Ósmego sierpnia na platformie Netflix miał premierę 4 i ostatni sezon serialu The Umbrella Academy. Jak wiemy, wywoływanie i powstrzymywanie apokalipsy to dla rodziny Hargreeves chleb powszedni. Bez względu na to, jak bardzo starają się trzymać z dala od kłopotów, zawsze kończą w epicentrum katastrofy. Czy tym razem uda im się nie wywołać końca świata?
Rodzeństwo Hargreeves znalazło się po resecie w całkowicie nowej dla nich sytuacji: stracili swoje moce. Postanawiają więc zacząć wieść normalne życie, odnajdują rodziny i zaczynają od nowa. Sześć lat później The Umbrella Academy dawno już nie istnieje, a my spotykamy rodzeństwo jako zupełnie nowych ludzi. Viktor mieszka w Kanadzie, gdzie prowadzi swój własny pub. Luther pracuje jako profesjonalny tancerz – striptizer. Diego rozwozi pocztę i prowadzi dom z Lilą, która zajmuje się dziećmi. Allison została aktorką, a Klaus przestał pić i został bakteriofobem. Ben spędził kilka lat w więzieniu za przekręty, a numer Pięć zatrudnił się w CIA.
Chociaż ich życia toczą się zupełnie innymi torami, łączy ich jedno: nie wydają się do końca szczęśliwi. Oczywiście żadne z nich się do tego nie przyznaje. Jednak już po pierwszych kilku minutach widz może zacząć zadawać sobie pytanie: czy można odnaleźć euforia w szarym, nudnym życiu, kiedy wcześniej było się tak wyjątkowym?
Ostatni sezon The Umbrella Academy, podobnie jak poprzednie 3, charakteryzuje się niebanalnym humorem, ciekawymi zwrotami akcji i zadziwiającymi rozwiązaniami fabularnymi. W tych 6 odcinkach znajdziecie zabawne, niepasujące do powagi sytuacji wstawki muzyczne, rodzinne przekomarzanki, dramaty i kłótnie, dużo szybkiej akcji i fabularnego chaosu. Czyli wszystko to, za co kochamy The Umbrella Academy.
Na brak dobrej zabawy podczas seansu nie można narzekać. Rodzina Hargreeves walczy z szarą rzeczywistością przeciętności, jednocześnie stara się nawigować jakoś przez trudne relacje z rodzeństwem i nie wpadać w kłopoty. Wydaje się, iż tylko numer Pięć nie porzucił dochodzenia do prawdy. Świat jednak nie zamierza im odpuścić i stawia rodzeństwo przed trudną decyzją, która może zaważyć na życiu wszystkich. Zarówno sam początek sezonu, jak i dalsze odcinki, mocno ściskają za serce i nie puszczają aż do ostatnich minut. Genialnie trzymają w niepewności co do tego, jakie decyzje podejmą bohaterowie. A co więcej, jakie konsekwencje będą miały te wybory. Brzmi zachęcająco? Zdecydowanie tak. Tu jednak pojawia się nie jedno, a kilka „ale”.
Chociaż widzowie serialu są przyzwyczajeni do pędzącej na złamanie karku fabuły, tym razem przeniesiono to na wyższy poziom. Winna jest przede wszystkim liczba odcinków. Twórcy postanowili zamknąć całość nie w zwyczajowych 10 odcinkach, a w 6. Przez to niektóre wątki nie mają szansy wybrzmieć, inne sprawiają wrażenie płytkich. A przy tym wszystkim widz nie ma zupełnie szansy oswoić się z myślą, iż oto nadchodzi ten prawdziwy koniec. adekwatnie aż do ostatniego odcinka sezonu jesteśmy zarzucani masą informacji, zmian i wydarzeń, których kulminacja następuje jednocześnie i na sam koniec. Ma się przez to trochę wrażenie, jakby ktoś opuścił kurtynę w trakcie trwania spektaklu. Jako iż 4. sezon jest naszym finałowym spotkaniem z rodziną Hargreeves, warto byłoby nie przyśpieszać jeszcze bardziej i tak naturalnie zwartej akcji serialu i pozwolić zarówno bohaterom, jak i wprowadzonym wątkom wywrzeć odpowiednie wrażenie.
Minął 1 dzień, odkąd pochłonęłam ostatni sezon The Umbrella Academy i mam wrażenie, iż wciąż jeszcze trawię to doświadczenie. Był śmiech, były łzy, był szok i niedowierzanie, ale nie tylko w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zabawa multiwersum, choć już za mocno przemielona przez Marvela, tu dalej choćby bawi, dzięki specyficznemu klimatowi serialu. Tego samego nie można powiedzieć jednak o jednym z wątków romantycznych, który został wepchnięty na siłę, tylko po to, by dodać kolejnych konfliktów do relacji rodzeństwa. Mimo iż twórcy starali się go uzasadnić, przez wspomniane tempo wypadło to płasko, nienaturalnie, a przede wszystkim – było zbędne. Nie jestem pewna, jaki miało to cel poza wywołaniem szoku i dodaniem kolejnej kości niezgody do i tak skomplikowanych, pełnych żalu i niechęci relacji rodzeństwa Hargreeves. Nie chcę jednak zawierać w tej recenzji spoilerów, więc na tym zakończę ten wątek.
Pomimo tego wszystkiego 4. sezon oferuje dużą dozę rozrywki, zabawnych dialogów i przekomarzanek, ale też kolejną odsłonę dramatów i traum rodzinnych, które nieustannie wpływają na naszych bohaterów. Wiele lat temu pokochałam rodzinę Hargreeves nieszablonowy klimat The Umbrella Academy i jego specyficzny humor. Dziś trudno jest się z nimi żegnać. Ostatni sezon doprowadził mnie do łez, a zakończenie pozostawiło w poczuciu ogromnej straty i niesprawiedliwości. Uczucia te potęguje fakt, iż można było to pociągnąć dalej, głębiej, ciekawiej. To co, otrzymaliśmy, choć spektakularne i dzikie, zdawało się też nie do końca przemyślane i zbyt gwałtownie poprowadzone.
Jednak nie trzeba długo szukać prawdopodobnych przyczyn obniżenia jakości. The Umbrella Academy zostało oparte na powieściach graficznych o tym samym tytule. Ich twórcą jest Gerard Way – frontman zespołu My Chemical Romance i autor serii komiksów The True Lives of the Fabulous Killjoys. Serial od samego początku pozwalał sobie na dosyć dużą swobodę w kwestii śledzenia tego, co dzieje się w komiksach. Jednak w przypadku sezonu 4., nie miał choćby luźnego wzoru. Podobnie jak dawniej w przypadku Gry o tron, tak i tutaj twórcy Netflixowego show zostali bez materiału źródłowego, na którym mogliby wzorować zakończenie serialu. Być może dlatego otrzymaliśmy coś, co wzrusza i bawi, ale nie do końca wybrzmiewa tak, jak powinno.
Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne Netflix.