To coś więcej niż film. Emocjonalnie rozkłada na łopatki i pozostawia w zachwycie. Każdy powinien go zobaczyć

glamour.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: fot. materiały prasowe


Przez moment, gdy w tym roku film „Sing Sing” dostał trzy nominacje do Oscara (w kategoriach: najlepszy aktor pierwszoplanowy, najlepszy scenariusz adaptowany i najlepsza piosenka) było o nim głośno. Jednak żadnego nie dostał i gwałtownie zniknął w cieniu zwycięzców, a do tego wpadł w kategorię: „kolejna opowieść o więźniach, którzy odzyskują godność i człowieczeństwo” i widzowie chyba pomyśleli, iż z pewnością już kiedyś widzieli coś podobnego, więc nikłe zainteresowanie minęło. Niesłusznie, bo mamy tu do czynienia z dziełem znacznie głębszym, mniej schematycznym i o wiele ciekawszym niż sugerowałby streszczenie. Łatwo się o tym przekonać samemu, ponieważ na początku sierpnia „Sing Sing” pojawił się na serwisie Amazon Prime i w każdej chwili można go tam obejrzeć, mimo że, jak łatwo się domyślić, nigdy nie wszedł do pierwszej dziesiątki najchętniej oglądanych filmów.

„Sing Sing” – fabuła

Sami zobaczcie, opis fabuły wszędzie jest tak samo zniechęcający: „To oparta na faktach historia Divine G. Trafia on do więzienia Sing Sing za zbrodnię, której nie popełnił. Mimo krzywdzącej niesprawiedliwości i rozczarowania systemem nie poddaje się. W zamknięciu odkrywa budującą siłę sztuki i aktorstwa, które dają siłę i nadzieję. Nawiązuje głęboką więź z innymi osadzonymi, by wraz z nimi poświęcić się pasji, która odmienia ich życie”. Czytamy to i oczyma wyobraźni widzimy kolejną schematyczną historię walki o sprawiedliwość i zachowanie godności w bezdusznym systemie. Rzecz jednak w tym, iż ten opis, chociaż w dużej mierze prawdziwy, w gruncie rzeczy tylko prześlizguje się po tym, jaki ten film jest naprawdę i nie pozwala dostrzec jego istoty, czyli tego, co w nim najcenniejsze.

Owszem, John „Divine G” Whitfield (fenomenalnie zagrany przez Colmana Domingo, słusznie nominowanego do Oscara) jest tu postacią centralną, ważną, żywym napędem grupy amatorów sztuki aktorskiej, ale w sumie to nie o nim jest ten film, ale o nich wszystkich i głębokiej relacji, jaka się między nimi tworzy. Zbrodnia, o którą Divine G został oskarżony i przez którą trafił do więzienia, jest tu niemal całkowicie zmarginalizowana. Dowiadujemy się o niej nieco z jednej bardzo przykrej sceny, ale musimy się raczej domyślać, co tam zaszło. I dlatego, siłą rzeczy, cała uwaga skupia się na czymś innym – bohaterze zbiorowym, uczestnikach programu resocjalizacji poprzez sztukę, czyli grupie osadzonych, którzy biorą udział w zajęciach teatralnych i wbrew okolicznościom, własnej przeszłości i ciężkim warunkom, w jakich przyszło im żyć (choć ich też raczej się tylko domyślamy), próbują ocalić swoje człowieczeństwo.

Divine G zaprasza do udziału w grupie nową osobę, niejakiego Clarence „Divine Eye” Maclina, który delikatnie mówiąc nie jest zbyt sympatyczny i nie lubi, gdy się mu mówi, co ma robić. Panowie nie przepadają za sobą, ale zaczynają się wspólne próby do nowego przedstawienia i lody stopniowo się przełamują. Całą grupę czeka jednak niespodziewany kryzys, który wystawi na próbę siłę ich relacji i sprawi, iż Divine G będzie musiał znaleźć w sobie motywację do dalszej walki o siebie i innych.

Obsada „Sing Sing” to nie tylko aktorzy, ale i „prawdziwi” ludzie

Wrażenie niesamowitej autentyczności tego filmu bierze się nie tylko ze świetnego scenariusza, który kładzie nacisk na postacie i ich emocje, ale także z tego, iż wiele ról zagrali tu prawdziwi uczestnicy więziennego programu resocjalizacyjnego. Na przykład głównym partnerem zawodowego aktora Colmana Domingo jest wspomniany już Clarence „Divine Eye” Maclin, który po prostu gra tu samego siebie i robi to świetnie. To samo można powiedzieć o reszcie obsady, są przejmujący, ciężcy w środku, pokaleczeni, ale trzymają się na powierzchni życia dzięki nadziei, którą dają im relacje międzyludzkie pogłębiane na zajęciach.

„Ogląda się go ze łzami w oczach” [recenzja i zwiastun]

Ten film bardziej przypomina dokument niż fabułę. Jego reżyser, Greg Kwedar, nie sili się na efektowne sceny czy widowiskowe ujęcia. Nie zobaczymy tu więc żadnego wizualnych popisów, które odwracałyby uwagę od emocjonalnej prawdy. Niewątpliwie jest to radyklany i odważny ruch. Często mamy bowiem wrażenie, iż oglądamy oszczędny w środkach teatr telewizji. Dość gwałtownie okazuje się jednak, iż niczego to „Sing Sing” nie ujmuje. Że to tylko sposób, żeby jak najskuteczniej zaprowadzić nas tam, gdzie powinniśmy się znaleźć.

View oEmbed on the source website

Uczestnicy zajęć teatralnych często siadają w kółku i przywołując różne wspomnienia, ćwiczą emocjonalne reakcje. Kamera jest wtedy tuż przy nich, wnika w intymność więźniów. Słuchamy tego, co mówią, widzimy z bliska ich twarze i wcale nie czujemy się podglądaczami, bo w czasie seansu nagle, niepostrzeżenie, stajemy się częścią tej grupy i też bierzemy udział w zajęciach, dzielimy emocje z osadzonymi, sondujemy własne człowieczeństwo w przestrzeni, w której nie ma miejsca na krytycyzm i która otwiera nas na akceptację. To niebywałe osiągnięcie tego filmu. Ogląda się go ze łzami w oczach, a po seansie mamy wrażenie, iż staliśmy się lepszymi ludźmi. Niezwykle wartościowe kino i poruszające doświadczenie. Każdy powinien to zobaczyć.

Gdzie obejrzeć „Sing Sing”?

Film dostępny jest w serwisie Amazon Prime w ramach subskrypcji.

Idź do oryginalnego materiału