Tropami Filipa Springera

kulturaupodstaw.pl 1 rok temu
Zdjęcie: fot. Maria Krześlak-Kandziora


Ale to tylko jeden sposób na opisanie tej książki. Miesza się niej reportaż i fikcja, może jest opowieścią o walce człowieka z przyrodą? Czytam ją wolno, bo co chwilę odrywam się, żeby poszukać w sieci miejsc, map, historii, które opisał Springer. W końcu biorę tę książkę w podróż.

Na tropie

Przez Springera jadę do Świecia, miasta poza granicami Wielkopolski, blisko Bydgoszczy. Świecie w drugiej połowie XIX wieku przeprowadziło się z rozwidlenia Wdy i Wisły na lewy brzeg Wdy – jak mówi internet:

„tam, gdzie wysoczyzna morenowa stromo opada w kierunku rzeki”.

To wątek ważny, bo mówi o ustępowaniu miejsca rzece. Świecie ewakuowało się z rozwidlenia dwóch żywiołów, które miasto podtapiały, doprowadzały powoli do ruiny. Stojąc na wale otaczającym zamek krzyżacki w Świeciu, zamek mam za sobą, u jego stóp łąki pełne bodziszka, dalej działki ROD. Za wałem kukurydza i słoneczniki, i wiślańskie starorzecza. Teren nie jest płaski, za linią chaszczy, które kryją Wdę, wznosi się skarpa, za drzewami stoi Świecie z pochyłym rynkiem i stromymi uliczkami.

A krajobraz, na który patrzymy, to właśnie ten, który rzeki zalewały. To znowu jest o rozumieniu i czytaniu pejzażu, poznawaniu swojej, ludzkiej historii przez opowieści rzek i moren i miasta, które powiedziało pas.

Pstryk w mózgu, kolejne skojarzenie to Gdańsk. Na mapach, które próbują przewidzieć wzrost poziomu morza na skutek zmiany klimatu, Gdańsk leży na terenach, które Bałtyk zaleje. Za ile lat? Nie wiem, patrzę na łąki obsiane kukurydzą i na miasto, któremu udało się przeprowadzić, uciec przed wodą, zamiast wznosić kolejne umocnienia. I nie wiem, czy są z tego jasne wnioski, zostawiam to na później, pewnie jak my wszyscy.

Kurtzowski cień nad rzeką

Od rzeki to wszystko w „Mein Gott…” się zaczyna. W 1787 roku Winfried Koschke (postać fikcyjna czy prawdziwa?) płynie Odrą z tajemniczym ładunkiem, płynie w górę rzeki, ze Świnoujścia, płynie i pogrąża się w kurtzowskim szaleństwie. Ładunek zwiastuje nieszczęście, nieszczęście czyha też na uregulowanej, miejscami wysychającej rzece.

Wisła, Świecie, fot. z archiwum autorki

Nie mogę powiedzieć, co wiezie Koschke, bo Springer zabronił. Podpowiem tylko, iż ma to związek z wielkim przyspieszeniem, z początkiem nowej ery w dziejach ludzkości.

Ale chciałam o rzece. Mówiło się, iż mój rodzinny dom stoi w starym korycie Warty. Nietrudno w to uwierzyć, wybudowany trochę jakby w rynnie, w krainie, którą ułożył lodowiec, z moreną czołową, po której poprowadzono ulicę, z której tylko najodważniejsi zjeżdżali na deskorolce. Dom w wyżłobieniu.

Kiedy ktoś się budował, sąsiedzi mówili: tylko piwnicy nie kopać głęboko, bo woda podejdzie. A w piwnicy mieliśmy dołek kontrolny. W 1997 ojciec schodził i patrzył, czy idzie woda. Dzisiaj mówi, iż nie podeszła, ale ja pamiętam, iż była. Może to kwestia strachu, może zacierania pamięci. W każdym razie kilkanaście tysięcy lat temu coś tu się wydarzyło w geologii i rzeka przesunęła się kilometr dalej, tam zakręca tworząc łagodne zakole.

Kradzież rzeki

Poznań rzekę wyrzucił z miasta w latach sześćdziesiątych, zasypał ją, wyparł ze śródmieścia. W starym korycie stoją domy, a na łące odbywał się wspaniały festiwal Ethno Port Poznań. Piszę o tych korytach, bo książka Springera skłania do spojrzenia na krajobraz i nakładania nań starych map.

Chodzi mi o pamięć krajobrazu, o to, iż nie pamiętamy, iż ludzką ręką zmieniony nie jest już niewinny, iż najlepsze, co możemy zrobić – dla siebie, dla przysłowiowych dzieci i wnuków, to nauczyć się czytać historię pejzażu, w którym żyjemy.

„Odra (…) jest też jedną z najwcześniej zmienionych przez człowieka wielkich rzek Europy. Dziś nie ma już wiele wspólnego z tym, jak wyglądała, gdy wycofujący się lądolód otworzył ujście dla jej wód na północy. Odrzańskie koryto od setek lat próbowano okiełznać i podporządkować ludzkiej woli (…). Rzeka miała być użyteczna. I z czasem taka właśnie się stawała”.

Chyba najstraszliwszym i bardzo plastycznym obrazem ingerencji w rzekę jest to, iż Odra przez dwieście lat prac regulacyjnych została skrócona z tysiąca dwudziestu kilometrów do ośmiuset pięćdziesięciu. Ukradziono jej bieg.

Dzisiaj wiemy, co się dzieje z uregulowanymi rzekami. Katastrofa na Odrze, walka o zaniechanie budowy zapory na Wiśle, w Siarzewie, Warta, po której dnie w suchsze lata niemal można przejść na drugi brzeg, to wszystko dzieje się za naszych czasów i jest efektem ludzkiej działalności, również spadkiem, dziedzictwem wiezionego przez Koschkego ładunku.

W piwnicy mojego domu rodzinnego od dawna „woda nie podeszła”, nie wilgotnieje betonowa wylewka. Woda nas opuszcza. Czy żeby zrozumieć, co zrobiliśmy, potrzebujemy spojrzeć w przeszłość?

Czytanie krajobrazu

W 2018 roku odwiedzamy wystawę w „Teserówce”, w domu Stanisława Teisseyre’a przy poznańskiej Cytadeli. Dom zaprojektowany przez Jerzego Schmidta stanął na „Osiedlu Twórców” w 1977 roku. Na wystawie, gdzieś pod szkłem gabloty, znajduję zdjęcie, które elektryzuje.

Młoda kobieta w kaloszach brodzi w wodzie do pół łydki, nad nią góruje ogromne drzewo. Zdjęcie zrobiono na Łęgach Rogalińskich zalewanych okresowo przez Wartę. W 1986 roku zakończono budowę zbiornika retencyjnego Jeziorsko, to między innymi przez ten zbiornik łęgi już nie są zalewane.

Patrzymy więc na krajobraz, w którym człowiek walczył z wodą i ziemią – zasypując, grodząc, wznosząc. Patrzymy na łąki, które dla poprzedniego pokolenia były czymś wizualnie innym, innym doświadczeniem.

Kołacze mi się w głowie cytat z geolożki Ellen Wohl, ten o dziedzictwie nieobecności – nieobecności wody w krajobrazie, rozlewającej się i nawożącej łąki pod ogromnymi dębami. Tak, żeby zobaczyć i zrozumieć teraźniejszość i przyszłość potrzebujemy springerowej metody patrzenia w przeszłość, na stare mapy i fotografie.

Musimy nauczyć się czytać krajobraz.

Zaburzenie czasu

„Koleje zabiły przestrzeń, pozostał nam tylko czas”, cytuje Springer Heinricha Heinego w „Mein Gott, jak pięknie”.

Chwilę wcześniej, rozmyślając o budowie Ostbahnu, Kolei Wschodniej na ziemiach ówczesnych Prus, pisze:

„wszystko, co trzeba było zrobić w czasie budowy tej kolei, to zdobyć się na odwagę i unieważnić głęboki, geologiczny czas wraz z tym, co ze sobą przynosił”.

Bo bita droga dopasowywała się do moren i pagórków, do wyrzeźbionego przez czas krajobrazu. A budowniczowie kolei zasypują bagna, osuszają jeziora, wysadzają skały, przekopują pagórki. Niwelują zbyt strome wzniesienia. Podporządkowują sobie i kolei geologię, odciskają niezacieralny ślad.

Definicja antropocenu mówi, iż o użyciu tej nazwy w stosunku do epoki decyduje odcisk ludzkiej działalności w warstwach geologicznych Ziemi. Czy ich naruszanie również? Czy to już wtedy nastał i tak trwa do dziś?

Pociąć pejzaż

„(…) kawałek za Piłą w ponurym zachwycie przyglądałem się napiętej cięciwie kolejowego toru Ostbahnu, werżniętej w pejzaż jak w miękkie ciało”.

Krajobraz i pejzaż w interesujący sposób ciągle poddają się metaforze ciała. Werżnięcie, rozcięcie, brutalna korekta, nie mają powiązań z łagodnością. Raczej z inwazyjnym działaniem, czymś bolesnym.

I jeszcze – wieczorem pisarz-reporter leży w namiocie i w świetle czołówki ogląda mapę, przygląda się przebytej trasie, robi notatki i doświadcza zespojenia pejzażu z mapą. Patrzy na nią i wie, rozumie, gdzie był i co zobaczył, dlaczego zielenie lasu mogą być stalowoszare – bo taki jest ten las.

I nagle Springer bierze ołówek:

Fragment mapy Schroettera-Engelhardta-źródło rcin.org.pl via tropemkorzeni_pl

„nie wiem, co mnie podkusiło, żeby któregoś dnia zaznaczyć na moich arkuszach przebieg Ostbahnu. Jakby to miało w czymś pomóc. Mapa po tym zabiegu wyglądała, jakbym ją pociął nożem”.

Jest w tym brutalnym posunięciu wiele wspólnego z tym, jak budowniczowie kolei potraktowali materię, krajobraz, czas geologiczny.

Sztuka kartografii

Trzeba jeszcze opowiedzieć, co to za mapa. To pochodząca z końca osiemnastego i początku dziewiętnastego wieku mapa Schröttera-Engelhardta, efekt wielkiej operacji kartowania Prus. Poza tym, iż wygląda jak kartograficzne dzieło sztuki, jest też obiektem zainteresowania naukowców, a przynajmniej jednego – Marcina Gorączko z Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy, którego tekst znajduję na portalu Researchgate.

Fragment mapy Schroettera-Engelhardta-źródło rcin.org.pl via tropemkorzeni_pl

„Mapa dokumentuje przebieg pierwotnego układu koryta rzeki roztokowo-anastomozującej, położenie, kształt i wielkość starorzeczy, a także wysp rzecznych oraz rozmieszczenie mokradeł na terasie zalewowej. Konfrontacja treści mapy z aktualną sytuacją hydrograficzną w dolinie dolnej Wisły pozwala na ocenę skali antropogenicznych przeobrażeń w jej obrębie” – pisze w streszczeniu artykułu naukowiec.

Te trudne słowa – roztokowa, anastomozująca – to w uproszczeniu laiczki rzeka płynąca wieloma korytami, której nurt rozdzielają wyspy, tworząc rozgałęziającą się i łączącą sieć.

Myślę, iż dużo trudniej znaleźlibyśmy w sobie przyzwolenie na kolejne tamy, zapory, stopnie wodne na Wiśle, gdybyśmy nad mapą Schröttera-Engelhardta spędzali długie wieczory, oglądając królową rzek uchwyconą przez kartografów tuż przed jej regulacją.

Idź do oryginalnego materiału