Postapokalipsa wcale nie jest wymysłem współczesności. Jednym z pierwszych literackich przykładów postapo była powieść "Dzień tryfidów" Johna Wyndhama z 1951 roku. Opowiadała o świecie po tajemniczym meteorycie, który oślepia większość ludzkości, otwierając drogę dla trifidów – agresywnych, poruszających się roślin.
Choć dziś fabuła może wydawać się dość osobliwa, książka ta ustanowiła najważniejszy motyw gatunku: nagła katastrofa, upadek znanego porządku i walka o przetrwanie. Zresztą książką Wyndhama inspirowali się Danny Boyle i Alex Garland w swoim klasyku postapo, czyli horrorze zombie "28 dni później" z 2002 roku.
Z kolei w 1954 roku Richard Matheson opublikował "Jestem legendą", historię osamotnionego człowieka w świecie opanowanym przez "żywe trupy" – wampiry będące efektem pandemii. To właśnie ta książka – przełożona kilkakrotnie na ekran – zainspirowała George’a A. Romero do stworzenia kultowej "Nocy żywych trupów" z 1968 roku, uznawanego za początek nowoczesnego horroru zombie. Od tego momentu postapokalipsa już nigdy nie była niszowa.
Z dekady na dekadę gatunek ewoluował. "Mad Max" (1979) wprowadził ikoniczne pustkowia z motocyklami i benzyną w roli waluty. "Threads" (1984) i "Nazajutrz" (1983) brutalnie realistycznie pokazywały skutki wojny atomowej.
W XXI wieku pojawiły się nowe zagrożenia – klimatyczne, technologiczne i biologiczne – a wraz z nimi nowa fala postapokaliptycznych opowieści. Bardziej intymnych, emocjonalnych i zaangażowanych politycznie, które pokazują, iż zagłada nie zawsze przychodzi w formie spektakularnego wybuchu. Czasem skrada się powoli – w postaci pandemii, narastającego populizmu, kryzysu klimatycznego, rozwoju sztucznej inteligencji czy społecznych niepokojów.
Brzmi niepokojąco znajomo? I słusznie.
Filmy i seriale postapokaliptyczne nie są czystą fikcją. Spójrzcie na "Stację jedenastą" i pandemię COVID-19
Wielu widzów traktuje postapo jako czystą fantazję. Tymczasem scenariusze takie jak pandemia w "Stacji Jedenastej", wojna nuklearna w "Fallout" czy kryzys klimatyczny w "Snowpiercer" mają solidne podstawy naukowe i historyczne.
Miniserial "Stacja Jedenasta" z 2021 roku (na podstawie wydanej siedem lat wcześniej książki Emily St. John Mandel) opowiada o globalnej pandemii grypy, a jej narracja – o budowaniu wspólnoty artystycznej po katastrofie – zyskała zupełnie nowe znaczenie po doświadczeniach COVID-19. Serial nie przedstawia apokalipsy w stylu sensacyjnym, ale koncentruje się na tym, co zostaje z człowieka, kiedy znika cała cywilizacyjna otoczka.
Z kolei "Fallout" wykorzystuje retrofuturystyczną estetykę, by opowiedzieć o zagrożeniu wojny nuklearnej, paranoi zimnowojennej i dezinformacji. Sceny ukazujące ludzi, którzy przez dekady żyją w podziemnych bunkrach, nie są tylko fantazją: w czasie zimnej wojny rzeczywiście projektowano schrony dla elit, budowano tajne miasta i tworzono plany przetrwania dla "wybranych". Strach przed atomową zagładą był realny – i dziś niestety wciąż jest.
Ale być może najbardziej niepokojące w swoim realizmie jest "The Last of Us". Choć serial opowiada o świecie opanowanym przez grzybową infekcję, to jego źródło nie jest wymysłem scenarzystów. Grzyb Cordyceps istnieje naprawdę – w naturze atakuje owady, przejmując kontrolę nad ich układem nerwowym i zmuszając je do zachowań autodestrukcyjnych, które pomagają mu się rozmnażać.
W świecie gry i serialu "The Last of Us" grzyb ten zostaje przystosowany do infekowania ludzi – to oczywiście fikcyjny scenariusz, bo taki "przeskok" wymagałby bardzo daleko idących zmian ewolucyjnych. Niemniej naukowcy zwracają uwagę, iż zmiany klimatyczne i rosnąca odporność patogenów mogą sprzyjać powstawaniu nowych zagrożeń grzybiczych – dziś jeszcze nieznanych, ale potencjalnie niebezpiecznych.
Nie zombie, nie kosmici. Współczesna postapokalipsa najbardziej boi się katastrofy klimatycznej
Właśnie, zmiany klimatyczne. To jeden z najbardziej palących tematów współczesności – i jeden z głównych motorów napędzających wyobraźnię twórców dziesiejszych postapokaliptycznych historii.
Gatunek ten coraz rzadziej opowiada bowiem o wybuchu bomby atomowej czy ataku obcych z kosmosu. Zamiast tego często sięga po scenariusze, które już teraz kiełkują na naszych oczach. Susze, powodzie, migracje klimatyczne, wyczerpywanie zasobów, walka o wodę i żywność – wszystko to nie brzmi już jak fantastyka, ale jak smutna przyszłość naszej planety.
Filmy takie jak "Mad Max: Na drodze gniewu" czy "Wodny świat" przedstawiają świat po ekologicznej zagładzie, gdzie życie sprowadza się do walki o elementarne zasoby – wodę, paliwo, ziemię. Choć pełne są widowiskowej akcji i estetyki kina akcji, to ich podłoże jest bardzo konkretne.
Hit z Tomem Hardym to przecież opowieść o wodnym monopolu, patriarchacie i przemocy wobec środowiska. A "Wodny świat" z Kevinem Costnerem – dziś często wyśmiewany jako filmowy paździerz – już w latach 90. przewidywał topnienie lodowców i wzrost poziomu mórz.
Z kolei "Snowpiercer: Arka przyszłości" Bonga Joon-ho (i oparty na nim serial "Snowpiercer") idzie o krok dalej.
To nie tylko opowieść o planecie skutej lodem po nieudanym eksperymencie klimatycznym. To alegoria podzielonego klasowo świata, w którym bogaci żyją wygodnie na przedzie pociągu, a biedni wegetują z tyłu – pozbawieni jedzenia, światła i praw. Wiecznie jadący przez zamarzniętą Ziemię pociąg staje się mroczną metaforą naszej cywilizacji: pędzącej bez refleksji i utrzymującej status quo za wszelką cenę, choćby kosztem ludzkiego życia i godności.
Podobny klimat odnajdziemy w serialu "Silos", w którym kontrola informacji, strach przed "zewnętrznym światem" i totalitarne struktury zarządzania wyrosły po ekologicznym upadku. W tym sensie postapo nie tyle opowiada o końcu świata, ile o końcu świata, jaki znamy. O momencie, w którym społeczeństwo przestaje działać, bo za długo ignorowało migające lampki alarmowe.
Postapokalipsa przybiera więc dziś coraz częściej formę ostrzeżenia. Mówi: oto co się stanie, gdy zignorujemy zmiany klimatu, wzrost ekstremizmów czy erozję demokratycznych instytucji. To opowieść o naszych błędach i ich potencjalnie katastrofalnych skutkach.
"The Last of Us" wcale nie jest o zombie – to katharsis dla widzów
Jednak siła ekranowych opowieści postapo leży w tym, jak autentycznie ukazują ludzkie emocje, mechanizmy obronne i potrzebę przetrwania nie tylko fizycznego, ale też psychicznego.
To właśnie dlatego "The Last of Us" tak silnie rezonuje z widzami – nie ze względu na zmutowane formy pasożytniczego grzyba, ale przez tęsknotę, czułość, żal i gniew, z którymi mierzą się bohaterowie. W końcu to wcale nie jest opowieść o zombie.
Grany przez Pedra Pascala Joel to postać targana bólem po stracie córki – w dniu wybuchu epidemii zaczęła się jego osobista apokalipsa. Spokój i cel odzyskuje dopiero dzięki relacji z Ellie, która staje się dla niego kimś więcej niż towarzyszką podróży – drugą córką. Z kolei w drugim sezonie "The Last of Us" sezonie to Ellie przechodzi przez kolejne fazy żałoby: od zaprzeczenia i gniewu, przez rozpacz, aż po stopniową próbę akceptacji, która ewoluuje w chęć krwawej zemsty.
Jej związek z Diną to nie tylko queerowy wątek miłosny, ale przede wszystkim poruszająca opowieść o tym, jak – choćby w świecie po katastrofie – człowiek nie przestaje szukać bliskości, zrozumienia i nadziei.
Podobne mechanizmy obserwujemy w innych produkcjach: Rick Grimes w "The Walking Dead" walczy nie tylko z zombie, ale z rozpadem swojej tożsamości. Bohaterowie "Pozostawionych" próbują nadać sens światu po nagłym, niewyjaśnionym zniknięciu bliskich. Z kolei we wspomnianym "Station Eleven" artyści tworzą teatr jako sposób przetrwania, udowadniając, iż sztuka to jedna z ostatnich form oporu wobec chaosu.
To właśnie emocjonalna prawda tych historii sprawia, iż są one czymś więcej niż tylko fikcją. Umożliwiają nam bezpieczne zanurzenie się w skrajnych scenariuszach, dając przestrzeń do przepracowania lęków – także tych zbiorowych – i frustracji.
Postapo pokazuje, jak ludzie radzą sobie z żałobą, rozpaczą i utratą sensu, stając się formą współczesnego katharsis. Przypominają, iż choćby jeżeli świat się skończy, człowieczeństwo nie musi, co sprawia, iż postapokalipsa... paradoksalnie może być kojąca.
Seriale i filmy postapo są jak lustro dla współczesnego świata. Czy nam to się podoba, czy nie
Ale choć człowieczeństwo nie musi się skończyć, po zagładzie musiałoby przejść wyjątkowo trudny sprawdzian. Postapo to bowiem nie tylko widowiskowe obrazy zrujnowanych miast, ale przede wszystkim eksperymenty myślowe. Zmuszają nas do zadania sobie pytania: co bym zrobił, gdyby z dnia na dzień zniknęło wszystko, co znam? Czy gdyby cywilizacja upadła, zachowałbym moralność, czy raczej zamienił się w krwawą bestię gotową na wszystko dla przetrwania?
Filmy takie jak "Ludzkie dzieci" czy "Droga" bezlitośnie konfrontują nas z granicami człowieczeństwa. W świecie przerażającego filmu Alfonso Cuaróna z 2006 roku ludzkość staje się bezpłodna, a przyszłość dosłownie znika – społeczeństwo pogrąża się w dekadencji i brutalności, podczas gdy jednostki próbują zachować resztki empatii.
"Droga" z Viggo Mortensenem to z kolei minimalistyczna, ale druzgocząca opowieść o ojcu i synu w świecie po niewyjaśnionej katastrofie – o miłości, która trwa mimo dehumanizacji wszystkiego wokół. W obu przypadkach świat się skończył – ale nie wszyscy ludzie. W "The Walking Dead" czy "The Last of Us" ludzie potrafią być za to większym zagrożeniem niż zombie i to ich trzeba bać się najbardziej.
Co ważne, współczesna humanistyka i socjologia traktują narracje postapokaliptyczne jako coś więcej niż tylko eskapistyczną fikcję. Badacze mówią o tzw. realizmie krytycznym – czyli wykorzystywaniu fantastyki do ukazywania rzeczywistości w przerysowanej, ale trafnej formie. Tego typu opowieści obnażają prawdziwe mechanizmy władzy, ideologii, systemowych nierówności czy przemocy.
Dlatego produkcje takie jak "Opowieść podręcznej" – choć formalnie serial jest dystopijny, nie postapo – trafiają do tej samej kategorii. Pokazują, jak kruche są nasze demokratyczne struktury i jak kilka trzeba, by ideologia stała się systemem opresji.
Bo opowieści postapokaliptyczne od dawna pełnią rolę zwierciadła – odbijają nasze współczesne lęki, kryzysy, pragnienia i błędy. Choć ukazują skrajną fikcję, wypełnioną zainfekowanymi ludźmi, pustkowiami i ruinami, są niepokojąco aktualne. Pokazują nie tylko, jak świat może się skończyć – ale przede wszystkim: jak może wyglądać to, co nastąpi później, po apokalipsie.
Być może właśnie dlatego filmy i seriale postapo cieszą się dziś tak ogromną popularnością. Pozwalają nam spojrzeć na naszą rzeczywistość z dystansu i zadać fundamentalne pytania. Co warto odbudować? Co powinno przetrwać? Jakie wartości mają znaczenie w świecie po katastrofie? Czy ludzkość, która przeszła przez piekło zasługuje w ogóle na drugą szansę, czy jest już nie do odratowania?
Jasne, to może być fikcja. Ale każda z tych historii niesie w sobie ostrzeżenie i najważniejsze pytanie, którego nie możemy ignorować: co dalej?