Ucieczka z Terytorium

ekskursje.pl 8 miesięcy temu

Nadmiar fascynujących wydarzeń sprawił, iż z pewnym opóźnieniem ogłaszam publikację opowiadania sf w serwisie „Wolne Lektury”. Gdyby nie Czujność Internautów, chyba bym choćby o tym zapomniał.

Opowiadanie umieściłem w uniwersum powieści, nad którą wszystkie prace ostatecznie przerwałem. Jest to więc dla mnie jakby widokówka z przeszłości od kogoś, kim kiedyś byłem.

Sześć lat temu byłem na życiowym zakręcie, o czym wtedy nie wiedziałem – myślałem, iż to jest życiowa ślepa uliczka. Miałem już serdecznie dosyć pracy w mediach, ale wydawało mi się, iż nie ma dla mnie ucieczki – lubiłem sobie wtedy puszczać w samochodzie „Kombinat” Republiki („nie wyrwę się, nie wyrwę się, to tylko wiem, wiem, wiem”).

Teraz wiem, iż to po prostu było nieprawdą, ale mam skłonność do wkręcania się w takie schematy myślowe. Może nie ja jeden?Dlatego otworzę przed wami serce, jako Wilq felietonistyki, może moja szczera do bólu opowieść kogoś uratuje.

Mniej więcej w tamtym okresie pisowcy powyrzucali z Trójki wielu wybitnych dziennikarzy, w tym moich znajomych. To było bezprawie, oni wygrywali więc potem w sądzie pracy – ale nie chcieli już wracać, po prostu brali większe odprawy i szukali szczęścia gdzie indziej.

Jerzy Sosnowski wrócił do wyuczonego zawodu nauczyciela (polonisty). Pamiętam ukłucie zazdrości, iż też bym tak chciał!

Jakimś cudem udało mi się niestety samego siebie wkręcić w przekonanie, iż ja tak nie mogę. Teraz wiem iż to bzdura, te uprawnienia są bezterminowe. Ale wtedy udało mi się sobie wmówić, iż przecież o ile nie ma żadnych odkryć co do Orzeszkowej, to w chemii tyle się przecież pozmieniało od kiedy skończyłem studia.

Teraz wiem, iż to wielopiętrowa bzdura. To właśnie stechiometrii można by uczyć z podręczników sprzed 100 lat, a z kolei jeżeli chodzi o literaturę poromantyczną, pojawiło się sporo ciekawych nowych odczytań genderowych, postkolonialnych itd.

Mam więc całkiem serio apel do PT Osób Czytelniczych. jeżeli czujesz się w pułapce, w ślepej uliczce, w sytuacji bez wyjścia: może Ciebie też uwięziły Twoje własne myśli?

Oczywiście, nie znam Twojej sytuacji, jesteś dla mnie tylko figurą retoryczną. Ale może to po prostu na początek obgadaj z kimś, do kogo masz zaufanie?

U mnie to poczucie osobistej porażki nakładało się na paradoksalne wrażenie, iż tak poza tym przecież jest coraz lepiej. Wszystko wokół mnie było coraz ładniejsze, nowocześniejsze, europejskie. I tylko ja się z tego nie umiałem cieszyć.

Moja mentalna mapa Warszawy była pełna nieaktualnych połączeń, zlikwidowanych linii, wyburzonych budynków. Bywało, iż wybierałem się do dawno już zamkniętej knajpy albo próbowałem wjechać w ulicę, którą zlikwidowano pod ekspresówkę.

Moja dystwarzia (która tak naprawdę jest po prostu niewielką wadą wzroku) sprawiała, iż często widziałem martwych ludzi, jak ten chłopczyk w tym filmie. Wystarczyło, iż ktoś miał podobne okulary czy fryzurę do znajomego, który odszedł.

Chodziłem więc po pięknie się rozwijającym, dynamicznym, europejskim mieście roku 2017, ale mentalnie tkwiłem ćwierć wieku wcześniej. W legendarnych czasach fruwających popielniczek (for the record: nikt tego nie widział, tylko każdy słyszał, iż od kogoś słyszał; moim zdaniem, to legenda miejska).

Mentalnie tkwiłem więc w czasach, w których jeszcze w ogóle nie było takiego słowa jak „mobbing”, więc choćby nie wiedzieliśmy, iż nasi pracodawcy mówią prozą. Wszędzie śmierdziało w najlepszym wypadku papierosami, ale przeważnie jeszcze gorzej. Metro, obwodnica, ograniczenia parkowania – to było odległe science-fiction.

A jednocześnie w tych złych czasach robiłem w pracy interesujące rzeczy za ponadprzeciętne pieniądze. A poza tym byłem młody, a świat zdawał się stać otworem. Jeszcze nie wiedziałem jakim.

Te przeciwstawne uczucia sprawiły, iż miałem jak ktoś inny z jakiegoś innego filmu. Patrzyłem na piękną Warszawę z 2017, a podświadomie widziałem motywy z jakichś gier o zombiakach. Patrzyłem na centrum handlowe, a widziałem zarastające je kilkudziesięcioletnie drzewa.

Wymyśliłem więc sobie historię o pandemii, która eliminuje tzw. białą rasę. W Polsce ocaleli nieliczni Afropolacy (Arabopolacy, Wietnamopolacy itd.), państwo zaś upadło całkowicie, bo w ośrodkach władzy nie został żaden „designated survivor” – w odróżnieniu od USA i Europy Zachodniej.

W powieści tak jak w opowiadaniu, terytorium dawnej Polski jest już w większości opuszczone. Na wzór średniowiecznych bractw opiekujących się pielgrzymami wędrującymi Via Francigena czy Camino de Santiago przez ruiny dawnego imperium rzymskiego, stworzono współczesny odpowiednik, opiekujący się pielgrzymami wędrującymi do grobów Popiełuszki czy św. Wojciecha.

Powieść działaby się kilkadziesiąt lat o opowiadaniu, gdy to bractwo jest już całkowicie skorumpowane. Żyje z szabru, przemytu, paskarstwa.

Warszawa oficjalnie jest całkowicie wysiedlona, ale grupa ludzi nawiązujących do mikstury tradycji średniowiecznych i powstańczych, stworzyła wolny gród na terenie obecnego Ursynowa. Ursynów jest naturalną fortecą – od lasu oddziela go nasyp i ogrodzenie technicznej bocznicy metra, od zachodu Puławska i mur wyścigów, od północy dolina służewiecka, od wschodu skarpa. Idealne miejsce dla grupy ocalonych z apokalipsy zombie!

Mój bohater nie był związany ani z powstańcami, ani z bractwem, ale z jednymi i z drugimi robił interesy. Był kimś w rodzaju stalkera. Rezydował w Górze Kalwarii, która – w związku z zamknięciem warszawskich mostów – przejęła funkcję obowiązkowego przystanku na trasie Lizbona – Władywostok.

Pewnego dnia dostaje zlecenie życia. Misja jest ryzykowna, ale podejrzani klienci proponują mu coś, za co bohater gotów jest zaryzykować wszystko: przepustkę na wydostanie się z Terytorium.

Ma ich przeprowadzić do samego centrum, na najwyższe piętro ruin hotelu Marriott (nie doszedłem do tej sceny, więc niestety nie miałem pretekstu do riserczu). Bohater nigdy tam nie chodzi, bo w ścisłym centrum za dużo patroli bractwa, no ale wie jak iść.

Z Góry Kalwarii wyruszają o świcie wzdłuż rzeki, by dojść do ruin obwodnicy. Pod ich osłoną do tunelu, przy którym powstańcy mają jedyną bramę dla obcych. Wpuszczają za skromną opłatą.

Tam kolejny tunel – metra. Bractwo boi się schodzić pod ziemię, więc powinni tak bezpiecznie dojść do „patelni” (założyłem, iż najtrwalsza w tym mieście jest prowizorka, więc „patelnia” dotrwa do apokalipsy), a stamtąd już bliziutko.

Plany biorą w łeb na samym początku. Brama w tunelu jest zamknięta, walka zakonu z powstańcami weszła w kolejną ostrą fazę. Bohater jest w pułapce. Ale…

Łatwo zrozumieć czemu identyfikowałem się z takim bohaterem, obmyślanym jako mój rówieśnik w ruinach Warszawy. Rzeczywista pandemia wyleczyła mnie z fantazji o apokalipsie.

Kiedy wszystko było zamknięte, rozpaczliwie tęskniłem za Warszawą sprzed 2020. Marzyłem, żeby wszystko wróciło do normy, żeby znowu knajpy były pełne ludzi, ulice zakorkowane samochodami, a w centrach handlowych leciała wkurzająca muzyczka. Dałbym wtedy za to wszystko, jak mój bohater za przepustkę na Zachód.

To marzenie się oczywiście spełniło, może choćby aż za dobrze. Trochę mnie denerwuje, iż tak gwałtownie o tym zapomnieliśmy – seriale na przykład często teraz udają, iż pandemii w ogóle nigdy nie było.

Mam wrażenie kolejnej nieprzepracowanej traumy, ale z tym niech się już mierzą kolejne pokolenia. Wszedłem już w wiek, w którym człowiek powinien się po prostu cieszyć, iż przeżył kolejny rok, z pandemią czy bez.

A ostatecznym powodem, dla którego tej powieści już nigdy nie napiszę jest to, iż ten mój kryzysowy rok 2017 był – jak już teraz wiem – rokiem, w którym udało mi się wypracować jakąś tam pozycję jako autora non-fiction. Nie gwiazdorską, ale i nie zerową – halfway between the gutter and the stars.

Pozycji jako prozaik nie mam praktycznie żadnej, więc wydawcy dla ewentualnej powieści musiałbym szukać prawie jak debiutant. To trochę demotywuje.

Rety, uzasadnienie wyszło mi długie jak to opowiadanie. Ale przynajmniej nie jest takie dołujące.

Idź do oryginalnego materiału