Kolejny z seriali ze świata „The Walking Dead” trafił wreszcie, ze sporym opóźnieniem. Tym razem chodzi o „Daryla Dixona”, który z USA przenosi nas aż do Francji. Czy ten zabieg odświeżył uniwersum? Recenzujemy sezon 1.
Sezon 1 serialu „The Walking Dead: Daryl Dixon” zadebiutował w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 2023 roku. Produkcja początkowo miała być projektem, w którym główną rolę miał grać nie tylko Norman Reedus, ale także Melissa McBride, czyli serialowa Carol z „The Walking Dead”. Po różnych zakulisowych perypetiach aktor został na placu boju sam, biorąc cały ciężar oczekiwań widzów na swoje plecy. Czy ten wyczekiwany przez widzów spin-off spełnił pokładane w nim nadzieje i jest tak potrzebnym temu uniwersum zombie odświeżeniem? Teraz, dzięki premierze na CANAL+, odpowiedź na to pytanie mogą wreszcie poznać także polscy widzowie.
The Walking Dead: Daryl Dixon – o czym jest serial?
Zaczyna się bardzo intrygująco – tytułowy bohater budzi się na francuskim wybrzeżu i nie bardzo wie, jak i dlaczego się tam znalazł. Oczywiście będzie próbował odnaleźć drogę do domu, ale nie będzie to łatwe – pomóc w tym może mu zakonnica o imieniu Isabelle (Clémence Poésy, „The Tunnel”), która najpierw ma jednak dla niego trudną misję. Daryl będzie musiał ochronić zakonnicę i młodego chłopca, Laurenta (Louis Puech Scigliuzzi), w którym Isabelle pokłada nadzieję na uratowanie ludzkości. Brzmi znajomo? Wszyscy, którzy oglądali „The Last of Us”, stwierdzą, iż gdzieś już to widzieli.

Oczywiście nie liczcie tutaj na tak głęboką relację, jak w przypadku Ellie i Joela, zresztą nie ma na to czasu. „The Walking Dead: Daryl Dixon” to przede wszystkim serial drogi, w którym bohaterowie poruszają się od punktu A do punktu B, ale kolejne miejsca i wydarzenia nieszczególnie pozwalają im na zacieśnienie więzi. Trzeba jednak przyznać, iż na przestrzeni sześciu odcinków pierwszego sezonu twórcy całkiem nieźle zarysowują nam historię poszczególnych bohaterów, co zresztą nie jest trudne, bo obsada jest zdecydowanie mniejsza niż przyzwyczailiśmy się oglądając serial–matkę.
Na drodze bohaterów staną oczywiście nowi wrogowie. Oprócz stałego zagrożenia ze strony zombie jest to przede wszystkim Marion (Anne Charrier, „Marsylia”), przywódczyni paramilitarnej grupy, która widzi zagrożenie w budzącym nadzieję wśród ludzi Laurencie. W związku z tym zrobi wiele, by pozbyć się jego, a przy okazji także Daryla, robiącego w tym sezonie za ochroniarza, mającego budzić strach właśnie w takich osobach jak Marion. Każdy, kto choć trochę zna tytułowego bohatera, wie, iż nie jest to dla niego komfortowa sytuacja, gdy nie zależy wyłącznie od siebie. Z czasem jednak zacznie odnajdywać się w tej nowej sytuacji.
The Walking Dead: Daryl Dixon przenosi nas do Francji
„The Walking Dead: Daryl Dixon” jest serialem znacznie bardziej w klimacie oryginalnej serii niż „Dead City” (również dostępne w CANAL+) z Maggie i Neganem, które chwilę temu zakończyło emisję 2. sezonu. Co prawda zmieniło się miejsce akcji, ale sama formuła wygląda dość podobnie – razem z bohaterami odwiedzamy kolejne miejsca i społeczności, które dopełniają bogaty krajobraz świata zombiaków. Tym razem twórcy mocno postawili na wątki religijne, robiąc z młodego Laurenta kogoś na wzór Mesjasza, co pokazuje też, iż choćby wiele lat po inwazji zombie ludzie wciąż mają nadzieję na odwrócenie swego losu.

Innowacją i całkiem sporym odświeżeniem tego świata z pewnością jest fakt, iż na ekranie pojawiają się nowe rodzaje zombie. Superszybkie, których pojawienie się w uniwersum „The Walking Dead” zostało już kiedyś zapowiedziane, oraz takie, których wnętrzności wypełnia żrący kwas. Ktoś może stwierdzić, iż to już nieco zbyt wiele, ale prawda jest taka, iż i na tym polu twórcy muszą szukać nowych rozwiązań. Ciągła, toczona od wielu lat, walka z tym samym gatunkiem szwendaczy byłaby już zwyczajnie nudna, czas na coś nowego.
Przeniesienie akcji do Francji również można byłoby uznać za pewne odświeżenie formatu, gdyby nie fakt, iż przez większość czasu nie jest nam dane odczuć, iż Daryl przepłynął cały ocean i jest w zupełnie innym miejscu. Owszem, dostajemy możliwość odwiedzenia kilku charakterystycznych miejscówek, ale mam wrażenie, iż bardziej służą one za obowiązkowe pocztówki – punkty, które turyści muszą odhaczyć. Scen w języku francuskim jest tu kilka – prawdopodobnie po to, by amerykański widz nie poczuł się niekomfortowo z napisami – a sam świat nie wydaje się szczególnie inny od postapokaliptycznej Ameryki. Jasne, są nowe grupy, nowi antagoniści, ale adekwatnie trudno znaleźć powód, dla którego akcja musi dziać się akurat we Francji. Nie da się jednak ukryć, iż samo obserwowanie Daryla w tak charakterystycznych miejscach dostarcza już widzom sporo zabawy.
The Walking Dead: Daryl Dixon – czy warto oglądać serial?
Same powody pojawienia się Daryla we Francji – gdy już zostaną przed nami odkryte – pozostają niezbyt satysfakcjonujące. No i właśnie z obecnością samego tytułowego bohatera na ekranie mam pewien problem. Zbyt często można odnieść wrażenie, iż Daryl jest tutaj tak naprawdę niepotrzebny. Historia Laurenta i Isabelle jest na tyle interesująca sama w sobie, iż mogłaby się obronić i bez obecności Normana Reedusa na ekranie. Rozumiem jednak, iż twórcy założyli, iż widzowie potrzebują znajomej twarzy, by zaakceptować nowy serial. Mam jednak wrażenie, iż to tego typu postać, która zdecydowanie lepiej sprawdza się jako charakterystyczny, ale jednak bohater drugiego planu.

I choć zdążyliśmy Daryla polubić (czy choćby pokochać) już dawno temu, to postawienie go w samym centrum opowieści wcale mu nie służy. Zwłaszcza, iż przez większość sezonu – poza jego końcówką – nie dowiadujemy się o Darylu nic szczególnie nowego. Dopiero końcówka, w której dochodzi do długo wyczekiwanego przez fanów wydarzenia – pokazuje nam jego nieco inne oblicze. Finalnie jednak powiedziałbym, iż prawdziwą, nie taką cichą bohaterką „The Walking Dead: Daryl Dixon” jest Isabelle, o której dowiadujemy się naprawdę sporo, i którą na przestrzeni tych sześciu odcinków pierwszego sezonu poznajemy lepiej niż większość postaci obecnych w tym serialowym uniwersum przez lata.
Czy zatem „The Walking Dead: Daryl Dixon” to nowa jakość w całym uniwersum? Zdecydowanie nie, co nie zmienia faktu, iż jest jego wartościowym elementem. Wydaje się, iż decyzja twórców całego uniwersum, by zakończyć główny serial i skupić się na kilku mniejszych historiach, z wyraźnymi głównymi bohaterami zamiast rozległej obsady, była strzałem w dziesiątkę. Showrunner serialu, David Zabel („Ostry dyżur”), jest debiutantem w świecie zombiaków i przyniósł do niego pewne odświeżenie, jednak o żadnej rewolucji nie może być mowy.