Venom: The Last Dance jest zwieńczeniem trylogii o sympatycznym symbioncie, który łączy siły z reporterem Eddiem Brockiem (Tom Hardy). Trzecia część jest bezpośrednią kontynuacją sceny po napisach, którą widzieliśmy w Spider-Man: No Way Home. Okazuje się, iż Eddie zostaje oskarżony o morderstwo Mulligana (Stephen Graham), który pomógł mu pokonać Carnage’a w poprzedniej części. Dodatkowo, Eddie i Venom mają na karku nie tylko policję, ale i stwory zesłane na Ziemię przez Knulla (Andy Serkis), pragnącego zdobyć Kodeks, który posiadają Eddie i Venom.
Pomimo głosów krytyków, muszę stanąć w obronie tego filmu. W porównaniu z poprzednimi częściami, ta jest zdecydowanie najlepsza. Twórcy umiejętnie bawią się postacią Venoma i jego wyglądem. Ekipa od efektów specjalnych dała z siebie wszystko – symbiont wyglądał niesamowicie w każdej formie, którą przybierał. Efekty specjalne nie raziły w oczy, były naturalne i dobrze wykonane. Całość dopełniała znakomita muzyka, która zawsze stanowiła mocny punkt produkcji w tym uniwersum.
Relacja Eddiego i Venoma od zawsze była wyjątkowa i zabawna, ale w tej części można wyraźnie wyczuć między nimi wspaniałą synchronizację. Tom Hardy doskonale odnajduje się w tej roli, a widzowie mogą mieć tylko nadzieję, iż pogłoski o jego powrocie do tej postaci się potwierdzą.
Tym razem nie pojawia się główna postać drugoplanowa dominująca ekran tuż za Hardym. Zamiast tego mamy do czynienia z badaczką dr Teddy Payne (Juno Temple), uroczą rodziną, w której ojciec Martin Moon (Rhys Ifans) nie wydaje się całkiem normalny, oraz stereotypowym wojskowym Rexem Stricklandem (Chiwetel Ejiofor), który przedkłada bezpieczeństwo państwa nad wszystko inne.
W tej chaotycznej mieszance doskonale odnajduje się Knull (Andy Serkis), którego wprowadzono subtelnie, ale skutecznie, jednocześnie przygotowując grunt pod przyszłe filmy. Knull oraz symbionty i eksperymenty na nich przeprowadzane zostały przedstawione w sposób znaczący i intrygujący.
Ostatnie pół godziny to prawdziwa rozwałka, którą ogląda się z przyjemnością. W przeciwieństwie do drugiej części, w której odczuwało się brak dodatkowych 30 minut, tutaj wszystko co miało być powiedziane wybrzmiało, a fabuła w pełni satysfakcjonuje. Emocje, interesujące postacie, wciągająca historia i groźny antagonista w cieniu, który może przypominać Thanosa w pierwszych dwóch fazach MCU – wszystko jest na swoim miejscu.
Zaskakująco pozytywnym aspektem okazał się brak Anne (Michelle Williams), która zawsze bardziej przeszkadzała niż pomagała fabule. Jej nieobecność została dobrze zrównoważona wprowadzeniem postaci dr Payne wnoszącej sympatyczny i angażujący element do filmu.
Nie obyło się jednak bez wad – zdecydowanie zbyt powierzchownie potraktowano wątek Mulligana, który zapowiadał się interesująco, ale ostatecznie został zbyt skrótowo przedstawiony.
Podsumowując, Venom: The Last Dance to solidne kino superhero, które stanowi podstawę do kolejnych ciekawych wątków. Fabuła jest dobrze skrojona, bez zbędnych elementów, co sprawia, iż widz nie odczuwa niedosytu ani przerostu formy nad treścią.
Autor: Joanna Tulo