
Kiedy pierwszy raz ujrzałem okładkę "Final Stand" najnowszego dzieła The Storyteller to pomyślałem, iż to jakiś fake news i ktoś nas nabiera. Cicho było o szwedzkich The storyteller przez ostatnie 10 lat. W 2015r wydali znakomity "Sacred Fire" i potem był zmiany personalne, przez pewien moment w składzie był Ced i Emil z Blazon stone czy Rocka Rollas. Potem znów zmiany personalne i finalnie został wokalista L.G Persson, który odpowiada za wokal. Postanowił wydać nowy album zatytułowany "The Final Stand". Gościnnie zaprosił Hernika Ohlssona w roli perkusisty i co interesujące właśnie Cedericka Forsberga, który odpowiada za partie basu i gitarowe. Oczywiście słychać jego wpływy i nie brakuje skojarzeń z jego zespołami. Premiera nowego krążka The Storyteller odbyła się za sprawą wytwórni The Circle Music 25 kwietnia.
Okładka może i miła dla oka, może i pasująca do marki The Storyteller, ale troszkę trąci sztuczną inteligencją. Sama muzyka też może i dobra, ale brakuje gdzieś ducha zespołu, brakuje gdzieś w tym błysku geniuszu z poprzedniej płyty. Nie jest źle i jest choćby jakaś przyjemność z odsłuchu, ale to już nie ten sam styl co "sacred Fire". Chęci są, ale to nie zawsze wystarczy. Nowy album na pewno przemyca interesujące partie gitarowe, interesujące i wciągające melodie, momentami intrygujące motywy gitarowe. Dominuje wtórność, bazowanie na oklepanych patentach, troszkę gdzieś to momentami troszkę jakoś tak sztucznie brzmi. Płytę tak naprawdę ratuję Ced, który ma smykałkę do ciekawych i pomysłowych zagrywek czy melodii. To on jest ostatnią deską ratunku dla The Storyteller. Sam wokal L.G Perssona nie jest zły i momentami przypomina mi Herbie Langhansa. Dysponują podobną barwą i drapieżnością. Na pewno nie jest słabym ogniwem.
Co do materiału, to najpierw dostajemy solidne intro, a potem oldcholowy "Its storytime", który brzmi jak ukłon w stronę wczesnego Helloween czy Insania. Rasowy power metal w klimacie fantasy. Echa Blazon Stone pojawiają się w "That Eyes Cannot See". Same melodie, riff, czy motoryka to taki typowy utwór dla Ceda. Od razu słychać, kto maczał palce w tym utworze. Tego nie da się ukryć. Dobrze wypada też "Tower Of Fear" i to znów taka stara szkoła twórczości Ceda. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale dostarcza sporo frajdy. Kolejny szybki killer to "This Time Tommorow", który kipi energią i przebojowością. Momentami choćby coś z Blind guardian przemyca, a to jest dobry znak. Nie pierwszy raz nawiązują do ekipy Hansiego Kurscha. Dalej mamy zadziorny i rozbudowany "Fields of blood and steel" i przypominają się stare dobre czasy Rocka Rollas. Sam utwór dobry, ale nie powala na kolana. Zabrakło dopracowania i interesującego pomysłu na motyw przewodni. Warto jeszcze pochwalić za agresywniejszy "In the Shadows", czy rozpędzony "Final Stand", które oddają piękno power metalu i pokazują iż The Storyteller stać jeszcze na zryw i stworzenie godnego uwagi hiciora. Mocne zwieńczenie płyty.
The Storyteller to jest dobra wiadomość. Dobra wiadomość również, iż na płycie jest Ced Forsberg i iż płyta jest godna uwagi. Minus, iż to jedno osobowy projekt, iż zdarzają się nudne momenty, gdzie wkracza nijaka melodia czy refren. Momentami zlewa się to w jedną całość. Płyta nie jest zła, ale trochę odnoszę wrażenie jakby robiona na szybko, iż cokolwiek wydać. Można było to dopieścić. Liczę na to, iż ten band się odrodzi i powróci w pełnym składzie. Póki co, zostaje nam cieszyć się z "The final stand" bo to nie jest zła płyta, ale do najlepszych płyt zespołu brakuje.
Ocena: 8/10