W Oranżerii karnawał z arcydziełami

angora24.pl 1 dzień temu

Arcydzieła tych artystów wystawiono w paryskiej Oranżerii. Pochodzą z kolekcji Heinza Berggruena, marszanda urodzonego w Berlinie w rodzinie żydowskiej, który opuścił Niemcy w 1936 roku z powodu prześladowań nazistowskich. Wyjechał do Stanów Zjednoczonych, a po wojnie osiadł w Paryżu, gdzie otworzył galerię przy rue l’Université specjalizującą się w sztuce współczesnej. Kolekcja powstawała ponad pół wieku; liczy 120 dzieł Picassa, obejmujących prawie całą jego twórczość, 60 prac Klee, liczne dzieła Matisse’a, rzeźby Giacomettiego, kilka prac Braque’a i Cézanne’a. Wystawa obejmuje główne punkty zwrotne w europejskiej sztuce XX wieku: terytoria kubizmu, granice figuratywności, abstrakcję, dzieła dekonstruujące i rekonstruujące rzeczywistość, kompozycje tworzące nowy język wizualny.

Uczta dla picassomaniaków, ale gwiazdą jest Paul Klee, szwajcarsko- niemiecki artysta, Buddą z Bauhaus nazywany. Jego dzieło to muzyczno-malarski karnawał Harmonii czworoboków: czerwonych, żółtych, błękitnych, czarnych, białych… Sztuka jako transgresja, balansująca nad wyrafinowaną mistyką z upodobaniem do dziecięcej prostoty, ironii, bufonady. Sztuka – pisał w dzienniku – przypomina akt stworzenia, wychodzi poza przedmiot, poza to, co rzeczywiste i co wyimaginowane, prowadząc nieświadomą grę z tym, co ostateczne. I tak jak dziecko naśladuje nas w zabawie, tak my w tej grze naśladujemy siły, które stworzyły i stwarzają świat, wobec którego powinniśmy być otwarci niczym to budzące się w nas dziecko natury albo Stwórcy.

Klee łączył mistykę z dziecięcą prostotą, wierzył, iż prapoczątki sztuki można odnaleźć w dziecięcym pokoju. Odwoływał się do tej kreatywności jako ideału twórczości. Jego kompozycje, niewielkie formy tworzone przy użyciu akwareli, tuszu i farb, noszą znamiona improwizacji, spontaniczności, nieświadomego gestu. Oscylują między poetycką baśnią a nieprzeniknioną rzeczywistością. Urzekają kolorem; ja i kolor to jedno – pisał. Pisał też, iż intuicji niczym nie można zastąpić. Posługiwał się nią w sposób artystycznie dojrzały, używając języka symboli, skrótów, snów, znaków, niedomówień. Swobodnie operował linią, którą definiował jako punkt w ruchu, ewoluującą bez szczególnego celu – jak życie, jak świat cały. Byty hybrydalne, ludzkie i przedmiotowe. Młody ogród – rajski chaos; Gwiazda wschodzi – eteryczny blask, czarny zygzak, wektor śmierci, co łączący ziemię z upadającą gwiazdą; Pejzaż przeszłości – księżycowy, spokojny, miękki, wewnętrzny.

To kropla w oceanie 10 tysięcy prac Paula Klee. Magazyn snów, ale i laboratorium nowoczesności. Operował na granicy aluzyjnej abstrakcji nazywanej przez siebie krystaliczną. I, jak pisał: Czym bardziej przerażający staje się świat, tym bardziej abstrakcyjną jest sztuka. Przyznawał też, i to bez zbędnych kompleksów, iż kiedyś wszystko będzie z Klee.

Max Ernst „Narodziny galaktyki” / fot. Leszek Turkiewicz

Nie wszystko, bo jest i ogród Matisse’a. I chociaż Francuz nie był młodzieńcem specjalnie uzdolnionym, został jednym z gigantów nowoczesności. Jego sztuka rodziła się powoli, z entuzjazmu dla światła, koloru, przestrzeni. Ma w sobie coś z atmosfery edenu (Radość życia, Wystawność, spokój, rozkosz), promieniuje euforią i prostotą, spokojem i spełnieniem. Uwalnia przedmioty z ich fizycznej natury, często sytuując je na granicy figuratywności. Matisse nie naśladował natury, szukał emocji, które dotykają i umysłu, i zmysłów jednocześnie.

Namalował serię pięknych odalisek, ale w przeciwieństwie do Picassa miłość była u niego mniej z siłą seksu powiązana, a bardziej ze znakiem uczuć nieuzewnętrznionych. Pociągało go malowanie postaci, które wpisywały się w ciało kobiety. W ten sposób kobieta stała się jednym z głównych tematów jego malarstwa. Studiował ją, upraszczał, graficznie przekształcał, starając się kreślić jej kształty jak najczystszą w prostocie swej kreską. Postać – pisał – pozwala mi najlepiej wyrazić uczucie, iż tak powiem, religijne, jakie odczuwam wobec życia. To, co mnie najbardziej interesuje, to nie martwa natura, nie pejzaż, a właśnie postać.

Eksperymentował. Szukał nowej estetyki, „czystego koloru” połączonego z prostotą linii. Jak Picasso nigdy nie wyrzekł się figuratywności, nigdy nie porzucił „korzeni rzeczywistości”. To, co maluję – wyznał pod koniec życia – jest pomyślane środkami plastycznymi, ale gdy tylko zamknę oczy, widzę to lepiej.

Może i my zamknijmy na chwilę oczy, może się uda i poczujemy to jego „słońce w brzuchu”. Wyobraźmy sobie: Kobieta… Kobieta krzywą geometryczną? A czemu nie. Jest olśniewająca, jest miłością, rozkoszą, źródłem życia. Zima, a świat jest wielką oranżerią. Matisse prowadzi nas przez światło, przez kolory, przez euforia życia, bez której, jak podkreślał prostotą swej kreski, nie ma nic. Nic! Taka jest Matissowska „religia szczęścia”, całe życie je osaczał i ścigał w związkach formy. A czy jest on lepszy od absyntu? Nie wiem, absyntu nie próbowałem, ale wszyscy wkoło są trzeźwi, więc… chyba tak.

Idź do oryginalnego materiału