Recenzja bez spoilerów.
"Filmy, o które nikt nie prosił i których nikt nie potrzebował" to już w Hollywood nowa kategoria. Producenci doją, co tylko mogą i tak też jest w przypadku "Gladiatora II".
Jednak w tym przypadku nie jest to jedynie wyrachowany skok na kasę, bo mówimy o Ridleyu Scotcie. Ten dziarski 86-latek naprawdę kocha robić filmy. Nie jest to pierwszy lepszy reżyser z brzegu, któremu rzucono napisany na kolanie scenariusz sequela innego sequela, ale twórca "Obcego - 8. pasażera "Nostromo", "Łowcy androidów", "Thelmy i Louise" czy "Helikoptera w ogniu".
I "Gladiatora", filmu tak uwielbianego, iż zrobienie drugiej części po 24 latach zakrawa na szaleństwo. Scott chyba rzeczywiście jest szalony, bo słynie z tego, iż kręci to, co chce. Może "Ostatni pojedynek" i "Napoleon" triumfami nie były, ale legendarny reżyser wcale nie zamierza się zatrzymać i robi wielkie, drogie widowiska jedno za drugim.
Jednak tym razem Scott był ostrożny. Jest świadomy, jak publiczność kocha jego oscarowy hit z Russellem Crowe'em, dlatego... postanowił dać im to samo, tylko bardziej. Tak, "Gladiator 2" to powtórka z rozrywki, film tak mocno spleciony z oryginałem, iż bardziej się nie da (moim zdaniem aż za mocno: jedno fabularne ujawnienie było zupełnie niepotrzebne – od razu będziecie wiedzieli, o co mi chodzi).
Mamy więc kontynuację całej historii 16 lat później i znane postaci: Luciusa (Paul Mescal), Lucillę (Connie Nielsen) i senatora Grakchusa (Derek Jacobi). Ale Scott daje nam też te same motywy muzyczne (tym razem autorstwa Harry'ego Gregsona-Williamsa, który na potęgę inspiruje się ścieżką dźwiękową Hansa Zimmera), sceny, które są kalką tych z filmu z 2000 roku; oraz cały wór sentymentalnych nawiązań.
I mimo tej wielkiej powtórki bawimy się świetnie. We are entertained, bo przecież po to poszliśmy do kina. Ale oczywiście jest jedno wielkie "ale".
O czym jest "Gladiator 2"? To historia Lucjusza
Był Kommodus, teraz Cesarstwem Rzymskim rządzą cesarze-bliźniaki: efemeryczni i bladzi Geta (Joseph Quinn) oraz Karakalla (Fred Hechinger). Rzym za ich panowania (jest około 212 roku)? Tyrania, rozpusta, krwawa jatka.
Gdy armada rzymskich okrętów wojennych pod dowództwem idealistycznego generała Marka Akacjusza (Pedro Pascal) pojawia się, by podbić północnoafrykańską prowincję Numidię, bitwa kończy się pogromem. Wśród zabitych znajduje się łuczniczka, żona-żołnierz dowódcy oddziału Hanny. Mężczyzna wpada w rozpacz i zostanie pojmany przez Rzym, aż staje się gladiatorem... Skądś to znamy, prawda?
Hanno oczywiście nie jest też zwykłym jeńcem wojennym. To wspomniany już Lucjusz Werus Aureliusz, syn Lucylii, wnuk Marka Aureliusza, który w pierwszej części był 12-letnim chłopcem. Okazuje się, iż po śmierci Kommodusa jego siostra odesłała małego następcę tronu z Rzymu w obawie o jego bezpieczeństwo. Po tułaczce Lucjusz znalazł dom w Namibii, ale teraz musi wrócić do miasta, którego szczerze nienawidzi.
Hanno/Lucjusz jest też inny niż Maximus. Ten po zabójstwie żony i syna był niczym otępiały. Pragnął jedynie umrzeć, by dołączyć do rodziny, stał się maszyną do zabijania, bo nie miał już nic do stracenia. Bohater "Gladiator II" jest z kolei napędzany gniewem, buzuje w nim wściekłość. jeżeli by mógł, wytępiłby całą rzymską armię.
Paul Mescal gra też (na szczęście) inaczej niż Russell Crowe. Tworzy bohatera podobnego, ale innego. Podczas gdy Maximus był wzorem "prawdziwego mężczyzny" Anno Domini 2000, umięśnionym twardzielem, tak Hanno/Lucjusz jest skrojony idealnie pod gusta współczesnego widza, głównie millenialsów. I to był strzał w dziesiątkę, bo jednego Maximusa już przecież mamy, nie potrzebujemy drugiego.
Bohater Mescala jest smukły i z rozwianym włosem, spokojny i melancholijny, rzuci żartem lub wierszem, przemawia przez niego błękitna krew i arystokratyczne wychowanie. Ale potrafi się wściec, a w walce staje się – nie żołnierzem jak Maximus – ale żądną krwi bestią.
Lucjusz pragnie zemsty za śmierć żony na generale Marku Akacjuszu, ale ten okazuje się porządnym człowiekiem, który podobnie jak Marek Aureliusz i bohater Crowe'a marzy o nowym, wolnym Rzymie. Wraz z Lucillą planuje choćby spisek, aby uwolnić cesarstwo od morderczych bliźniaków.
Prawdziwy "złol" w tej części? Makrynus (Denzel Washington), były niewolnik, który sam pragnie władzy i dąży do niej w naprawdę widowiskowy sposób. Wiele wydarzeń w "Gladiatorze II" można przewidzieć, ale czyny tego podstępnego bohatera są praktycznie zawsze nieprzewidywalne.
"Gladiator II" to nie "Gladiator", ale to spektakularne widowisko do popcornu
Cała opowieść w "Gladiatorze II" się spina, chociaż nie jest to scenariusz godny Oscara. Są powtórzenia, klisze, oczywistości i drętwe dialogi, ale David Scarpa wciąż potrafił stworzyć wciągającą historię, którą ogląda się z zaciekawieniem i napięciem. Widać, iż zrobił wszystko, żeby opowiedzieć coś interesującego i osadzonego w historycznych realiach, choćby jeżeli to podobna opowieść, co 24 lata temu.
To samo można opowiedzieć o całym filmie: nie, "Gladiator II" nie jest "Gladiatorem", to nie ta liga. Ale nie jest też jednym z tych koszmarnych sequeli niczym z taśmy produkcyjnej, których nie da się oglądać. To doskonały seans do popcornu, będziecie świetnie się bawić, momentami choćby podskakiwać na kinowym fotelu. Poza tym nie dostajemy dziś zbyt wielu epickich filmów historycznych ociekających patosem, a to wciąż doskonała rozrywka.
Ridley Scott pojechał zresztą po bandzie, bo czego tutaj nie ma. Bitwa morska, woda i palmy na arenie, wielki nosorożec i... zmutowane małpy. Tak, w pewnym momencie nasz bohater walczy z małpami, które wyglądają jak z kosmosu i jest to bardzo dziwaczne. Taki był cel czy CGI nie pykło? Nie mam pojęcia, ale efekty specjalne niestety w "Gladiatorze II" nie powalają.
Co innego scenografia i kostiumy, bo to chyba na nie poszła większość 200-milionowego budżetu. Cały wykreowany przez Scotta świat robi ogromne wrażenie, większe niż w "Gladiatorze", co zresztą wcale nie dziwi – technologia poszła mocno do przodu. Niesamowity jest też fakt, iż Koloseum nie został stworzony komputerowo, ale jest rekonstrukcją w skali 1:1 z prawdziwą widownią.
Ten film to naprawdę niesamowite, spektakularne widowisko: są bitwy, walki, krew, odcinanie głów. Są dekadenckie przyjęcia i pałacowa intryga. Patos leje się strumieniami, po "Gladiatorze II" nie spodziewałam się aż takiej dawki kampu. Owszem są sceny, które przekraczają granicę kiczu, ale w końcu w "Gladiatorze" z 2000 roku też były.
Nie Paul Mescal i nie Pedro Pascal. To Denzel Washington kradnie "Gladiatora 2"
A aktorzy? Nie, Paul Mescal nie jest Russellem Crowe'em, ale jest doskonały. Zresztą tak jak we wszystkich swoich poprzednich rolach: w "Normalnych ludziach", "Aftersun", za które zgarnął nominację do Oscara, "Dobrych nieznajomych". To jeden z najlepszych aktorów młodego pokolenia, który konsekwentnie wspina się na hollywoodzki szczyt.
W "Gladiatorze II" Mescal pokazał się jednak w innym wydaniu: w blockbusterze, akcji i z mieczem w ręku. Na szczęście nie traci przy tym swojej uroczej nieśmiałości, która stała się jego znakiem rozpoznawczym. Irlandczyk dobrze wiedział, iż będzie porównywany z Crowe'em i fakt, iż stworzył swoją własną, oddzielną rolę, jest godny wszelkich pochwał. Mam jedynie wrażenie, iż postać Lucjusza powinna zostać nieco bardziej rozbudowana w scenariuszu, aby bohater był bardziej wyrazisty.
Bo cały film kradnie dla siebie Denzel Washington. Owszem, Pedro Pascal jest świetny, podobnie jak Joseph Quinn i Fred Hechinger jako Geta i Karakalla, ale "Gladiator II" to popis tej aktorskiej legendy. Nikogo to raczej nie dziwi, mówimy przecież o Denzelu Washingtonie, laureacie dwóch Oscarów, jednym z najlepszych aktorów wszech czasów.
Może jego postać mogła zostać nieco lepiej napisana (bo jest zarysowana zbyt grubą kreską), ale za to Washington mógł się popisać niczym w szekspirowskiej tragedii. Plan filmowy jest jego areną, a 69-latek serwuje nam szarżę za szarżą, ale nigdy nie przesadza. Klasa.
Ale czy iść na "Gladiatora II"? To zależy. jeżeli chcecie, żeby wasza pamięć o "Gladiatorze" pozostała nienaruszona, możecie odpuścić. "Gladiator II" nie jest wybitnym filmem, jest cieniem pierwszej części, ale to naprawdę porządny blockbuster. Dlatego jeżeli macie ochotę na mieszankę epickości i rozrywki, lećcie do kin. Wtedy będziecie się naprawdę dobrze bawić.