
Zima w środku maja i koreańskie utopce...
1. Bjørn Riis - Fimbulvinter

W bardzo ładnym i skromnym kartoniku znalazł się płyta i książeczka z tekstami oraz czarno-białym zdjęciem Bjørna ze swoimi gitarami. Świetne jest też zdjęcie okładkowe autorstwa Anne-Marie Fokker, na którym znalazł się zamyślony Riis. Zaczynamy od instrumentalnego "Illhug" mogącym się trochę kojarzyć z ulubionym zespołem muzyka czyli Pink Floyd. Gilmourowska gitara i smutny, przejmujący nastrój powoli i sennie wprowadza do następującego po nim znakomitego "Gone", który mógłby znaleźć się choćby na zeszłorocznej płycie Airbag ("The Century of the Self" - o której nie pisałem pełnego tekstu). Szybszy, nieco ostrzejszy wybrzmiewa kapitalnym basem, uzupełniającą go gitarą, nieco ejtisowymi klawiszowymi tłami i perkusją Christoffersena z jednej strony jest surowy, a z drugiej melodyjny, chłodny, ale również energiczny. Na trzecim miejscu znalazł się prawie jedenastominutowy "Panic Attack" z udziałem Fossuma. Rozwijający się powoli i przejmująco, o nieco doomowym charakterze, raz po raz wybuchając ostrzejszym fragmentem, ale mocno stawiając na duszno atmosferę. Jest tu coś z macierzystej formacji Riisa, coś z Pink Floyd, a może choćby coś z klimatu wyjętego rodem z Black Sabbath, tylko podane w bardziej "romantyczny" sposób. Coś pięknego. Mimo swojej długości mija szybko, by przeskoczyć do cieplejszego, akustycznego "She" o wyraźniejszym Gilmourowskim stylu, który Riisowi wychodzi ujmująco i naturalnie. Jako przedostatni na płycie pojawia się instrumentalny utwór tytułowy z udziałem Fossuma i Brøtera. Zaczynamy od wietrznego ambientu, by następnie kapitalnie się rozwinąć marszowym tempem świetnej gitary i podwójnej perkusji. Nie brakuje tu jednak charakterystycznych przeciągłych i ciepłych solówek Riisa, które znakomicie uzupełniają się z głównym ostrym motywem. Wprawne ucho, które zna bondowski album Brøtera być może usłyszy w nim także coś "bondowskiego" albo i wyrwanego z hard rocka z lat 70tych. Finał płyty to "Fear of Abandoned" z udziałem Christoffersena w którym Riis wraca do brzmienia rodem z Pink Floyd i znów jest pięknie.
Najnowszy krążek Bjørna Riisa nie poszerza palety jego brzmienia, ale z całą pewnością spodoba się wielbicielom muzyka oraz fanom jego macierzystego zespołu. To pięknie pomyślany i przepysznie zrealizowany materiał, który zachwyca swoim liryzmem i nieco cięższymi fragmentami, których mogłoby być więcej. To muzyka oczyszczająca i pełna kontrastów, emocji, ale także imponującego miksu dynamiki z liryzmem. Wreszcie, to także płyta której mimo dość ponurej atmosfery słucha się z ogromną przyjemnością i obok której nie da się przejść obojętnie. Ocena: Pełnia
* Na solowym koncie muzyka znajdują się także dwie epki i jeden, osobny, niezwiązany z żadną płytą singiel.
** W zeszłym roku Arild Brøter wydał znakomity trybut dla muzyki bondowskiej "A Spectre Of Sounds: James Bond Music Reimagined". Bjørn Riis - jak się okazuje wielki fan muzyki bondowskiej - dodał brzmienie swojej gitary do kilku utworów.
Bjørn Riis na LU: "Forever Comes To An End" (2017); "Coming Home EP" (2018); "A Storm Is Coming" (2019); Airbag - "A Day At The Beach" (2020); "Everything to Everyone/A Fleeting Glimpse EP" (2022)
2. Cotoba - Sin Swims

Zaczynamy od całkiem niezłego, choć nieco zbyt spiesznego (w typowo azjatyckim stylu) "Syhi" rozpiętego między wspomnianym math rockiem, a noisem, popem czy alternatywą. Po nim wpada "Ice Sea" o spokojniejszym, bardziej melancholijnym klimacie bliższym estetyce post-rocka. Śliczny jest "Contigo" o leciutkim, wietrznym klimacie, który aż prosi się o rozbudowanie i rozwinięcie, ale Koreańczycy nie idą w tę stronę. Uroczo wypada "Away Home", który ma w sobie coś z k-popu wymieszanego z shoegazem nad którym unosi się delikatny, ale i dość charakterny głos wokalistki Dafne. Na koniec pojawia się "Sin" również sięgający po wyraźnie popową, radiową wręcz estetykę, która gdyby grupa pochodziła z Europy mogłaby trafić w gust młodzieży słuchającej właśnie takiej muzyki. Jednocześnie, Koreańczycy nie stawiają tropów i swoich dźwięków w prosty sposób, bo tę estetykę sprawnie łączą z powolnym post-rockiem właśnie, który może się nieco kojarzyć z tym, co robi Billie Ellish. By na koniec nieco zaskoczyć całkiem ekscytującą, rozbudowaną rockową solówką i pięknie rozłożonym shoegaze'owym tłem.
Nie potrafię się zakochać w muzyce, która znalazła się na tym materiale od grupy Cotoba, bo kompletnie nie jest mój styl muzyki. Dla mnie jest za też zdecydowanie za krótko i niekoniecznie zachęcająco do sięgnięcia po ich wcześniejsze dźwięki, ale jednocześnie jestem mile zaskoczony. Nie mam uczucia niesmaku, jaki często towarzyszy mi przy azjatyckich artystach, bo nie ma tu przerostu formy nad treścią, a choćby typowe spieszenie się ma tutaj jakiś sens. Cotoba stawia na atmosferę, delikatność i emocje, którym bliżej do popu, aniżeli post-rocka oraz na soniczne krajobrazy przetknięte graniem szybszym, ostrzejszym czy bardziej skomplikowanym. Pochodząca z Seoulu grupa spodoba się fanom muzyki z państw azjatyckich i dużo młodszym ode mnie słuchaczy, którzy pośród papki z jaką stykają się na co dzień, być może właśnie w Cotobie odnajdą dźwięki ciekawsze, bardziej zróżnicowane i co najważniejsze nieco bardziej skomplikowane niż to, co oferują im platformy streamingowe. Ocena: Pierwsza Kwadra
Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.