Ucieczka z domu po szkole: O tym, jak Mama oskarża mnie za brak pomocy w trudnych chwilach

polregion.pl 6 dni temu

„Mama wścieka się na mnie, bo nie pomagam przy chorym bracie”: Po maturze spakowałam walizki i wyprowadziłam się z domu

Moja mama nie ma zahamowań i z ochotą zasypuje mnie wiadomościami pełnymi jadu. Już tyle numerów zablokowałam, iż straciłam liczenie, ale ona za każdym razem znajduje nowy. Tekst się zmienia, ale zawsze jest tam porządna dawka wulgaryzmów. Życzy mi chorób, nieszczęść i innych „miłych” rzeczy.

Jak można tak pisać do własnej córki? Dla niej to zupełnie normalne. Od dekady liczy się tylko mój brat Leszek, a ja jestem od sprzątania i pilnowania go, żeby nie zrobił sobie krzywdy.

Mamy z Leszkiem różnych ojców. Mama wyszła powtórnie za mąż, gdy miałam dwanaście lat. Ojca prawie nie pamiętam, ale mama nie omieszkała przypominać mi, jaki to był „anioł” – oczywiście ironicznie. Jako dziecko myślałam, iż to najgorszy człowiek pod słońcem, bo mama nie zostawiła na nim suchej nitki. Teraz widzę, iż historia lubi się powtarzać.

Ojczym był spokojny – nie kłóciliśmy się, trzymaliśmy dystans, ale jak trzeba było pomóc z matmą, to zawsze podciągnął mnie za uszy. Nie nazywałam go tatą, ale przynajmniej nie musiałam się go bać.

Gdy miałam trzynaście lat, urodził się Leszek. gwałtownie okazało się, iż coś jest nie tak, i zaczęły się wędrówki po lekarzach. Na początku była nadzieja, potem – coraz gorzej. Najpierw orzeczenie o niepełnosprawności, potem ostateczna diagnoza. Nieuleczalne. Ojczym nie wytrzymał stresu – zawał, tydzień w szpitalu, koniec. A moje życie zamieniło się w koszmar.

Rozumiem mamę. Nie było łatwo z dzieckiem, które albo wrzeszczało, albo rzucało się na ludzi, albo robiło dziwne rzeczy. Ale gdy proponowano jej specjalny ośrodek, zawsze mówiła: „To mój krzyż, ja go poniosę”. Tylko iż połowa tego krzyża spadła na mnie. Wracałam ze szkoły, mama szła na zmywak, a ja zostałam z Leszkiem. Czasem było tak obrzydliwie, iż chciałam uciec w siną dal.

Nie miałam normalnego dzieciństwa. Szkoła, potem brat, a gdy mama wracała, siadałam do lekcji przy akompaniamencie jego krzyków. Trzy razy namawiano ją na ośrodek. Za każdym razem: „Dam radę”. Tylko iż ja już nie dawałam. Po maturze, gdy mama oznajmiła, iż nie pójdę na studia, bo mam się nim zajmować, spakowałam się i zwiałam.

Mieszkałam u koleżanki, znalazłam pracę w sklepie, potem wynajęłam kawalerkę. O studiach mogłam zapomnieć – nie było mnie stać ani na dzienne, ani na zaoczne.

Minęło prawie dziesięć lat. Gdy w końcu zaczęłam stać na nogach, próbowałam się skontaktować. Myślałam, iż wyślę jej trochę złotych, żeby ulżyć w obowiązkach… I dostałam w zamian potop przemocy. Krzyczała, iż ją zdradziłam, iż uciekłam jak szczur, a teraz udaję dobrotę. Żądała, żebym wróciła i wzięła swój „udział” w opiece. Przed oczami stanęły mi tamte dni – zrobiło mi się słabo.

Powiedziałam, iż pomogę finansowo, ale więcej nie dam rady. W odpowiedzi usłyszałam, kim jestem według niej. Od tamtej pory nie rozmawiamy. Teraz tylko co jakiś czas dostaję wiadomość pełną jadu z nowego numeru. Przekonałam się, iż niektóre rany nigdy się nie zabliźnią.

Po tym, co napisała, nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Każdy wybiera swoją drogę. Ona wybrała, ja też. Ale gdy dostaję taką wiadomość, zawsze przez chwilę czuję się, jakbym znowu była tą małą dziewczynką, która nie ma gdzie uciec.

Idź do oryginalnego materiału