W Polsce przeszedł bez echa. A przecież ten serial animowany to arcydzieło Netfliksa

natemat.pl 3 godzin temu
Animacja, nieocenione medium, potrafi uchwycić to, czego nie potrafią zwykłe filmy i seriale. Japońskie anime "Lato, kiedy umarł Hikaru" to wizualnie zjawiskowa opowieść, która w zanurzonej w metaforach grozie widzi światełko w tunelu. W niewielkim miasteczku odizolowanym od wielkiego świata poznajemy historię żałoby, która chwyta za duszę.


Bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, iż "Lato, kiedy umarł Hikaru" na podstawie mangi autorstwa Mokumokuren to współczesne arcydzieło traktujące o śmierci, która wszystkich dosięgnie, wszystkich dotknie. Anime studia CygamesPictures, tak samo jak oryginał, jest skąpane w onirycznej aurze, pięknie współgrającej z nastrojem towarzyszącym ostatnim dniom lata i atmosferze panującej w małej mieścinie, gdzie każdy każdego zna.

Serial giganta streamingu tonie w metaforach i bardzo subtelnych komentarzach społecznych, które wyłapie wprawne oko. Nie tylko śmierć unosi się nad miasteczkiem Kubitachi. Za zamkniętymi drzwiami niektórych gryzą wyrzuty sumienia i pochłania nienawiść do samych siebie.

Recenzja serialu "Lato, kiedy umarł Hikaru". Wybitny okaz żałoby


Świerszcze śpiewają w trawie, słońce praży skórę, wiatr kołysze sitowie. Takiego dnia Yoshiki uświadamia sobie, iż jego najlepszy przyjaciel Hikaru, z którym właśnie wybiera się do szkoły, nie żyje. Zastąpiła go nadprzyrodzona istota z gór; pasożyt, którego z żywicielem łączy jedynie wygląd.

Jakimś cudem, nie wiadomo jakim, demon powstrzymuje się przed zabiciem Yoshikiego, Chłopak, również nie wiedząc czemu, pragnie za wszelką cenę zatrzymać przy sobie choćby cząstkę Hikaru.

"Lato, kiedy umarł Hikaru" jest mieszanką japońskiego horroru ludowego z dramatem i humorem charakterystycznym dla anime – patchworkiem uszytym idealnie pod opowieść o dorastaniu (pod gatunek "coming of age"). Adaptacja zdołała uchwycić niepokój mangi, która wywołuje dreszcze przerażenia jak rodzima dla niej gra Fatal Frame II: Crimson Butterfly i budzi wstręt niczym twórczość Junjiego Itō.

Pomimo wszechobecnej, halucynogennej wręcz grozy, anime potrafi podtrzymywać widza na duchu, aczkolwiek trzeba mieć świadomość, iż seans "Lata, kiedy umarł Hikaru" koi w takim samym stopniu jak smuci.

To serial o żalu, tożsamości, historii zataczającej koło; o niewypowiedzianych zawczasu słowach, które karmią się człowiekiem jak duchy nawiedzanym przez siebie domem. Opisanie piękna kryjącego się za każdym kadrem, każdą kwestią i każdą łzą wylaną przez Yoshikiego wydaje się niemożliwe. "Lato, kiedy umarł Hikaru" trzeba zobaczyć na własne oczy i poczuć.

Adaptacja mangi poświęca żałobie tyle samo uwagi co wątkowi zinternalizowanej homofobii, która przejawia się w zachowaniu Yoshikiego będącego zupełnym przeciwieństwem wolnego ducha, jakim jest klon Hikaru. Dlatego też Mokumokuren i CygamesPictures używają horroru, który z definicji kreuje wizję odzwierciedlającą obawy społeczeństwa, obawy jednostek.

Animacja, która została wykonana manualnie, nie wrzuca na ekran samych "gadających głów", a z różnych perspektyw chwali się scenerią godną "Tamtych dni, tamtych nocy" włoskiego reżysera Luki Guadagnina. Co więcej, w kilku scenach twórcy łączą styl 2D z prawdziwym materiałem filmowym (tzw. live-action).

"Lato, kiedy umarł Hikaru" zostanie ze mną na długo, bo coś we mnie zmieniło. Po 12. odcinku miałam oczy czerwone jak królik, musiałam zainwestować w krople nawilżające, ale – jak śpiewała Édith Piaf – niczego nie żałuję.

Idź do oryginalnego materiału