Nie będzie przesady w stwierdzeniu, iż większość ludzi lubi kryminały. Szczególnie te najbardziej klasyczne, o grupie osób w jakimś odosobnionym miejscu, wśród których czai się morderca. Każdy jest podejrzany, każdy ma również motyw i tylko od spostrzegawczości i determinacji głównego bohatera (najczęściej detektywa) zależy, czy sprawca zostanie pojmany i ukarany. Z podobnej formuły korzystają zarówno pisarze, by przywołać tu Agathę Christie czy współczesnego Stuarta Turtona, jak i filmowcy, czyli na przykład Rian Johnson w swojej (wkrótce) trylogii „Na noże” lub Kenneth Branagh w swojej (już) trylogii o Poirocie. W świecie filmu bardzo popularny jest również pastisz tego motywu, a jeden z jego najlepszych przykładów, to zrealizowany w połowie lat osiemdziesiątych, oparty na grze planszowej, „Trop”.
Fabuła zaczyna się dokładnie tak, jak można by podejrzewać. Kilka nieznajomych osób zostaje zaproszonych przez tajemniczego gospodarza do domu na odludziu. niedługo jedna z nich ginie, na jaw wychodzi, iż wszyscy są w pewien sposób połączeni, a każdy z bohaterów miał powód, by zabić. Rozpoczyna się więc wyścig z mordercą, który nie zawaha się mordować kolejnych ofiar.
Że całość nie będzie na poważnie, wiadomo adekwatnie już od pierwszych scen, w których poznajemy lokaja Wadswortha (jak zawsze świetny Tim Curry) przybywającego do położonej gdzieś na uboczu posiadłości. Chwilę później zjawiają się kolejne osoby dramatu. Stanowią one ciekawą oraz nieco szaloną galerię charakterów – mamy tu więc burdelmamę, profesora akademickiego o nieco zbyt silnym pociągu do młodych studentek, byłego żołnierza, żonę wpływowego polityka, francuską pokojówkę i innych. Wspólnie będą starali się odkryć tożsamość mordercy, a ponieważ każdy podejrzewa każdego, widza czeka jazda nez trzymanki.
Plejada gwiazd w głównych rolach bawi się doskonale, dialogi pełne są gier słownych i inteligentnych przekomarzanek, przywodzących mi momentami na myśl konwersacje wymyślane przez nieodżałowanego Stanisława Tyma. W kadrze można zobaczyć, oprócz wspomnianego wyżej Tima Curry’ego, Christophera Lloyda, Lesley-Ann Warren, znaną z drugiej „Akademii policyjnej” Coleen Camp czy też Madeline Kahn. Ta ostatnia często występowała u Mela Brooksa, a duch legendarnego komika unosi się nad filmem również w osobie Johna Morrisa, czyli jego „nadwornego” kompozytora, który napisał muzykę do „Tropu”. W scenariuszu natomiast maczał palce John Landis, autor doskonałych komedii z lat osiemdziesiątych, jak choćby „Szpiedzy tacy jak my” lub „Nieoczekiwana zamiana miejsc”. Landis świetnie potrafił doprawić swoje filmy odrobiną pozytywnego szaleństwa i doskonale widać to również tutaj.
„Trop”, o czym wspomniałem wyżej, jest ekranizacją gry planszowej. Ekranizacją, dodajmy wierną, w której zadbano o takie szczegóły, jak odwzorowanie z oryginału rozkładu pomieszczeń gotyckiej posiadłości, czyli miejsca akcji. Jednak choćby bez tej wiedzy da się czerpać z produkcji przyjemność i doskonale się w jej trakcie bawić. Wprawdzie na samo śledztwo, a także na poszczególne zdarzenia trzeba patrzeć z przymrużeniem oka, ale gagi doskonale współgrają z atmosferą i nie sposób nie śledzić z zainteresowaniem rozwoju fabuły. Co więcej, kilka lat wcześniej zrealizowano bardzo podobny koncepcyjnie film, zatytułowany „Zabity na śmierć”, również z gwiazdorską obsadą, na czele z Peterem Sellersem, Peterem Falkiem i Aleciem Guinessem, ale „Trop” podobał mi się o wiele bardziej. Ma lepiej utrzymane tempo i jest znacznie zabawniejszy.
W trakcie pisania scenariusza Landis wpadł na nowatorski pomysł, by nakręcić trzy zakończenia i w różnych kinach puszczać różne. Myślał, iż w ten sposób zachęci widzów do pójścia na film kilka razy, ale przestrzelił i publiczność zadowalała się pojedynczym seansem. Na szczęście, gdy „Trop” trafił do dystrybucji domowej, dołączono do niego wszystkie trzy finały. Pierwotnie planowano, iż zakończeń będzie tyle, ile postaci, ale ponieważ czas trwania znacznie by się w takim wypadku wydłużył, porzucono tę ideę.
„Trop” zestarzał się bardzo dobrze, wciąż ogląda się go z zainteresowaniem i przez cały czas potrafi rozbawić. Co ważne, nie jest to produkcja tylko dla miłośników kryminałów z gatunku ładnie określanego przez Anglosasów mianem whodunit, ale adekwatnie dla wszystkich, kto lubi dobre i pomysłowe komedie z mnóstwem gagów.