"Wszyscy się zastanawiają, jak się tu dostałaś" – mówi do Joy Womack (Talia Ryder) nowo poznana koleżanka z Akademii Baletu Bolszoj. Przyjęcie Amerykanki w szeregi instytucji będącej synonimem rosyjskości rozpatruje się w kategoriach jeżeli nie cudu, to przynajmniej rewolucji. Dla bohaterki to oczywiście nobilitacja i znak, iż znajduje się na adekwatnej drodze do spełnienia marzeń. Dla widza – sygnał, iż jako obca, delikatnie mówiąc, nie będzie mieć łatwego życia.
Joy bardzo gwałtownie zostaje zresztą sprowadzona na ziemię. Już po pierwszych zajęciach z Tatianą Wolkową (stworzona do tej roli Diane Kruger) opuszcza salę z rosnącą na poincie plamą krwi. Od tej pory pokiereszowane stopy bohaterki, najczęściej moczone w lodowatej kąpieli, będziemy oglądać regularnie. Reżyser i scenarzysta James Napier Robertson skupia się bowiem na fizycznym aspekcie baletu, pokazując, czym okupione są lekkość i gracja, które podziwiamy na scenie. Mimo iż korzysta ze schematów fabularnych dramatu sportowego, "Joice" bardzo daleko do pokrzepiającej historii o pokonywaniu słabości czy uszlachetniającej rywalizacji. To raczej opowieść o obsesyjnym dążeniu do perfekcji, lekceważeniu własnych granic i wynikającej z nich samotności.
Opis ten może przywodzić na myśl "Czarnego łabędzia" Darrena Aronofsky’ego, ale w gruncie rzeczy "Joika" kilka ma z nim wspólnego. O ile grana przez Natalie Portman Nina stopniowo pogrąża się w szaleństwie, dopuszczając do głosu swą mroczną stronę, o tyle Joika – jak niedługo nazywana zaczyna być bohaterka – wydaje się twardo stąpać po ziemi. Mimo młodego wieku ma jasno określony cel, do którego konsekwentnie dąży. Początkowo amerykańska wiara w uczciwość i zdrową rywalizację każą jej sądzić, iż talent i ciężka praca to wszystko, czego potrzebuje, by osiągnąć sukces. Powoli dociera do niej, iż to za mało, a skostniała, konserwatywna instytucja, jaką jest teatr Bolszoj, bynajmniej nie czekała na nią z otwartymi ramionami.
Duet Talii Ryder i Diane Kruger zasługuje na brawa. Pierwsza chwyta za serce jako młodziutka dziewczyna, która mimo wyniszczenia obsesją perfekcji jest zdeterminowana, by osiągnąć cel. Druga doskonale ją tonuje. Rola wymagającej dyrektorki akademii – posągowej, zdystansowanej, często uszczypliwej wobec nowej podopiecznej – wydaje się wprost skrojona dla Kruger. Aktorka powściągliwie kreuje swoją postać, prezentując ją jako wzór baletowej dyscypliny. choćby ciążąca na jej barkach osobista tragedia nie może jej złamać. Jako dwie kobiety – u progu kariery i u jej schyłku – odzwierciedlają uniwersalne losy artystek marzących o wspięciu się na szczyt.
James Napier Robertson nie waha się przy tym poruszać trudnych tematów i krytykować środowisko, o którym opowiada. Zabierając nas za kulisy przedstawienia, pokazuje nie tylko pot, krew i łzy, ale także szereg nieprawidłowości i toksycznych relacji panujących w branży: od szkła wsypywanego przez aspirujące baletnice do point nielubianych konkurentek po uzależnienie kariery tancerki od znalezienia "sponsora". Przygnębiający nastrój tej opowieści podbija ponury krajobraz i przygaszona kolorystyka postsowieckiej Moskwy.
Choć "Joika" nie jest horrorem, ogląda się ją jak kino grozy. To obraz całkowitego oddania pasji, która wysysa z tytułowej bohaterki siły życiowe. Dążenie do perfekcji usprawiedliwia w jej oczach kolejne wyrzeczenia – w końcu zawsze można przesunąć granice trochę dalej, pracować jeszcze ciężej. Niedobór snu połączony z morderczymi treningami odbija się na jej wyglądzie: ciało chudnie, cera szarzeje, pod oczami pojawiają się cienie. Największy strach budzą jednak powtarzane w kółko skoki i piruety; łatwo odnieść wrażenie, iż każdy z nich może zakończyć się chrzęstem łamanej kości i wrzaskiem bólu. Ale choćby jeżeli do tego dojdzie, pamiętajcie: przedstawienie musi trwać.
Joy bardzo gwałtownie zostaje zresztą sprowadzona na ziemię. Już po pierwszych zajęciach z Tatianą Wolkową (stworzona do tej roli Diane Kruger) opuszcza salę z rosnącą na poincie plamą krwi. Od tej pory pokiereszowane stopy bohaterki, najczęściej moczone w lodowatej kąpieli, będziemy oglądać regularnie. Reżyser i scenarzysta James Napier Robertson skupia się bowiem na fizycznym aspekcie baletu, pokazując, czym okupione są lekkość i gracja, które podziwiamy na scenie. Mimo iż korzysta ze schematów fabularnych dramatu sportowego, "Joice" bardzo daleko do pokrzepiającej historii o pokonywaniu słabości czy uszlachetniającej rywalizacji. To raczej opowieść o obsesyjnym dążeniu do perfekcji, lekceważeniu własnych granic i wynikającej z nich samotności.
Opis ten może przywodzić na myśl "Czarnego łabędzia" Darrena Aronofsky’ego, ale w gruncie rzeczy "Joika" kilka ma z nim wspólnego. O ile grana przez Natalie Portman Nina stopniowo pogrąża się w szaleństwie, dopuszczając do głosu swą mroczną stronę, o tyle Joika – jak niedługo nazywana zaczyna być bohaterka – wydaje się twardo stąpać po ziemi. Mimo młodego wieku ma jasno określony cel, do którego konsekwentnie dąży. Początkowo amerykańska wiara w uczciwość i zdrową rywalizację każą jej sądzić, iż talent i ciężka praca to wszystko, czego potrzebuje, by osiągnąć sukces. Powoli dociera do niej, iż to za mało, a skostniała, konserwatywna instytucja, jaką jest teatr Bolszoj, bynajmniej nie czekała na nią z otwartymi ramionami.
Duet Talii Ryder i Diane Kruger zasługuje na brawa. Pierwsza chwyta za serce jako młodziutka dziewczyna, która mimo wyniszczenia obsesją perfekcji jest zdeterminowana, by osiągnąć cel. Druga doskonale ją tonuje. Rola wymagającej dyrektorki akademii – posągowej, zdystansowanej, często uszczypliwej wobec nowej podopiecznej – wydaje się wprost skrojona dla Kruger. Aktorka powściągliwie kreuje swoją postać, prezentując ją jako wzór baletowej dyscypliny. choćby ciążąca na jej barkach osobista tragedia nie może jej złamać. Jako dwie kobiety – u progu kariery i u jej schyłku – odzwierciedlają uniwersalne losy artystek marzących o wspięciu się na szczyt.
James Napier Robertson nie waha się przy tym poruszać trudnych tematów i krytykować środowisko, o którym opowiada. Zabierając nas za kulisy przedstawienia, pokazuje nie tylko pot, krew i łzy, ale także szereg nieprawidłowości i toksycznych relacji panujących w branży: od szkła wsypywanego przez aspirujące baletnice do point nielubianych konkurentek po uzależnienie kariery tancerki od znalezienia "sponsora". Przygnębiający nastrój tej opowieści podbija ponury krajobraz i przygaszona kolorystyka postsowieckiej Moskwy.
Choć "Joika" nie jest horrorem, ogląda się ją jak kino grozy. To obraz całkowitego oddania pasji, która wysysa z tytułowej bohaterki siły życiowe. Dążenie do perfekcji usprawiedliwia w jej oczach kolejne wyrzeczenia – w końcu zawsze można przesunąć granice trochę dalej, pracować jeszcze ciężej. Niedobór snu połączony z morderczymi treningami odbija się na jej wyglądzie: ciało chudnie, cera szarzeje, pod oczami pojawiają się cienie. Największy strach budzą jednak powtarzane w kółko skoki i piruety; łatwo odnieść wrażenie, iż każdy z nich może zakończyć się chrzęstem łamanej kości i wrzaskiem bólu. Ale choćby jeżeli do tego dojdzie, pamiętajcie: przedstawienie musi trwać.