I wojny światowej.

JW: Zainspirował cię „drwal z Doorn”?

PJ: Tak. Po abdykacji trafił do Holandii i obsesyjnie ścinał drzewa. Podobno 20 tysięcy! To była jego ostatnia próba udowodnienia sobie męskości. Nigdy nie miał refleksji nad swoją rolą w historii – do końca obwiniał spiski.

Dla mnie ta postać drwala zaczęła symbolicznie łączyć jego los i współczesne wyobrażenia o męskości. Zacząłem myśleć o wystawie. Chodziło mi o refleksję nad zmiennością pojmowania męskości od XIX wieku do dziś, a choćby dalej, bo niektóre prace odnoszą się do czasów, gdy pojęcia płci przestają mieć sens. Jako kurator nie chciałem narzucać artystom oceny, tylko inspirować ich do własnych odpowiedzi, odniesień i interpretacji.

JW: Epoka Wilhelma II nazywana jest czasem „triumfu męskości”. Tego triumfu niektórzy choćby i dzisiaj szukają…

Przemysław Jędrowski, fot. Krystian Daszkowski

PJ: Od początku widziałem w tym projekcie trzy płaszczyzny. Pierwsza to stosunek człowieka do przyrody, do natury. Drwal to ten, który ścina, przerabia, zużywa. Druga płaszczyzna to kontekst społeczny: wszystkie role związane z domem, rodziną, mężczyznami, kobietami, ojcami, matkami, synami. W tym wszystkim oczywiście widoczna jest też struktura władzy. No i wreszcie trzecia – zagadnienia związane z wyrażaną bądź tłamszoną seksualnością.

Wilhelm urodził się w apogeum budowania się patriarchatu. Połowa i koniec XIX wieku to był właśnie czas „triumfu męskości”. Wiek XX to z kolei kryzys męskości. Cesarz wpisuje się w tę narrację społeczno-kulturową idealnie. Dlatego ta analogia ze współczesnością jest dla mnie tak jasna. Bo to, co wielu z nas uznało za przeszłość, nagle wraca w najgorszym stylu. Mówię oczywiście o Europie, bo tu żyjemy i tu nas to najbardziej dotyczy.

W tekście kuratorskim piszę o „trupie w szafie”. Z jednej strony mamy człowieka, który zbudował Zamek pełen mitologii. Widzimy, iż fundamenty tej władzy wracają. Cały militaryzm, patriarchalny układ świata, opresyjne struktury władzy – jak z dziewiętnastowiecznych nacjonalistycznych państw – znowu dochodzą do głosu i kontrolują rzeczywistość.

JW: Na wystawie prezentujesz m.in. zapis wideo performansu „W samo południe” Artiego Grabowskiego. Oglądamy mężczyznę w stroju kowboja stojącego na pustyni, czekającego, aż ktoś go zaatakuje. Nikt tego nie robi. Choć to praca sprzed dziesięciu lat, dziś brzmi niesamowicie aktualnie, np. w kontekście facetów stojących na granicy z Niemcami i czekających nie wiadomo na co. Jak szukałeś analogii, dobierając osoby artystyczne?

PJ: Większość prac została wykonana specjalnie na „Drwala”. Tylko cztery powstały bez kontekstu tej wystawy. Wśród nich jest właśnie „W samo południe” Grabowskiego. Artysta przez 24 godziny stał na Pustyni Błędowskiej, czekając na mitycznego wroga. Opowiadał, iż to był moment, kiedy pierwszy raz usłyszał samego siebie.

Ważna jest też symbolika kowboja. Artysta wspominał, iż każdy chłopiec chciał kiedyś być kowbojem. Do tego dochodzi fascynacja westernami, czyli najbardziej ikonicznymi filmami o dobru i złu. W pracy z jednej strony mamy więc popkulturę – szeryfa, który stoi i czeka. Z drugiej strony wiemy, iż to obraz mocno lukrowany, bo za nim stoją kolonialne klisze, Marlboro Man.

Przestrzeń Zamku jest tutaj również istotna, bo Karol May był nie tylko rówieśnikiem Cesarza, ale też ulubionym pisarzem Hitlera. Kolejna interesująca warstwa znaczeniowa.

JW: Inny wystawiany artysta, Krzysztof Maniak, w swoich „Rysunkach” mówi o przyrodzie.

fot. Krystian Daszkowski

PJ: Krzysztof był od początku pewniakiem, kiedy budowałem strukturę projektu. Wiedziałem, iż natura i stosunek do niej będą jednym z kluczowych punktów odniesienia. A on jest dziś jednym z najciekawszych artystów, którzy nie tylko deklarują, ale naprawdę na co dzień żyją w relacji z naturą. Zależało mi, żeby zrobił duże rysunki – bo to praca wymagająca czasu, precyzji, skupienia, i w skali Zamku potrzebowałem właśnie takiego formatu. Ostatecznie powstały rysunki 1:1, w których portretuje siebie w kontakcie z przyrodą.

One wiszą w Pokoju Orzechowym – na tle boazerii ze skóry drzew, które on z kolei obejmuje, liże, z którymi śpi. Ten kontrast jest potężny: natura ujarzmiona w dekoracyjnym wnętrzu kontra jego bliskość i cielesna relacja z dzikim światem.

Co ważne – to nie jest utopia czy naiwna wiara w „czystą naturę”. Krzysiek doskonale wie, iż żyjemy w świecie, gdzie wszystko jest przetworzone, w epoce „po naturze”. Ale jego prace to rodzaj refleksji, współczucia, uważności. Tego, co jeszcze możemy poczuć. I ta autentyczność jego postawy, obecna od lat, była dla mnie kluczowa.

Tak jak Grabowski w „W samo południe” dokonał osobistego wglądu, czekając na przeciwnika, którym okazał się on sam, tak Krzysztof od lat robi to w relacji z naturą.

JW: Docieramy do Ernesta Borowskiego, który w „Mateczniku II” rozmył kategoryczne podziały na to, co męskie i kobiece…

PJ: Ujęła mnie jego definicja queeru i natury: iż sama natura jest największym queerowym konstruktem. Że różnorodność i płynność są w niej widoczne na każdym kroku, a także to, iż tak samo jak natura potrafi postawić sztywne granice, tak samo równocześnie je rozmywa, podważając nasze kategorie i definicje. W jego ujęciu to nie jest społeczno-genderowe hasło, ale filozoficzne podejście: powrót do źródeł różnorodności.

Ernest przygotował pracę, która właśnie takie różnice zaciera. Od początku broniłem się przed tym, żeby Drwal był wystawą „o cesarzu”, „o Zamku” czy „o męskości”. Bardziej zależało mi na tym, co dzieje się pomiędzy, w szczelinach. Ernest był od razu naturalnym wyborem, bo w swojej sztuce potrafi te przestrzenie otworzyć i przekształcić.

JW: Czy przestrzeń Zamku była dla ciebie też ważna z innego powodu?

PJ: Tak, wystawa jest otwarta i można ją oglądać, ale przez trzy miesiące towarzyszą jej działania, które mają wciągnąć ludzi w orbitę projektu. I to nie tylko odbiorców sztuki z wyboru, ale też przypadkowych gości.

Dlatego właśnie dawny zamek cesarski w Poznaniu jest tu tak ważny. To przestrzeń, w której te prace naprawdę wybrzmiewają, nigdzie indziej nie funkcjonowałyby tak silnie. Wystawa pozostaje punktem odniesienia, ale dla mnie to jest przede wszystkim zaczyn dużego projektu społeczno-artystycznego.

Wystawa do zobaczenia w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu do 30.11.2025

Osoby artystyczne: Ernest Borowski, Olaf Brzeski, Krystian Daszkowski, Arti Grabowski, Krzysztof Maniak, Dorota Nieznalska, Karol Radziszewski, Sonia Rammer, Aleksandra Ska, Magdalena Starska, Iza Tarasewicz, Sławomir Toman, Honza Zamojski

Idź do oryginalnego materiału