Widzowie pokochali ją za role Anki w „Ziemi obiecanej” i Maryni w „Rodzinie Połanieckich”. Zdarzało się nawet, iż do jej męża, ambasadora RP w Brukseli Iwo Byczewskiego, mówiono „ambasador Połaniecki”. Anna Nehrebecka opowiedziała Katarzynie Piątkowskiej o tym,
czy trudno być żoną dyplomaty, o życiowych wyborach i ich konsekwencjach oraz o nowotworze i najtrudniejszej walce, jaką przyszło jej toczyć.
Anna Nehrebecka w wywiadzie VIVY! o niesamowitej sile w walce z chorobą
Jak się Pani dzisiaj czuje?
Bardzo dobrze. Właśnie wróciłam z Komisji Kultury, w której zasiadam w warszawskiej Radzie Miasta. Tak się sama ze sobą umówiłam. Nie przyjmuję do wiadomości, iż może być inaczej.
Gdy się widziałyśmy dwa tygodnie temu, kolega przywiózł Pani plakaty wyborcze Rafała Trzaskowskiego, żeby Pani je rozwieszała…
Wszystkie już rozkolportowałam (śmiech). Miewam dni lepsze i gorsze. Nikt z nas, ani ja sama, ani pani, ani mój mąż, nie wie, co pozostało przede mną. Nie wiem, kiedy okaże się, iż na coś nie mam siły. Najgorzej jest usiąść i nic nie robić. Opowiem taką historię… Świetny aktor, cudowny człowiek Igor Śmiałowski miał wypadek. Zleciał w trakcie przedstawienia kilka metrów, bo się pod nim zapadnia w scenie otworzyła. Na szczęście nie złamał kręgosłupa, ale długo leżał cały zagipsowany. Każdą kosteczkę miał złamaną. Lekarze mu powiedzieli, iż gdyby nie jego chęć walki, wyjścia z tego, nie dałby rady. Biorę z niego przykład.
Jak się Pani budzi rano i nie ma siły wstać, to Pani sobie pozwala na pozostanie w tej niemocy?
Akurat na to staram się sobie nie pozwalać. Co będzie, jak się tym razem poddam? To potem znów to zrobię i znów, i ten okres niemocy będzie się wydłużał.
Zakładam, iż bycie osobą znaną nie ułatwia chorowania.
Nie ma znaczenia, czy człowiek jest znany, czy nie. Każdy przechodzi chorobę po swojemu. Ale o ile ja mogę komuś pomóc, pokazując, iż można się nie poddawać, to będę o tym opowiadać. To działa w dwie strony, bo i ja też czerpię z tego siły. I znów podzielę się przykładem. W mojej rodzinie jest bardzo bliska mi osoba, która w wyniku wypadku została do połowy ciała sparaliżowana. Kiedyś uprawianie różnego rodzaju sportów stanowiło dla niej nie tylko hobby, ale również pewien cel życiowy. Proszę sobie wyobrazić, iż dzięki determinacji, sile woli i konsekwencji teraz po wypadku również jeździ rowerem – czasami robi trasy po kilkadziesiąt kilometrów – na nartach i chodzi po górach, prowadzi samochód. Oczywiście sprzęt sportowy i auto są odpowiednio przystosowane do kalectwa, niemniej jednak bardzo wiele osób pozostałoby na wózku inwalidzkim, bo to łatwiejsze rozwiązanie. To mi pokazuje, jak ważne jest podejście do choroby. Ta osoba stanowi dla mnie przykład, iż nie wolno się poddawać. Oczywiście bywają dni bardzo trudne. Ale jak widzę chore dziecko, niedołężnego starego człowieka, który ma problem z przejściem przez ulicę, jak patrzę w szpitalu na młodych ludzi przychodzących na chemię, to uczę się pokory. Nie jestem pępkiem świata. Nie mam najgorzej.
TYLKO W VIVIE!: Z dystansem, uśmiechem i kobiecą siłą. Karolina Szostak apeluje: "Trzeba siebie akceptować, kochać"

Jest Pani siłaczką.
Czerpię siłę od najbliższych, bliska rodzina jest dla mnie wielkim oparciem. Uważam, iż to jest bardzo ważne. Mam też świadomość, iż mimo tego, iż oni przy mnie są, ja i tak przeżywam sama doświadczenia związane z chorobą.
Miewa Pani momenty, kiedy pojawia się pytanie: dlaczego ja?
Nie dopuszczam takich myśli do siebie. Tak przyszło. Tak się stało. Walczę. Nie roztrząsam.
Jestem pełna podziwu, iż była Pani gotowa spotkać się na rozmowę w dniu chemii.
W tej chorobie nigdy nie wiadomo, kiedy się człowiek gorzej poczuje. Na razie jest dobrze. W życiu trzeba jednak mieć świadomość, iż nic nie jest dane na zawsze. [...]
Myśli Pani czasem o śmierci?
To jest jedyne, co mamy pewne w życiu. Ale nie zastanawiam się nad tym za bardzo, choć zdarza mi się mieć myśli o śmierci. Ale czasem ogarnia mnie paniczny lęk, iż z którąś z moich córek coś się stało. Aż wstydzę się przyznać. Dzwonię więc i udaję, iż nie po to, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, tylko w jakiejś innej sprawie.
Gdy to zostawimy przy autoryzacji, to się wyda (śmiech).
Nie szkodzi. To są fantastyczne kobiety, którym zawsze chciałabym pomóc, odebrać trochę roboty, ale nie chcę być taką matką kwoką. Przecież one już nie są dziećmi. Ale co serce matki, to serce matki. Wspaniałe jest to, iż zawsze mogę na nie liczyć, a one na mnie. I na męża. Nie chodzi o to, iż codziennie musimy się widzieć czy słyszeć, ale o to, żeby mieć tę świadomość, iż zawsze jesteśmy obok siebie i dla siebie. Bo rodzina jest naprawdę najważniejsza.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od czwartku, 8 maja.

