Świetne wyniki oglądalności i nominacje do nagród za oceanem mogą sugerować, iż debiutująca właśnie w Polsce „To jej wina” to potencjalny hit. Ale czy rzeczywiście jest się czym ekscytować?
Gdy w pierwszej scenie serialu „To jej wina” drzwi domu, z którego Marissa Irvine (Sarah Snook, „Sukcesja”) miała odebrać swojego syna po zabawie z nowym kolegą, otwiera nieznajoma kobieta, zdezorientowana bohaterka nie wie jeszcze, iż właśnie zaczyna się jej największy koszmar. W przeciwieństwie do niej widzowie mogą jednak czuć, iż już byli w tej sytuacji, a im dalej w sezon, wrażenie wcale nie znika. Pojawia się za to coraz więcej znajomych elementów.
To jej wina – o czym jest serial SkyShowtime?
Początkowe déjà vu może być silne zwłaszcza u tych, którzy podobnie jak ja wcześniej w tym roku widzieli „Skradzione dziecko„. Podobieństwo konceptu, na którym osadzają się obydwa seriale, jest tak duże, iż w pierwszej chwili sprawdziłem, czy to aby nie różne wersje tej samej historii od konkurencyjnych platform. Ale nie – produkcja Peacock, którą od dziś można oglądać w SkyShowtime, to ekranizacja książki autorstwa Andrei Mary, a choć gatunek i sporo elementów jest wspólnych, akcja biegnie własnym torem. Tak jakby.
„To jej wina” (Fot. Peacock)Po tym bowiem, jak już razem z Marissą orientujemy się, iż wizyta w obcym domu nie była niefortunną pomyłką, a mały Milo (Duke McCloud) naprawdę gdzieś przepadł, fabuła zalicza tour po obowiązkowych punktach programu. Pojawia się policja, padają standardowe pytania, a wraz z okolicznościami sprawy poznajemy kolejnych bohaterów. Mąż Marissy Peter (Jake Lacy, „Biały Lotos”) stara się ją uspokajać, z kolei jej znajomą Jenny (Dakota Fanning, „Para idealna”) dręczą wyrzuty sumienia, bo to z nią chłopiec miał bezpiecznie spędzać czas, gdy zniknął. Wszyscy są wspierający i współczujący, ale czuć, iż wzajemne pretensje to tylko kwestia czasu.
To jej wina miesza popularne motywy w jednym kotle
Twórczyni serialu Megan Gallagher („Wilk”) i reszcie scenarzystów się jednak nie spieszy, bo najpierw dokładnie przedstawiają nam bohaterów. Thriller skręca więc w stronę dramatu obyczajowego, w którym regularnie ujawniane fakty na temat poszczególnych postaci tworzą sieć zależności i rzucają cień podejrzenia na każdego po kolei. Szybki przeskok o kilka tygodni naprzód i słowa detektywa Alcarasa (Michael Peña, „Narcos: Meksyk”) o „zabijających się miłych ludziach” nie pozostawiają natomiast wątpliwości, iż zanim poznamy prawdę, czeka nas niejeden zwrot akcji.
Zaskakujące? jeżeli oglądaliście jakikolwiek serialowy thriller – niekoniecznie. A iż żyjemy w czasach nadprodukcji tego gatunku (uwzględniając same tylko ekranizacje Harlana Cobena), szanse, iż nie będziecie tak zszokowani, jak życzyliby sobie twórcy, są całkiem spore. Może właśnie dlatego „To jej wina” stawia tak mocno na warstwę społeczno-obyczajową. Problem niestety w tym, iż tu również daleko do oryginalności.
„To jej wina” (Fot. Peacock)Motyw niesprawiedliwego postrzegania kobiet i matek w szczególności ma co prawda przebłyski (np. prezentując absurd podziału obowiązków między rodzicami), ale przez większość czasu brakuje w nim polotu. Niesamowicie zmyślny feministyczny pomysł twórców polega na tym, żeby z gracją słonia w składzie porcelany wystawić Marissę na publiczny ostrzał i zrobić z niej kozła ofiarnego, jednocześnie wciskając do fabuły Jenny i jej próby pogodzenia życia zawodowego z opieką nad dzieckiem. Wtórność spotęgowana karykaturalnym przedstawieniem mężczyzn zabija obydwa wątki, które najchętniej bym przewinął, ale dalej wcale nie jest lepiej.
To jej wina to mdła historia w świetnej obsadzie
Bo cóż jeszcze mogło trafić do serialu, który zbiera popularne telewizyjne motywy niczym liczby w bingo? Oczywiście obrzydliwie bogaci ludzie i ich mroczne sekrety! Więc jasne, iż wszyscy tu mają pieniądze, a najwięcej ma Peter, który choćby utrzymuje niepełnosprawnego brata Briana (Daniel Monks, „Kaos”) i siostrę po odwyku Lię (Abby Elliott, „The Bear”), oczywiście z dobroci serca. Serio, jak już zawsze trzeba iść w tę stronę, to może przynajmniej dla niepoznaki zatrudnić aktora, który ma w mniej oczywisty sposób d*pkowatą aparycję niż Jake Lacy?
„To jej wina” (Fot. Peacock)Żeby jeszcze vibe „Białego Lotosu” przebijał się tu w inny sposób, niż tylko w osobie znanego z stamtąd aktora. Ale nic z tego, „To jej wina” jest wręcz antytezą produkcji HBO, bo robi z bogaczy najnudniejszych ludzi na świecie, jednocześnie każąc nam całkiem poważnie przeżywać ich tragedię. Tymczasem prawdziwy dramat rozgrywa się w tle – mieć bohaterów śpiących na kasie i nie zafundować im choćby jednej kolorowej ekstrawagancji w kostiumach czy scenografii?! Same chłodne barwy i banalne wille na przedmieściach? Nuuuuda!
Taka nijakość w gruncie rzeczy dobrze jednak oddaje charakter całego serialu, który w stu procentach wypełnia definicję słowa „mdły”. Zamiast zaskakiwać twistami, rozwleka niemiłosiernie intrygę na osiem odcinków i mnoży wyczuwalne na kilometr fałszywe tropy, zabijając emocje, od których powinno tu wrzeć. Porwane dziecko! Wyrodna matka! Rodzinne sekrety! Nic tylko zrobić z tego soczystą, pulpową intrygę. A dostajemy problemy biznesowego partnera Marissy Colina (Jay Ellis, „Niepewne”), plany wydawnicze Jenny i moralne dylematy detektywa Alcarasa. Super.
To jej wina – czy warto oglądać serial SkyShowtime?
Nie wiem, może komuś się kartki ze scenariuszem skleiły, bo fakt, iż po całym tym kilkugodzinnym nudziarstwie „To jej wina” wreszcie przyspiesza, a na koniec nabiera wręcz absurdalnego rozpędu. Szkoda tylko, iż dopiero wtedy, gdy wszelkie odczucia względem bohaterów zdążyły wyparować i choćby kosmiczne twisty tego nie zmieniają. Natomiast nie da się ukryć, iż w drugiej połowie sezonu serial wreszcie przynosi trochę czystego funu, dając się też bardziej wykazać aktorom.
„To jej wina” (Fot. Peacock)Jedna pamiętna sekwencja rodzinnej kłótni, jak zawsze zasługująca na uznanie Sarah Snook (choć scenariusz nie dał jej wielkiego pola do popisu) i zdecydowanie za słabo wykorzystana Sophia Lillis („Krzesła”) to jednak za mało, żebym uznał całość za udaną. Ale może niesłusznie narzekam na serial, który zanotował rekordową oglądalność w Stanach oraz dorobił się kilku nominacji do Złotych Globów i nagród krytyków?
Mój główny zarzut dotyczy nie tyle bycia przedstawicielem mocno wyeksploatowanego gatunku, co absolutnego braku ambicji wniesienia do niego coś nowego. W „To jej wina” powtarzalne są nie tylko motywy, wątki i postaci, ale choćby rozłożenie fabularnych akcentów (obowiązkowy odcinek z retrospekcjami przed finałem) i czekanie do ostatniej chwili z odpowiedziami. Choć nie brakuje miejsca na oddech, twórcy nie potrafią uczynić bohaterów bardziej ludzkimi i zainteresować oglądających inaczej niż kolejnym twistem. Odpowiedź na pytanie, czy widz właśnie tego oczekuje, należy do was.












![Wojsław Rysiewski odpowiada Grabowskiemu: Nie ma pojęcia, jak wygląda biznes KSW [WIDEO]](https://strefamma.pl/wp-content/uploads/2025/12/Wojslaw-Rysiewski-odpowiada-Grabowskiemu-Nie-ma-pojecia-jak-wyglada-biznes-KSW-WIDEO.jpg)

