„To był zwykły przypadek” – Zasłużona Złota Palma? | Recenzja | Nowe Horyzonty 2025

filmawka.pl 5 dni temu

Przez lata Jafar Panahi przyzwyczaił nas do kina na pograniczu fikcji i dokumentu – realistycznych sytuacji, improwizacji, obecności nieprofesjonalnych osób aktorskich oraz reżysera występującego przed kamerą we własnej osobie. Ta forma stała się nie tylko jego znakiem rozpoznawczym, ale znaczącym narzędziem ruchu oporu wobec irańskiego reżimu. Tym większym zaskoczeniem jest jego najnowszy film, który przyjął formę klasycznej fabuły. Paradoksalnie, ten konwencjonalny wybór przynosi mu najwyższe uznanie – Złotą Palmę na festiwalu w Cannes (a to wszystko 30 lat po nagrodzie dla najlepszego debiutanta na tym samym festiwalu za Biały balkonik, 10 lat po zdobyciu Srebrnego Niedźwiedzia za Taxi-Teheran oraz 3 lata po Specjalnej Nagrodzie Jury w Wenecji za Niedźwiedzie nie istnieją). Dlaczego wygrał tę nagrodę? I przede wszystkim – czy widownia, która uwielbiła sobie jego kino za paradokumentalną formę, odnajdzie dla siebie coś dobrego w To był zwykły przypadek?

Fabuła filmu jest dość prosta i rozpoczyna się serią niefortunnych zdarzeń: małżeństwo z dzieckiem potrąca psa, a chwilę później ich samochód zatrzymuje się na środku drogi. Ratunku szukają w pobliskim warsztacie. Podczas gdy mechanik zajmuje się naprawą auta, jego współpracownik – Vahid – rozpoznaje w kierowcy swojego oprawcę sprzed lat, jednak ma wątpliwości, czy to na pewno on. Żądzę zemsty studzi niepewność, a w kolejnym patchworku wydarzeń bohater zbiera w jedno miejsce innych przetrwańców i przetrwanki tego samego kata.

Panahi proponuje nam komedię pomyłek, w której decyzje postaci uruchamiają lawinę niespodziewanych konsekwencji. Nie ma już odwrotu – porwali faceta i trzymają go na pace busa. Jeżdżą po mieście i zastanawiają się, co dalej. Panahi chętnie sięga po znane, często eksploatowane motywy: jedną z bohaterek jest przyszła panna młoda, która wkracza do akcji w sukni ślubnej, a w jednej ze scen porywacze konfrontują się z niezdarną policją. W kolejnych scenach ich sytuacja balansuje na granicy tragedii i absurdu, a poważniejsze momenty są ogrywane przez twórcę z dużą dawką humoru. Irańczyk świetnie inscenizuje, przez co potrafi rozbawić choćby dzięki bardzo prostych środków – na przykład sceną, w której bohaterowie wielokrotnie wchodzą i wychodzą z busa, próbując rozpoznać oprawcę. Długość ujęcia i powtarzalność czynności sprawia, iż sekwencja zyskuje komiczny, niemal slapstickowy wymiar. Efektem jest kino, które dostarcza sporo rozrywki – łatwo na chwilę zapomnieć, ile cierpienia pulsuje pod powierzchnią tej historii. Gdy śmiech nagle przechodzi w łzy, a stłumiony głos w krzyk, jej stawka i emocjonalny ciężar wybrzmiewają z podwójną mocą. To był zwykły przypadek potrafi w jednym momencie bawić, by chwilę później zmrozić i mocno zaboleć w trzewiach.

Choć Jafar Panahi opowiada swoją historię w wyjątkowo przystępnej formie, nie rezygnuje z zadawania widowni trudnych, fundamentalnych pytań. Film koncentruje się przede wszystkim na sensie zemsty i pojęciu sprawiedliwości. Elementem, który wydaje się powstrzymywać bohaterów przed wymierzeniem kary jest nierozpoznana tożsamość złola. W rzeczywistości chodzi jednak o kwestie moralne. Pojawiają się pytania: czy warto mścić się, jeżeli porwany mężczyzna okaże się katem? Czy tym czynem staną się mu równi lub choćby gorsi? Czy wymierzenie samosądu może zadośćuczynić krzywdy? Panahi buduje historię z wielu perspektyw – każda z postaci wnosi własną optykę na sprawę. Mimo iż mają ze sobą kontrastować, nie są tylko archetypami, ale ludźmi z krwi i kości – pełnymi wątpliwości, wewnętrznych konfliktów, z różnymi opiniami i bagażami doświadczeń. Każdy sam zdecyduje, z czyim spojrzeniem się zgodzi: rozsądnej pacyfistki, która nie zamierza złem odpowiadać na zło, czy impulsywnego mściciela, dla którego sprawiedliwość oznacza zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. Panahi skłania do refleksji, unikając łatwych moralnych osądów.

Nowym projektem, doświadczony reżyser z pewnością nie straci stałej publiki, a prawdopodobnie przyciągnie nowe grono kinofili i kinofilek. Mimo iż projekt znacznie różni się od kilku poprzednich, zdaje się , iż Panahi otrzymał nagrodę w Cannes za całokształt reżyserskiej pracy. Sprzyjał fakt, iż na czele jury zasiadła Juliette Binoche – aktorka przyjaźni się z Abbasem Kiarostamim (za rolę w jego Zapiskach z Toskanii wygrała w 2010 nagrodę dla najlepszej aktorki w Cannes), autorem scenariusza Białego balkoniku, debiutu Panahiego. Co więcej, przewodnicząca kapituły głośno wyraża swoje poparcie dla protestów w Iranie, a w 2022 roku ścięła włosy na znak solidarności z irańskimi kobietami.

Pewne jest, iż Irańczyk trzema dekadami pracy zasłużył, by dołączyć Palmę do Niedźwiedzia i Lwa, jednak canneńskie wyróżnienie bywa też klątwą – wiąże się z dużymi oczekiwaniami i wyobrażeniami. I tak, zasiadając do seansu nowego filmu Panahiego, liczyłem na oszałamiające przeżycie (w ostatnich latach zapewnione mi m.in. przez Parasite czy Anatomię upadku) – zamiast tego, dostałem klasycznie skonstruowany, dobry film, łączący elementy thrillera z komedią absurdu. Efekt „wow” serwuje tu jedynie ostatnia, szalenie wymowna scena, w której twórca zawiera bolesną prawdę o relacji kat-ofiara. Czy miałbym inne odczucia, gdybym obejrzał ten film sauté, w kinie nad Lazurowym Wybrzeżem, jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu? Tego nigdy się nie dowiem. Czekam jednak z niecierpliwością na kolejne propozycje Panahiego – w jakim kierunku pójdzie jego filmografia? Znając jego artystyczną odwagę, przystępniejsza forma w To był zwykły przypadek nie jest polityczną kapitulacją, ale eksperymentem i szukaniem nowych wyzwań. Mimo wszystko jego serce bije w tym filmie równie mocno, co wcześniej.

korekta: Magda Wołowska


Tekst powstał w ramach współpracy partnerskiej z Międzynarodowym Festiwalem Filmowym BNP Paribas Nowe Horyzonty.

Idź do oryginalnego materiału