To nie jest serial dla ludzi o słabych nerwach. Nowy sezon "Potwora" sam siebie zaorał

natemat.pl 2 godzin temu
Po Jeffreyu Dahmerze i braciach Menendezach makabryczna antologia "Potwór" zwróciła się w kierunku legendy Eda Geina, rzeźnika z Plainfield, którego duch do dziś nawiedza horrory. Nowy rozdział serialu produkowanego przez Ryana Murphy'ego jest paradoksem samym w sobie. Pragnie wytknąć widzom ich skłonność do nieodwracania wzroku od przemocy, jednocześnie robiąc huczne show z true crime. "Potwór" aspiruje do ambitnego dzieła, ale sam związuje sobie ręce.


Tekst zawiera spoilery dotyczące fabuły 3. sezonu serialu "Potwory".

– To wy nie potraficie oderwać wzroku – mówi Ed Gein w trzeciej odsłonie "Potwora", tym samym wytykając widzom ich obsesję na punkcie fetyszyzacji przemocy. Słowa Charliego Hunnama ("Synowie Anarchii", "Dżentelmeni") są wyjątkowo ironiczne, tym bardziej iż pochodzą z twórczości Ryana Murphy'ego ("American Horror Story") i Ian Brennana ("Hollywood"), scenarzysty i reżysera notorycznie wykorzystującego ludzką tragedię w celu rozrywki.

Pierwszy sezon antologii, który skupiał się na Jeffreyu Dahmerze zwanym kanibalem z Milwaukee, choć niezależnie od scenariuszowych fikołków romantyzował seryjnego mordercę, był stylistycznie spójny. W drugiej odsłonie o Eriku i Lyle'u Menendezach twórca skręcił wyraźnie w stronę kampu, mieszając prawdę z fikcją (z tym, co o skazanych braciach pisały tabloidy).

Recenzja 3. sezonu serialu "Potwór". Kim był Ed Gein?


Sprawa Eda Geina sięga lat 50. ubiegłego wieku. Na terenie jego farmy w Plainfield w stanie Wisconsin odkryto szczątki 10 kobiet, ale ostatecznie przypisano mu tylko dwa morderstwa. Tuż po śmierci matki mężczyzna zaczął projektować "damski strój" – miała posłużyć mu do tego skóra zdjęta prosto z ciał swoich ofiar, ale i ze zwłok wykradzionych z pobliskich cmentarzy.

Zanim Geina osadzono na resztę życia w szpitalu psychiatrycznym (zdiagnozowano bowiem u niego schizofrenię), śledczy próbowali dowiedzieć się wszystkich szczegółów związanych z jego zbrodniami. Pojawiły się więc pytania o akty nekrofilii. On im zaprzeczył, twierdząc, iż zapach zwłok go odstręczał.

W "Potworze: Historii Eda Geina" Brennan, który pełni funkcję showrunnera, namiętnie stara się wskazać palcem, iż to w nas tkwi problem; on po prostu tworzy sztukę, jednocześnie ustalając, jak daleko sięga granica naszej etycznie wątpliwej fascynacji prawdziwymi zbrodniami i na co może sobie w gruncie rzeczy pozwolić. Jedno trzeba mu przyznać, nowy sezon jest potworkiem, którego wychowaliśmy na własnej piersi.

Odnoszę wrażenie, iż krytyka, jaka spadła na Murphy'ego i Brennana po poprzednich częściach antologii, całkowicie po nich spłynęła, bo znów m.in. obrażają ofiary mordercy. Przy okazji reinterpretacja losów Eda Geina jawi się jako usilna próba udowodnienia, iż "Potwór" wzbudza kontrowersję w imię wyższych celów.

Romans Hollywood ze zbrodnią


Ryan Murphy bez wątpienia ma talent, a z jego umysłu wyskakują zarówno pomysły wspaniałe, jak i obskurne. Interesującym zabiegiem, jaki obserwujemy w tym sezonie, jest wcielenie do fabuły tych dzieł kinematografii, które bez Eda Geina nie miałyby racji bytu.

Norman Bates z adaptacji "Psychozy" Alfreda Hitchcocka, Leatherface z horroru "Teksańska masakra piłą mechaniczną" w reżyserii Tobego Hoopera i Jame Gumb z "Milczenia owiec" Jonathana Demme'a – każda z tych postaci to skóra zdjęta z rzeźnika z Plainfield.

Ciekawe zagranie dobiła jednak sama realizacja serialu, która w mało intuicyjny sposób zszywa przeszłość z przyszłością, już w pierwszych odcinkach (z ośmiu) zabijając potencjał drzemiący w retrospektywnym skoku na głęboką wodę. Scenariusz chce każdemu poświęcić uwagę, ostatecznie dając wybrzmieć nielicznym. Koniec końców analiza osobliwego romansu Hollywood ze zbrodnią wypada jako zbędny dodatek o naturze sensacyjnej.

"Potwór" karykaturą samego siebie


Z tak słabo rozegranymi kartami opowieść o Edzie Geinie staje się quasi-relacją, która znów miesza fakty z fikcją i zwyczajnie męczy. Po przebrnięciu przez piekło, jakim są wszystkie odcinki, widz nie poczuje choćby krzty satysfakcji. Owszem pozna popapraną historię amerykańskiego mordercy, aczkolwiek nie wyciągnie z niej żadnych wartościowych informacji, które mógłby przedstawić mu choćby taki kryminolog.

Murphy i Brennan znów stawiają pytanie, czy potwory się rodzą, czy powstają wskutek społecznych uwarunkowań, tyle iż w przypadku trzeciego sezonu absolutnie nic nie świadczy o poszukiwaniu choćby hipotetycznej odpowiedzi na nie. Zasłona iluzji opadła na ziemię, zostawiając nas sam na sam z czystym show, które ma obrzydzać, oburzać i siać dyskomfort. "Potwór" nie ubiega zatem widza żadnym bystrym meta-komentarzem.

Serial przegrywa walkę z własnym dziedzictwem, ale przynajmniej jest rewelacyjnie zagrany. Mogłabym skłamać, pisząc, iż nie ma w nim niczego godnego pochwały, ale Charlie Hunnam, jeżeli przymkniemy tylko oko na wszystko, co wiemy o Edzie Geinie, pławi się w grotesce. Murphy umie dobierać aktorów, którzy hipnotyzują samą swoją obecnością na małym ekranie. To samo tyczy się scenografii i kostiumów.

"Potwór: Historia Eda Geina" to przedramatyzowana wersja rzeźnika z Plainfield, która udaje poważną, a w rzeczywistości jest karykaturą samej siebie. Ryan Murphy i Ian Brennan udowodnili nią, iż ich krytycy od początku mieli rację. W antologii zawsze chodziło o rozrywkę.

Na domiar złego ostatni odcinek "Potwora" poniekąd zachęca publiczność do sympatyzowania z Geinem, czego dowodem jest znakomicie – swoją drogą – odegrana przez Hunnama scena, w której wspomniana postać uzmysławia sobie, iż walczy z chorobą psychiczną. Tym samym współczuciem scenariusz nie dzieli się z niewinnymi ofiarami mordercy. Nad ich śmiercią przechodzi do porządku dziennego. I tu właśnie tkwi prawdziwy problem i zgnilizna kryminalnej antologii serwisu Netflix.

Idź do oryginalnego materiału