Tiny Dancer

filmweb.pl 8 miesięcy temu
"Co to było?" – pada w finale "Abigail". Krótkie zdanie doskonale podsumowuje strategię Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, którzy bawią się z widzami tak jak tytułowa bohaterka z bandą porywaczy. Granica między grozą i komedią jest dla nich cieniuteńka, a miłość do popkultury bryzga z każdej sceny. Dosłownie. Reżyserski duet zna od podszewki horrory o opętaniu, wampirach i nawiedzonych domach, więc rzuca cytatami filmowymi jak mięsem. "Córka Draculi", "Blisko ciemności", "Egzorcysta" – lista inspiracji ciągnie się w nieskończoność. Na szczęście Amerykanie nie są pierwszymi lepszymi epigonami, ale sprawnymi rzemieślnikami i ludźmi z pasją. Składają hołd klasykom, nie zapominając o własnej szalonej wyobraźni i potrzebach publiki. "Abigail" rymuje się z "Zabawą w pochowanego", bo znów zostajemy zamknięci w ogromnej rezydencji, gdzie wybuchają krwawe ładunki przemocy. Twórcy porzucili serię "Krzyk" i wrócili na znajome tory.

Alisha Weir
  • Universal Pictures
  • Bernard Walsh


Grupa tajemniczych przestępców porywa dla okupu 12-letnią Abigail. Ojciec utalentowanej baletnicy ma fortunę, a Joey, Frank, Sammy, Rickles, Peter i Dean liczą na równe zyski. Szefuje im niejaki Lambert, który wskazuje odizolowaną posiadłość na miejsce ukrycia dziecka. Bohaterowie muszą przez 24 godziny pilnować dziewczynki, ale nie wiedzą, iż słodko wyglądająca istota skrywa mroczny sekret. W wielkim domostwie, rodem z gotyckich powieści, rozpęta się piekło i porywacze zaczną walkę o przetrwanie. Ich motywacje okażą się zresztą diametralnie różne, a najgłębszy konflikt rozwinie się między Joey i Frankiem.

Fabuła "Abigail" wydaje się prosta, ale skręca w kilka niespodziewanych uliczek. Więcej od scenariuszowych zagadek ważą jednak komediowe i horrorowe ambicje reżyserów. Błazeńskie tony ujawniają się najpierw w dialogach i rysunku postaci, a dopiero później wchodzą w namiętny dialog z przemocą, śmiercią i obrzydliwością. Film nie boi się łatki "eksploatacja", bo lubuje się w cielesnych wynaturzeniach, eksplozjach sztucznej krwi i (nie)ludzkich wnętrzności. Bettinelli-Olpin i Gillett woleliby się pewnie cofnąć do złotej ery Rogera Cormana, gdy inaczej podchodziło się do technik straszenia i budowania nastroju. Sami umiejętnie zagęszczają atmosferę, która robi się coraz bardziej mroczna i dziwaczna. Po lekarskiemu dbają choćby o proporcje – na każdy wstrzymany oddech przypada jeden głośny śmiech. Chyba tylko nie znając (lub nie rozumiejąc) konwencji, można trwać w niepewności, co do intencji "Abigail". Z kina nikt nie wyjdzie przerażony i zamyślony, to nie diaboliczny "Omen: Początek". Horroru komediowego nigdy nie traktowało się zbyt poważnie, ale jego najświetniejsze przykłady stanowią źródło czystej przyjemności. Odpowiadają na dwie skrajne potrzeby jednocześnie, dystansując nas od ekranowych potworności. Opowieść o żądnej krwi baletnicy, która łączy zwiewne ruchy z niespotykaną brutalnością, idealnie spełnia wytyczne gatunku. "Jezioro Łabędzie" Czajkowskiego to w efekcie ironiczny podkład dla starcia potwornego dziecka i skonfundowanych porywaczy. W jednej scenie podglądamy wręcz makabryczny teatrzyk, nie wiedząc, czy śmiać się, czy uciekać.

Alisha Weir, Kathryn Newton
  • Universal Pictures
  • Bernard Walsh


"Abigail" stoi przede wszystkim galerią barwnych charakterów. Mamy tu typowego mięśniaka Petera (bezbłędny Kevin Durand), któremu siła fizyczna jakby odbiera sprawność intelektualną. Facet niezmiernie irytuje resztę porywaczy, a nas bawi swą pocieszną, swojską naturą. Uliczny luz ma w sobie za to szofer Dean (ostatni występ Angusa Clouda), któremu może i brakuje profesjonalizmu, ale nie uroku złego chłopca. Bohater nieudolnie podrywa hackerkę Sammy (Kathryn Newton), mistrzynię łamania kodów i z lekka irytującą osóbkę. W kontrze do tej trójki portretowany jest snajper Rickles (William Catlett), chłodny profesjonalista i chorobliwie podejrzliwy gość. Pierwsze skrzypce grają jednak Frank (Dan Stevens), eksdetektyw, który trochę za dobrze poczuł się w półświatku, i skonfliktowana wewnętrznie Joey. W interpretacji Melissy Barrery (znanej z "Krzyku i "Krzyku VI") kobieta wydaje się jednocześnie pewna siebie i krucha, gotowa na wszystko i pełna wątpliwości. Wystarczy porównać kontakt Franka i Joey z Abigail. jeżeli mężczyzna wzbudza u dziewczynki strach i niepewność, bohaterka wykazuje się szczerą empatią i opiekuńczymi cechami. Ewoluująca relacja Joey i Abigail będzie zresztą najważniejszym wątkiem obok ciągłych utarczek Joey i Franka. Członków przestępczej grupy spotkamy też w różnych układach: od sojuszy i wspólnych planów po niekontrolowaną wrogość i wyłamywanie się z kompromisów. Aktorzy doskonale odnajdują się w swoich rolach, mieszając śmiertelną powagę z niewybaczalną głupotą. Dzięki temu kryminaliści zyskują powoli naszą sympatię, a choćby zrozumienie, gdy poznajemy ich przeszłość i cele.

Filmowi ciąży niestety metraż (kilka zakończeń naraz) i przesadna potrzeba metafory. To, co wyprawia tytułowa baletnica, można czytać jako desperacką próbę zwrócenia na siebie uwagi lub przykład dziedziczenia złych postaw. Twórcy w ogóle opowiadają o zagmatwanych stosunkach dzieci i rodziców, poszerzając psychologiczne tło. "Zabawą w pochowanego" usiłowali skomentować walkę klas, niemożność zerwania z toksyczną tradycją i paniczny lęk arystokracji przed mezaliansem. Tym razem demaskują problemy na linii nieobecni opiekunowie-samotne pociechy. I tak dramat Joey przegląda się w dramacie Abigail. Szkoda tylko, iż scenariuszowe wnioski i sugestie są raczej płytkie, może wręcz koniunkturalne? Wzorem mistrzów horroru Bettinelli-Olpin i Gillett chcą diagnozować bolączki współczesności i zaproponować niemal feministyczną puentę. Pytanie tylko, czy w całej tej postmodernistycznej żonglerce zostaje jeszcze przestrzeń na słuszne ideowo przesłanie. Zostawiam odpowiedź Wam, bo jestem przekonany, iż dacie się wciągnąć w krwawy balet "Abigail". Może choćby posłuchacie przed snem Czajkowskiego?
Idź do oryginalnego materiału