Trudny Wybór: Wybór Między Obowiązkiem a Marzeniami w Życiu Polaka

twojacena.pl 4 godzin temu

Drogi Dzienniku,

Znowu zostałem po nocie w biurze przy ul. Marszałkowskiej. Agnieszka siedziała przy małym stoliku w naszej dwupokojowej kawalerce przy Słonecznej i patrzyła na zimną zupę pomidorową. Zapach pieczonego kurczaka i tymianku mieszał się z wonią świecy, którą zapaliła dwie godziny temu wosk spływał nierównymi kroplami, jakby płakał. Telewizor szumiał prognozę pogody, ale nie słuchałam wciąż nasłuchiwałam skrzypienie windy w klatce i tupot schodów na podwórku. Czy to nie jego kroki?

Drzwi jednak nie otworzyły się.

Mogłabym zadzwonić: Gdzie jesteś? albo Martwię się. Ale po co? Zawsze odpowie krótko Za chwilę lub z irytacją Nie wkurzaj mnie. Potem przyjdzie, przyczepi telefon i znów zapadnie to ciężkie milczenie, jakbyśmy nie byli parą, a dwiema samotnymi osobami.

Mieszkamy razem od pięciu lat.

Wczoraj Jadwiga, moja przyjaciółka, wrzuciła zdjęcie z chrztu swojego synka. Na zdjęciu uśmiechnięte twarze, piękna suknia, mąż Jadwigi trzymający dziecko w ramionach. Dziś w mediach przewijało się kolejne zdjęcie ślubne naszych wspólnych znajomych.

Kiedy wy? pytali.

Nie śpieszmy się odparł Andrzej.

A Agnieszka już zmęczyła się tym nie śpieszmy się.

Czy naprawdę chcesz się ze mną ożenić? zapytała, gdy właśnie wpadł do kuchni, zdjął kurtkę, sięgnął po piwo w cenie 12 zł z lodówki. Pytanie go zaskoczyło, ręka zamarła w połowie ruchu.

Oczywiście, iż tak odpowiedział, ale głos był przytłumiony, jakby słowa utknęły w gardle. To nie jest najlepszy moment na takie pytania.

A kiedy będzie lepszy? podniosła widelec, jakby po raz pierwszy go widziała. Gdy kupisz mieszkanie? Dostaniesz awans? A może gdy oboje skończymy czterdziestkę?

Odwrócił się, szukając ratunku w etykiecie butelki.

Nie odzywaj się, dobra? Jestem zmęczony. rzekł.

Ja też jestem zmęczona wyszeptała.

Już szedł pod prysznic, zostawiając za sobą ciszę gęstą niczym mgła, w której topiliśmy się od lat.

Wychowałem się, obserwując rozpad rodzin. Pamiętam ojca kiedyś śmiesznego, silnego, który podskakiwał ze mną, pięcioletnim, aż do sufitu. Potem stał się człowiekiem o pustym spojrzeniu, ciągle pachnącym po alkoholu, który rzucał talerze w mamę.

Lepiej nie mieć takiego ojca wypowiedziałem kiedyś przy piwie z kolegą.

Obiecałem sobie wtedy, iż jeżeli kiedyś założę rodzinę, nie będzie takiej jak moja. Ale pewności nie miałem.

Agnieszka była przeciwieństwem mojej matki spokojna, cierpliwa, nie skłonna do wybuchów. A mimo to

Za każdym razem, gdy ostrożnie poruszała temat ślubu, łapałem się na myśli:

A może się mylę? Czy w środku nie śpi potwór?

Widzę, jak moje ręce zaciskają się w pięści po ciężkim dniu dokładnie tak, jak u ojca. Czuję narastającą irytację, gdy Agnieszka prosi o coś. Choć nigdy nie podniosłem ręki ani nie podniósł głosu, strach siedział głęboko:

Co, jeżeli to dopiero początek?

Pewnego wieczoru, po szczególnie trudnej rozmowie, Agnieszka zapytała prosto:

Czy boisz się stać taki jak twój ojciec?

Nie zostanę taki odparłem ostro.

Więc w czym problem?

W tym, iż nie wiem, czy będę wystarczająco dobry, by zastąpić go.

Zamilkła, po czym wzięła mnie za rękę:

Nikt nie wymaga ideału. Chcę tylko, żebyś spróbował.

Wiedziałem jednak, iż spróbować oznacza ryzyko zniszczenia kolejnego życia. Ten lęk był silniejszy niż miłość.

Najpierw muszę stanąć na nogi powiedziałem, wycierając się ręcznikiem po dwunastogodzinnym dniu w biurze. Chcę, żeby wszystko było idealne.

Agnieszka siedziała przy stole, patrząc na mnie z mieszanką zrozumienia i zmęczenia rozmawialiśmy już setny raz.

Co dla ciebie znaczy idealny zapytała, nie oskarżając, a po prostu ciekawiąc się.

Zatrzymałem się. Słowo to wymawiałem często, ale nigdy nie rozważałem jego treści. W głowie przewijały się obrazy: przestronne mieszkanie w centrum (choć już wynajmujemy przytulną dwójkę pod stacją metra), nowy samochód marki Skoda (choć nasza Toyota służy od pięciu lat) i stanowisko dyrektora (choć zarabiam już trzykrotnie więcej niż średnia w Warszawie).

Nie odpowiedziałem, bo nagle zrozumiałem moje idealne jest jak reklamowy baner: błyszczące, ale puste w środku. Czekałem na chwilec magiczną, kiedy gwiazdy się ułożą, finanse podwoją się i nagle stanę się idealnym mężem, ojcem, żywicielem.

Agnieszka obserwowała, jak zmienia się wyraz mojej twarzy. Znała tę moją słabość wpadanie w pułapkę własnych nierealistycznych oczekiwań.

Wiesz w końcu rzekła, dobierając słowa ostrożnie idealny moment nigdy nie przyjdzie. My możemy być szczęśliwi tu i teraz, po prostu tacy, jacy jesteśmy.

Spojrzałem na naszą kawalerkę na półki z książkami, które zbieraliśmy razem, na zdjęcia z podróży, na kota mruczącego w fotelu. Po raz pierwszy pomyślałem, iż idealnie może nie chodzić o warunki, a o nas dwoje. ale lęk przed nieznanym znów mnie uciszył.

Wyciągnąłem pilot, wyłączyłem telewizor i sięgnąłem po telefon, dając do zrozumienia, iż rozmowa się kończy.

Kochałem Agnieszkę. Kochałem jej śmiech, gdy żartowałem przy śniadaniu. Kochałem, jak w nocy warczyła, gdy przesuwałem kołdrę. Kochałem jej zwyczaj zostawiania kubków z niedopitym herbatą po całym mieszkaniu każda taka porzucona rzecz wywoływała uśmiech.

Kochałem też ciszę. Tą, która nadchodziła, gdy wyjeżdżała do rodziców na weekend. Kochałem własne przyzwyczajenia rzucanie skarpet na podłogę, nie włączanie światła, nocne sesje przy grach, spontaniczne wypady na ryby z kumplami bez długich wyjaśnień.

Po co nam pieczątka w dowodzie? pytałem, obejmując ją za ramiona, gdy zmywała naczynia. Jesteśmy już razem. Czy to nie wystarczy?

Agnieszka chciała czegoś więcej. Nie diamentowego pierścionka, nie wystawnego bankietu. Potrzebowała niemal niewidzialnego, ale ważnego poczucia wyboru. Aby każdego ranka budził się świadomie, by być ze mną, nie z przyzwyczajenia, nie z tak się stało, a z własnej woli.

Pieczątka nie jest przysięgą mówiła, patrząc mi w oczy. To znak, iż spośród wszystkich możliwych żyć wybierasz właśnie to. Nasze.

Odwróciłem wzrok. Wiedziałem, iż już wybrałem wybrałem ją dawno. ale słowo na zawsze wciąż przerażało swoją pewnością. Jakby podpisując się w Urzędzie Stanu Cywilnego, zakopywał w ziemi tego beztroskiego chłopaka, który mógł w każdej chwili odlecieć.

A co, jeżeli się rozwodzimy? wpadło mi nagle, jakby nosiłem to w sobie od dawna. Stałem przy oknie, patrząc na nocną Warszawę, wyobrażając sobie koszty adwokata, podział majątku, puste pokoje.

Co? zamarła Agnieszka.

To drogie. Hipoteka, alimenty wymieniałem, jakby to był plan biznesowy, nie koniec związku. Wiesz, mój kolega musiał oddać pół mieszkania i jeszcze płacić dziecku

Agnieszka wstała, uśmiechnęła się gorzko, prawie bez dźwięku. Ten śmiech był jak wydech, ostatni bąbelek powietrza z tonącego statku.

Myślisz o rozwodzie, a boisz się małżeństwa powiedziała, nie gniewna, a zmęczona zrozumieniem. Najzabawniejsze jest to, iż boisz się rozwodu bardziej niż tego, co możemy stracić teraz. Rozwód to liczby, dokumenty, konkretne straty. A utrata miłości to dla ciebie abstrakcja, prawda?

Obróciłem się. W oczach widała zaskoczenie nie spodziewałam się takiej reakcji. Przygotowałem się na kłótnię, łzy, milczenie, ale nie na tę przenikliwą jasność.

Po prostu zacząłem, ale słowa ugrzęzły w gardle. Co mogłem powiedzieć? Że chronię nas obu? Że planuję wszystkie scenariusze? Brzmiałoby to jak wymówki, i oboje to wiedzieliśmy.

Agnieszka podeszła powoli, stojąc na odległość wyciągniętej ręki. Jej twarz była spokojna, ale w oczach tliła się nowa determinacja.

jeżeli już teraz myślisz, jak się rozstaniemy szepnęła to już się rozstajemy. Tylko jeszcze nie spisałeś tego papierami.

Odwróciła się i wyszła, zostawiając mnie z rachunkami, lękami i nagle przytłaczającym uświadomieniem: wszystkie moje plany na przyszłość mogły już teraz niszczyć teraźniejszość.

Rozstaliśmy się w zwykły, niepozorny dzień roboczy, bez krzyków, bez rozbitej porcelany po prostu Agnieszka przyszła z pracy godzinę wcześniej i cicho zaczęła pakować rzeczy. Złapałem ją, gdy wróciłem.

Wyjeżdżasz? zapytałem, stojąc w drzwiach.

Agnieszka starannie wkładała do walizki swetry, które tak kochałem. Jej ruchy były precyzyjne, świadczące o przemyślanym wyborze.

Tak odpowiedziała, nie podnosząc wzroku. Wynajmuję mieszkanie w centrum.

Uczucie, iż ziemia usuwa się spod nóg, ogarnęło mnie. Przewidywałem ten moment setki razy, a teraz zrozumiałem, iż nie jestem gotowy. Wcale.

Moglibyśmy zacząłem, ale przerwała mi:

Nie, Andrzeju. Nie możemy. Dałam nam miesiąc po tamtej rozmowie. Nie podjąłeś żadnego kroku.

Zamknęła walizkę cichym kliknięciem, które zabrzmiało głośniej niż zamknięte drzwi.

Odszła nie dlatego, iż przestała mnie kochać. Miłość nie znika nagle. Odeszła, bo w końcu zobaczyła, iż jej strach przed zobowiązaniem był silniejszy niż uczucie. Bał się nie małżeństwa jako takiego bał się podjąć świadomy wybór.

Nie czekałam na obietnice na całe życie rzekła przy drzwiach. Chciałam tylko, żebyś wybrał nas tu i teraz. Ty się nie zdecydowałeś.

Zostałem sam w pustym mieszkaniu, które nagle wyrosło na zbyt duże. Wolność, która kiedyś była przyjemna, stała się przytłaczająco głośna. Telefon w ręku miał już wybrany numer Agnieszki pięć razy wymazany.

Byłem wolny. Całkowicie wolny. Mogłem jeździć na weekendy z kumplami, zostawać do późna w pracy, rozrzucać skarpetki po domu. Ale tej samej nocy leżałem na kanapie i wpatrywałem się w sufit, wspominając, jak Agnieszka warczyła w nocy, gdy przesuwałem kołdrę.

Nie wiedziałem, co było straszniejsze stracić ją, czy stracić siebie. Teraz, gdy nie było jej obok, przerażająco zdałem sobie sprawę: prawdziwy ja to ten człowiek, który rano śmiał się z jej żartów przy kawie. Ten wolny Andrzej, którego tak trzymałem, był jedynie chłopcem ukrywającym się przed życiem za listą wymówek.

Rano na kuchni zauważyłem jej ulubiony kubek z niedopitym herbatą. Myślnie go umyłem i włożyłem do szafki dopiero wtedy zrozumiałem, iż już nie będzie nikogo, kto zostawi takie kubki po całym mieszkaniu.

Lekcja, którą wyniosłem, jest prosta: lęk przed podjęciem decyzji jest gorszy niż sam wybór. Trzeba odważyć się żyć teraz, a nie czekać na wymarzoną chwilę, której nigdy nie przyjdzie.

Idź do oryginalnego materiału