MCU powraca – i to w jakim stylu! Dla fanów postaci ze stajni Marvela majówka nabrała jeszcze więcej kolorytu, ponieważ Thunderbolts* zadebiutowali w kinach. Film opowiada historię wyrzutków, którzy muszą połączyć siły, aby przeciwstawić się swojej byłej pracodawczyni, Valentinie Allegrze de Fontaine (Julia Louis-Dreyfus), oraz powstrzymać rozwój niebezpiecznego eksperymentu powstającego pod jej okiem. Yelena (Florence Pugh), Bucky (Sebastian Stan), Red Guardian (David Harbour), Ghost (Hannah John-Kamen), Taskmaster (Olga Kurylenko), John Walker (Wyatt Russell) oraz tajemniczy, lekko fajtłapowaty Bob (Lewis Pullman) muszą zmierzyć się z najtrudniejszym zadaniem w swoim życiu, czyli… pracą w zespole.
Najnowszy film MCU na początku spotkał się z mieszanymi opiniami – niektórzy twierdzili, iż jest niepotrzebny, a inni nie mogli doczekać się marvelowskiego Suicide Squad. W ostatecznym rozrachunku okazuje się, iż to ci drudzy mieli lepsze przeczucia, ponieważ weekend otwarcia pokazuje, iż film cieszył się ogromnym zainteresowaniem na całym świecie.

Zacząć należy od tego, iż reżyser Jake Schreier wziął znany wszystkim schemat filmu superbohaterskiego i ubrał go w taki sposób, iż można odnieść wrażenie, jakoby oglądało się coś zupełnie nowego. Zamiast akcji i wybuchów otrzymujemy bardzo mocny ładunek emocjonalny, którym naładowany jest każdy z bohaterów. Dzięki temu zabiegowi Thunderbolts* mają okazję pokazać nie tyle gamę popisów kaskaderskich czy choreografii walk, ile – nienachalnie – zwracają uwagę widza na problemy psychiczne i to, do czego mogą prowadzić (oczywiście w sposób symboliczny).
Yelena w wykonaniu Florence Pugh stała się centralną twarzą filmu – i poradziła sobie z tym naprawdę dobrze. Jej gra składała się z mistrzowskiego balansu pomiędzy żałobą po siostrze, próbą odkrycia celu w życiu oraz coraz bardziej doskwierającą jej samotnością. Za co należy pochwalić aktorkę – nie oparła się wyłącznie gruzach pozostawionych po Czarnej Wdowie (Scarlett Johansson), dzięki czemu postać stała się wielowymiarowa i jeszcze ciekawsza.
Najciekawszy duet w filmie stworzyła właśnie ona razem z Bobem, który zdawałoby się, wypełnia pustkę Yeleny. Bohaterowie błyszczą razem na ekranie, dopełniając się poprzez tak drobne rzeczy jak gesty, spojrzenia czy choćby ton głosu. Lewis Pullman zrozumiał powierzone mu zadanie i świetnie odnalazł się w świecie MCU. Nie tylko jego chemia z Pugh na ekranie jest warta dostrzeżenia, to właśnie on musiał najbardziej dobitnie pokazać, co dzieje się z człowiekiem, kiedy wpada w sidła choroby psychicznej i depresji. Jego interpretacja tej postaci to nie tylko wprowadzenie nowego bohatera czy rozrywka z „panem w lateksie” w roli głównej, ale również zwrócenie naszej uwagi na niezwykle trudny i poważny temat.

Bucky oddaje pole pozostałym bohaterom, stając się kimś na wzór niańki, ale nie traci przy tym swojego uroku i charyzmy, które niezmiennie utrzymują się od jego pierwszego występu w Kapitanie Ameryce: Pierwszym Starciu. Ciekawie rozwinęła się jego relacja z Johnem Walkerem, która zyskała trochę kolorytu – i wygląda na to, iż może się przerodzić w interesującą przyjaźń. Zwłaszcza postać grana przez Russella zdaje się rozwijać – nie jest już płaskim wytworem rządu, który miał dać ludziom nowego bohatera. Stanął on teraz na drodze, która może go przeprowadzić przez szereg zmian sprawiających, iż w końcu dotrze do poziomu bohatera, do którego od zawsze aspirował.
Red Guardian w wykonaniu Harboura stał się prawdziwym ojcem grupy – i to w każdym możliwym aspekcie: zachęca, kibicuje, pomaga, a także potrafi zawstydzić… i to tak, iż choćby widz na sali kinowej może się wzdrygnąć z zażenowania na jego zachowanie… typowy tatuś.
Hannah John-Kamen wreszcie dostała kilka chwil, aby udowodnić, iż była naprawdę ciekawym czarnym charakterem w Ant-Manie 2. Po premierze tamtego filmu na całą produkcję wylały się niepochlebne opinie, a jednak już wtedy można było dostrzec potencjał w Avie. Teraz świetnie dopełniła grupę antybohaterów i sprawiła, iż z niecierpliwością można oczekiwać kolejnych projektów z udziałem jej bohaterki.
Prawdziwy popis aktorski, reżyserski, a także zimny kubeł wody na nadmiar akcji, który był niezwykle potrzebny. Thunderbolts* to świetne kino, które na pierwszy rzut oka może przypominać The Avengers, jednak dla wielu ludzi może stać się dużo ważniejsze, ponieważ płynie z niego dobitny i nietypowy dla takich produkcji morał. Emocjonalny rollercoaster pokazujący, iż nikt nie jest tylko zły lub tylko dobry.

Autor: Joanna tulo