Dawno, dawno temu w latach 90’… pojawił się „Twister”, który i dzisiaj ogląda się bardzo przyjemnie. Rzecz polegała na opowieści o łowcach tornad, którzy przy okazji chcą je zbadać. Film zawierał dużo humoru – i adekwatnie był lekkim kinem katastroficznym. Tam w zasadzie mało co ginęło, a jeżeli już, to nie powodowało dużych łez u widza, jeżeli w ogóle. Obraz był nominowany do Oskara w dwóch kategoriach: najlepszy dźwięk i efekty wizualne. W tej pierwszej kategorii przegrał z „Angielskim pacjentem”, a w tej drugiej z „Dniem niepodległości”.
Po co o tym mówię?
Bo nowy „Twisters” raczej nie ma szans choćby do nominacji w kwestii udźwiękowienia czy efektów specjalnych. Wprawdzie jest – wg IMDB – lepiej oceniany od pierwowzoru (?), ale w zasadzie jest praktycznie innym filmem, jeżeli chodzi o klimat. Choć nie znaczy to, iż nic nie łączy obu produkcji.
Otóż, jeżeli oglądaliście „Twistera”, to pierwsza scena będzie bardzo nostalgiczna. Widzimy maszynerię do zbadania tornada, która jest niemal kropka w kropkę identyczna (i nazywa się Dorotką!), jak ta zaprezentowana w „Twisterze”. Mało tego, późniejsze wątki fabularne – jak na przykład rywalizacja między grupkami – także przypominają film z 1996 roku.
Ale na szczegółach podobieństwa się kończą, bo „Twisters” jest o wiele, wiele poważniejszy od klasyka. Główna bohaterka walczy z traumą, ale mimo wszystko próbuje zbadać te nieszczęsne tornada. W sumie to mi się spodobał nagły zwrot akcji, jeżeli chodzi o towarzystwo.
Niestety, z dzisiejszych filmów na „Twistersie” bawiłam się najsłabiej. Być może nie bez znaczenia ma to, iż unikam filmów katastroficznych i nie jest to mój ulubiony gatunek. A być może chciałam, by ten film był lżejszy, niż był. I trwa jakieś 8 minut więcej od „Twistera”. W sumie to nie wiem, czy to jest dobra reklama, bo widzicie: jeżeli mnie się za pierwszym razem, za dzieciaka „Twister” podobał, a za dorosłego ten sam film wzbudzał sympatię, to… no… bo przyznaję, „Twisters” zwyczajnie mi się dłużył. Mało tu było do śmiechu, a jedynie drużyna wariatów-łowców tornad rozluźniała atmosferę, ale i tak do pewnego momentu. Tak, zdecydowanie chciałam lżejszej opowieści.
Zastanawiałam się też, dlaczego w USA „Twisters” sprzedaje się jak grzyby po deszczu, a w Europie wręcz przeciwnie. Być może chodzi o nostalgię. A być może nie – tak wyszło.
Jeśli ktoś lubi filmy katastroficzne, to myślę, iż będzie się tu nieźle bawił. Technologia może nie jest jakoś bardzo realistyczna, ale przynajmniej nie wydziwiają, iż chodzi o rozbicie komety.
PS.: jeżeli chodzi o propagandę w kwestii ocieplenia klimatu, to nie ten adres. Owszem, jest wspomniane, iż jest większa susza i więcej tornad, ale to było jedno zdanie, którego wątek nie został rozwinięty.
PS.2: Tutaj bardzo klimatyczne były napisy końcowe, przynajmniej w pierwszej części, gdzie dawano skrawki gazet czy filmów. Ogólnie, skapnęłam się, iż ta historia ma jakąś bazę charakterów – podano dwa nazwiska, których w tej chwili nie wymienię. Jak film wjedzie na neta, to może się przyjrzę temu nieco bardziej, jeżeli będzie czemu.
I DZIĘKUJĘ, ŻE BYLIŚCIE ZE MNĄ W TRAKCIE MARATONU . Za wszystkie lajki, komentarze i udostępnienia jestem wdzięczna i mam nadzieję, iż moje teksty miło Wam się czytało
Do jutra i dobranoc