W dzisiejszych czasach w dowolnej gałęzi popkultury coraz trudniej znaleźć coś świeżego i oryginalnego. Od czasu do czasu jeszcze się to udaje. Wielu twórców usilnie próbuje stworzyć nowe historie, często niestety zbyt mocno inspirując się tym, co już było. Tak oto, zamiast czegoś nowatorskiego, dostajemy po prostu przebudowaną zrzynkę ze starych produkcji. Domyślacie się już, do której z tych dwóch kategorii należy recenzowany komiks?
Void Rivals zabiera nas do „odległej galaktyki”. Minimalistyczny początek przedstawia dwoje pilotów, którzy rozbijają się na wielkiej asteroidzie. Bohaterowie należą do różnych, wojujących ze sobą cywilizacji. o ile jednak chcą przetrwać, muszą na chwilę zapomnieć o sporach oraz dzielących ich różnicach, i nawiązać niechętną współpracę. W trakcie prób odbudowy statku i ucieczki odkrywają tajemnicę, która odpowiada za konflikt trwający między ich światami.
Bohaterów różni praktycznie wszystko. Darak to charyzmatyczny Argoniańczyk, uznawany przez swój lud za najlepszego pilota w kosmosie. To dzielny gaduła, stłamszony przez ojca – będącego jednocześnie premierem – stara się zachowywać optymizm mimo przeciwności losu. Solilla, bohaterska Zertorianka, wprawiona pilotka i niezwykle twarda wojowniczka jest jednak niesamowicie uparta i przekorna. Oboje po wielu próbach uciekają z kamiennego więzienia i wyruszają ocalić swoje światy.
Gdyby nie patrzeć na rażące podobieństwa do innych produkcji, o których wspomnę za chwilę, fabuła Void Rivals prezentowałaby się całkiem nieźle. Jest wciągająca i angażująca, a sami bohaterowie nie są nijakimi, papierowymi postaciami. Oboje są charakterni i swoimi działaniami często wywołują emocje w czytelniku. Najczęściej jednak te negatywne. Denerwująca stanowczość Solilli i irytująca naiwność Daraka strasznie ciążą tej historii. Czymś, co jednak drażni najbardziej, są wspomniane – i staram się uniknąć tego słowa – zrzynki. Z początku drobne i może choćby nieoczywiste, które można by uznać faktycznie za inspirację. Z biegiem czasu przybierają one na sile tak bardzo, iż zamiast bawić się tym, jak odnoszą się do znanych dzieł, irytują swoim kopiowaniem.
Podobnie jest zresztą ze wspomnianą fabułą, która zapowiadała się naprawdę ciekawie i oryginalnie. Strona za stroną historia potrafiła zainteresować tak, iż naprawdę chciałem wiedzieć, co będzie dalej. Jednak już w początkowym akcie twórcy zaprezentowali nam wyjaśnienie, czy też skok wstecz, który miał nadać pędu i stanowić spory zwrot akcji. Kompletnie nie trafił jednak do mnie sposób, w jaki zostało to pokazane. Dodatkowo ten motyw znajduje się w totalnie złym miejscu. Powinien być jeszcze we wprowadzeniu, coś jak kultowe napisy na początku Star Warsów, albo znacznie później, jak już tajemnica na dobre zaangażuje czytelnika. Tymczasem szybkie wyjaśnienie nieco ostudziło moje chęci do dalszego śledzenia historii.
Dałem jednak szansę zeszytowi i szedłem dalej. Podobieństwom i inspiracjom jednak nie było końca i z każdą kolejną stroną czułem jak Void Rivals stara się brać to, co znane, i jednocześnie wymyślić koło na nowo. Wykorzystując utarte schematy i udając, iż zostały lekko przebudowane, starano się zmylić czytelnika. Patrząc na to, dostrzegłem, iż twórcy zrobili to, co Snyder z niesławną antologią Rebel Moon, które przypominało Gwiezdne wojny, zrobione po swojemu. Tyle iż tym razem mamy do czynienia z jakąś dziwaczną wersją… Diuny? Dwoje głównych bohaterów to podrabiane wersje Star Lorda i Gamorry ze Strażników Galaktyki.
Mam mieszane uczucia względem nowego komiksu od Nagle Comics. Nie można odmówić, iż zeszyt coś w sobie ma. Wśród plusów zdecydowanie wymieniłbym zaskakujące i często nieoczywiste zwroty akcji, które bywają jednocześnie dość zabawne. Dobre chęci przy zrobieniu czegoś nowego to również coś, co trzeba docenić. Jednak ogólne wrażenia są średnie, choćby bardzo. Ładny pod kątem artystycznym komiks można sprawdzić z czystej ciekawości, jednak nie nastawiałbym się na żaden nowatorski szał. A szkoda, bo potencjał był w tym całkiem duży. Wystarczy mieć nadzieję, iż kolejne odsłony zmienią ten schemat.