W szkole zabrakło lektur, rodzice napisali do burmistrza. "Dlaczego znalazły się pieniądze tylko na cztery egzemplarze?"

gazeta.pl 8 godzin temu
Ta sprawa ciągnie się od dłuższego czasu, jednak na jej finał trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Wszystko zaczęło się od nauczycielki języka polskiego ze szkoły podstawowej w Zalesiu, która zadała do przeczytania dzieciom lekturę "Afryka Kazika". Potem okazało się, iż w szkolnej bibliotece są tylko cztery egzemplarze tej książki, z czego dwa już wypożyczone. Z pozoru ta zdawałaby się dość błaha sprawa urosła do poważnego sporu, który wciągnął rodziców, dyrekcję, gminę, kuratorium i Rzecznika Praw Dziecka.Z najnowszego raportu Instytutu Badań Edukacyjnych wynika, iż książek w ogóle nie czyta około 5 proc. uczniów podstawówek. W gimnazjach ten odsetek wzrasta już do 14 proc. Te dane są niepokojące, jednak okazuje się, iż czasem problem nie leży w ich chęciach, a dostępie do danej lektury. Bo jeżeli nie ma jej w szkolnej bibliotece, pojawia się problem. Tak, jak w przypadku szkoły podstawowej w Zalesiu. Co było dalej?
REKLAMA


Zobacz wideo


Lektury szkolne nie powinny być tematem debat o edukacji


Zaczęło się od książki. Później poszła lawinaTa historia zaczęła się w styczniu 2022 roku, kiedy w szkolnej bibliotece okazało się, iż jest niewystarczająca liczba lektury, która została zadana dzieciom. Mowa o egzemplarzach "Afryki Kazika", których było tylko cztery, a dzieci w klasie 17. Interweniować postanowili rodzice, którzy napisali petycję w tej sprawie do dyrektorki szkoły. "Dlaczego znalazły się pieniądze tylko na cztery egzemplarze?" - padło pytanie, jednak ta odpowiedziała, iż książek jest tyle, na ile pozwala budżet.Brak lektur to nie błahostka. Mówimy o dzieciach w wieku siedmiu, ośmiu, dziewięciu lat – dopiero uczą się czytać. Usłyszałam też argument, iż skoro są cztery egzemplarze, to dzieci mogą się nimi dzielić. To jest nieporozumienie. Każde dziecko czyta inaczej, jedno płynnie, inne wolno. Dziecko, które rozwija się wolniej, od razu czuje presję, bo kolega pyta: 'Kiedy oddasz?'. Tak być nie może- mówi Agnieszka Dziadowicz, mama ucznia, która zwróciła uwagę na zaistniały problem, cytowana przez portal strefaedukacji.pl.Była już dyrektorka szkoły, pisała w liście do burmistrza gminy, iż szkolna biblioteka jest odpowiednio wyposażona, a sam problem można by rozwiązać szybciej i sprawniej, gdyby tylko rodzice zgłosili to we właściwym czasie. "Gdyby podczas ferii dotarła do mnie informacja od rodzica lub nauczyciela, iż jest problem z dostępem do lektury, to niezwłocznie zamówilibyśmy potrzebną liczbę książek i po 3–4 dniach byłyby do odebrania w szkole" – napisała dyrektorka, cytowana przez portal strefaedukacji.pl.Nauczycielka, która zadała dzieciom do przeczytania szkolną lekturę, zaznaczyła, iż mają sporo na to czasu, a podejmując decyzję o wyborze akurat tej książki, kierowała się informacjami uzyskanymi od dzieci, iż wspomnianą pozycję mają w domowych biblioteczkach.


Sprawa szkolnych lektur przez cały czas pod lupąObecna dyrektorka szkoły, Aneta Łydek, broni jednak innego podejścia. Zaznacza ona, iż nie ma potrzeby, żeby wszystkie te lektury były w liczbie po 25 egzemplarzy w bibliotece szkolnej. - Kupujemy wtedy, kiedy nauczyciel zgłasza potrzebę, a nie dla samej idei, żeby każdy z 27 tytułów był w 25 egzemplarzach. jeżeli ktoś potrzebuje konkretnej książki, to zgłasza, bibliotekarka robi zamówienie i kupujemy. Mamy na to środki. To nauczyciel decyduje, nie rodzic – zaznacza Łydek w rozmowie ze Strefą Edukacji. - Mamy dobrze zaopatrzoną bibliotekę i zaplanowany budżet, a nauczyciele zawsze na początku roku czy w razie potrzeby zgłaszają zapotrzebowanie, współpracują z bibliotekarzem i uzupełniamy zbiory. Naprawdę nie mamy problemów, żeby rzetelnie zrealizować podstawę programową – podkreśla.Ta mama stoi na stanowisku, iż każda pozycja z listy powinna być w 25 egzemplarzach. A my działamy inaczej: nauczyciel zgłasza potrzebę, mamy budżet, załatwiamy sprawę tu, na miejscu. Mamy poczucie niesmaku, iż ta sprawa została tak rozdmuchana i ciągnie się już tak długo- mówi dyrektorka.Spór o dostęp do szkolnych lektur dotarł do władz samorządowych, a we wszystko został zaangażowany burmistrz, bo okazuje się, iż obowiązek dostępu do lektur spoczywa na gminie, a prawo do edukacji oznacza w praktyce prawo każdego dziecka do własnego egzemplarza. Tyle w teorii, jednak w praktyce wygląda to nieco inaczej, bo trudno mówić o zapewnieniu tylu egzemplarzy książek danej lektury, ile jest uczniów w klasie.Czy to koniec historii? Jeszcze nie, bo do sprawy zostało włączone kuratorium. Jak podaje portal strefaedukacji.pl, przeprowadzona analiza przez Kuratorium Oświaty w Krakowie potwierdziła, iż niedobory były znaczące. Na 27 obowiązujących lektur brakowało aż siedmiu, a dwanaście kolejnych znajdowało się tylko w jednym lub dwóch egzemplarzach. "Afryka Kazika" była dostępna w czterech egzemplarzach, "Dziadek i niedźwiadek" w pięciu. Tylko dwie lektury – "Doktor Dolittle" i "O psie, który jeździł koleją" – miały wystarczającą liczbę książek dla wszystkich uczniów.


Do całej sprawy włączyła się również Rzeczniczka Praw Dziecka. W piśmie datowanym na lipiec 2025 rok, biuro RPD przekazało, iż według gminy szkoła posiada lektury "w ilości adekwatnej do możliwości budżetowych". Podkreślono jednak, iż odpowiedzialność za wyposażenie spoczywa na gminie, a nie na rodzicach."Należy wskazać, iż to nauczyciel kierujący procesem edukacyjnym powinien tak zaplanować realizację treści programowych, aby dostęp do egzemplarzy lektury nie był utrudniony" – zaznaczono w piśmie cytowanym przez portal strefaedukacji.pl.Biuro zapowiedziało, iż w niedługim czasie zwróci się do dyrektora szkoły o dodatkowe wyjaśnienia i tym samym ustali pewne działania naprawcze.Oczywiście przykłada szkoły w Zalesiu, nie jest odosobniony, bo placówek zmagających się z brakami szkolnych lektur jest wiele. Nauczyciele, chociaż resort edukacji zaznacza, iż mają pełną autonomię, by sięgać po nowe lektury, tego nie robią, bo zdają sobie sprawę, iż dostęp do niektórych tytułów może być utrudniony. Bazują na tych samych co przed laty pozycjach, bo wiedzą, iż w bibliotekach jest odpowiednia ilość pozycji, by każdy uczeń mógł przeczytać książkę.


Bo co się stanie, jeżeli nauczyciel wybierze trudno dostępną książkę? Szkoła we współpracy z gminą zapewnią jej zakup? A może ta odpowiedzialność spadnie an rodziców, a potem zostanie przerzucona na nauczyciela, który "wymyślił sobie jakąś nowość"?Co sądzisz o pomyśle zapewnienia każdemu uczniowi szkolnej lektury? Czy w budżetach miast i gmin powinny znaleźć się fundusze, by odpowiednio wyposażać biblioteki? Czekam na Wasze zdanie: [email protected].
Idź do oryginalnego materiału