TRUDNO BYĆ BOGIEM. Zapadające w pamięć science fiction budzące skojarzenia z Terrym Gilliamem

film.org.pl 5 dni temu

Wyobraźcie sobie tę podróż trwającą całe lata. Już w 1968 Aleksiej German napisał pierwszą wersję adaptacji powieści braci Strugackich Trudno być Bogiem. Tekst ostatecznie ukończył wraz z żoną Swietłaną Karmalitą mniej więcej na przełomie wieków, czyli kilkadziesiąt lat później. Realizacja produkcji trwała 10 lat, w tym 6 same zdjęcia. Niestety German nie dożył premiery w 2013. Z pomocą bliskich i przyjaciół jednak nakręcił dzieło monumentalne, godzące w podstawy rosyjskiej wersji socjalizmu, paradoksalnie dzisiaj aktualne jak niegdyś jeszcze w latach 60., gdy zaczynał nad nim pracę. Będące jednym z ciekawszych przykładów europejskiego, politycznego kina science fiction Trudno być Bogiem jest filmem ekspresyjnym i onirycznym, skupiającym zmysły widza głównie na estetyce. Żadnej głębi jednak obraz przez to nie traci, a wręcz zyskuje.

Czy to nie szalona i pełna nadziei wizja, iż ludzkość nareszcie uzyskała możliwość nieograniczonej eksploracji wszechświata, a sama żyje w pokoju, dobrobycie, bez społecznych zabobonów, szkodliwej religii i niesprawiedliwej władzy? To wizja niemal jak ta z piosenki Johna Lennona, która się nie spodobała Przemysławowi Babiarzowi. prawdopodobnie jednak uśmiechnąłby się na wieść, iż we wszechświecie ciągle istnieją zapyziałe cywilizacje podobne do naszego Średniowiecza, które nowoczesna ludzkość odkryła i się nimi w pewnym sensie opiekuje, jak bogowie swoimi gorszymi dziećmi. Wysłannicy rasy ludzkiej wcale nie niosą zbawiennego kaganka oświaty, ale dbają, żeby w takich cywilizacjach procesy historyczne zachodziły na zasadzie naturalnej dynamiki. Zawsze mogą zachować się inaczej, jednak nie chcą. Mieszkają wśród tubylców, obserwują, czasem lekko zaingerują, ale generalnie życie toczy się swoim tempem, łącznie z jego najgorszymi konsekwencjami. Trzeba być naprawdę mocnym psychicznie człowiekiem, a może wręcz zwyrodnialcem, żeby to znieść, będąc osobą wychowaną w innych czasach – tych lepszych, głęboko humanistycznych. Jak pewnie łatwo się już domyślicie, bohater filmu Don Rumana sobie z tym nie poradzi. Brutalna, ulepiona z błota, fekaliów i cierpienia rzeczywistość planety Arkanar zje jego umysł, wykorzysta emocje i doprowadzi do wybuchu iście rewolucyjnych czynów. Pytanie tylko, czy potrzebnie? Czy coś to faktycznie zmieni? Gdy ma się władzę, łatwo zostać Bogiem, ale trudno się w jego roli utrzymać.

Po prawie trzygodzinnym, niełatwym seansie, zastanawiam się, jaki byłby mój odbiór, gdyby produkcję nakręcono w kolorze? Bardziej odstręczający ze względu na flaki, krew oraz fizjologiczne wydzieliny? Skojarzenie z Terrym Gilliamem byłoby wtedy jeszcze mocniejsze, namacalne. Brak koloru jednak blokuje wyobraźnię przed bezpośrednim doświadczeniem całej tej tragedii świata przedstawionego, który trudno sobie w ogóle wyobrazić jako część historii jakiejkolwiek społeczności zdolnej do rozwoju. Surrealistyczna degrengolada planety Arkanar jest graniczna. Nie ma wśród humanoidalnych istot ją zamieszkujących jakiejś świadomej granicy między egzystowaniem i umieraniem, brudem i czystością, miłością i nienawiścią, zdrowiem i chorobą, spółkowaniem i zabijaniem. Wszystko jest przeniknięte strachem, magicznym myśleniem o otoczeniu, rządzonym przez bogów, którzy mają swoich maluczkich za nic. Maluczcy zaś mają ich za wszystko, myląc boskość z władzą, która ją skrzętnie do rządzenia wykorzystuje. Biedny więc musi zostać biedny i głupi, chory i zły na swój los, żeby mógł być narzędziem. Problem w tym, iż przybysze z Ziemi traktują tubylców podobnie. Pokusa stania się Bogiem jest tuż za rogiem. Wracając do braku koloru, był to zabieg celowy, żeby złagodzić klimat. Detali scenograficznych jest tak wiele, postaci współtworzących świat dosłownie setki. Każda z nich coś robi, prezentując widzowi, jak wyglądają prozaiczne czynności i problemy mieszkańców Arkanar. Aleksiej German wraz z kierownikiem zdjęć Vladimirem Ilyinem zaproponowali widzom bardzo eksperymentalne podejście do filmowania scen. Głównym wątkom zawsze towarzyszą zajmujący minimum 1/3 kadry albo przedmioty, albo przewijające się postaci. Wygląda to mniej więcej przykładowo tak, iż rozmowę dwóch ludzi nagle przesłaniają poruszające się kurze łapy, a po chwili dopiero wyłania się chłopiec je trzymający. Poza tym bohaterowie często patrzą w kamerę i do niej mówią. Cały czas coś się dzieje, co nie jest bezpośrednio związane z wątkiem, ale opisuje potworność średniowiecznej wersji świata planety Arkanar. Wszystko jest na niej wszystkich. Nie ma żadnej intymności. Nie ma własności. Jest strach. Najważniejsze jednak, czy da się to zmienić, czekając, jak sądzą Ziemianie, czy ingerując, jak pomyśli Rumata. Odpowiedzi mogą widzów zaskoczyć.

Trudno być Bogiem zostaje w pamięci. Kiełkuje w niej trochę jak chwast. Ta wizja brudu działa na umysł. Pobudza go do wnikania głębiej, co jest za tą kotarą nieszczęścia, którą chciał przed nami odsłonić reżyser. A jest wiele. Znalazłem tam przede wszystkim ocenę natury człowieka, która czy w brudzie, czy w czystości, konstytutywnie się nie zmienia. Może więc mają rację Ziemianie, iż tylko obserwują, wiedząc, iż liczby ofiar nie zmienią. Mogą co najwyżej ją zwiększyć. Czy więc Aleksiej German chce nam opowiedzieć bajkę o niedźwiedziu, którego najlepiej obalić, doczekując jego śmierci?

Idź do oryginalnego materiału