"The Pickup". Jak wypadła nowa komedia z Eddie'em Murphym?

film.interia.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: INTERIA.PL


Eddie Murphy nic już nie musi. Chociażby miał od tej pory kręcić same "Pluto Nashe" i "Norbity", nie przestanie być ikoną amerykańskiej komedii. Niemniej czasem nachodzi mnie nadzieja, by filmy, w których występuje aktor, wróciły do poziomu jego największych hitów z lat 80. Oczywiście, Murphy nie może już mieć energii dwudziestolatka, a i humor z tamtego okresu jest dziś inaczej postrzegany. Pomarzyć jednak zawsze można. A "The Pickup" Tima Story’ego potwierdza, iż na marzeniach prawdopodobnie się skończy.


Russell i Travis są kierowcami furgonetki prywatnej firmy transportowej. Pierwszy z nich wolałby tego dnia świętować rocznicę ślubu z żoną, ale zamiast tego dostaje bardzo długi kurs z nieopierzonym partnerem, który wybitnie działa mu na nerwy. Gdy wydaje mu się, iż nie może być gorzej, ich samochód staje się celem napadu. Obaj mężczyźni muszą współpracować, by wyjść z tego cało. Nie wiedzą, iż za akcję odpowiada osoba będąca blisko jednego z nich.


"The Pickup". Eddie Murphy jako starszy zrzęda


W "The Pickup" historia kina zatacza koło. Popularność Eddie’ego Murphy’ego wystrzeliła na początku lat 80. za sprawą jego występów w programie rozrywkowym "Saturday Night Live" oraz filmie "48 godzin" Waltera Hilla. Zaledwie 21-letni komik wcielił się tam w gadatliwego cwaniaczka. Zestawiono go z Nickiem Nolte’em w kreacji posępnego gliniarza, którego życie przeżuło, wypluło i zostawiło na drodze, żeby gnił. Sparowanie dwóch nieprzystających do siebie charakterów to motyw stary jak świat, ale w tamtym coś szczególnie zagrało. Głównie za sprawą Murphy’ego, którego rozpierała energia, a żarty i kąśliwe, często wulgarne uwagi wystrzeliwały z jego ust jak z karabinu.Reklama


W "The Pickup", które powstało 43 lata po "48 godzinach", komik jest tym starszym i zmęczonym. Jego Russell nie jest może tak zgorzkniały, jak Nolte we wspomnianym dziele. Niemniej, podpada pod kategorię osób, które na niektóre rzeczy są już po prostu za stare i strasznie z tego powodu zrzędzą. Bohater chce tylko przepracować ostatnie sześć miesięcy i za odłożone pieniądze otworzyć z żoną Natalie (Eva Longoria) mały pensjonat.


"The Pickup". Pete Davidson powiela swój sceniczny wizerunek


Za młodego i irytującego robi tutaj grany przez Pete’a Davidsona Travis. 31-letni komik także zaczynał swoją karierę w "Saturday Night Live". Od Murphy’ego różnie go jednak typ postaci, które kreował na scenie. Gwiazdor "Gliniarza z Beverly Hills" mówił o tym, co go wkurza w konkretnych grupach osób. Jednocześnie biła od niego pewność siebie, która nie pozwalała oderwać od niego wzroku choćby osobom, które z trudem znosiły wulgaryzmy. Davidson tymczasem przedstawiał siebie jako wiecznego slackera, dwudziestokilkulatka, który nie potrafi utrzymać pracy, musi ciągle mieszkać z samotną matką, a jego związki kończą się bardzo gwałtownie z racji jego niedojrzałości. Pozostawał przy tym opryskliwy i wiecznie obrażony na otaczającą go rzeczywistość.


Młody komik wciela się w wariację wypracowanej na scenie postaci. Travis nie grzeszy rozumem, jego dorosłe życie jest pasmem większych i mniejszych porażek, ale nie można zarzucić mu typowej dla występów Davidsona bezczelności. To taka naiwna ciamajda, która chciałaby jak najlepiej, ale za bardzo nie potrafi, a za uznanie w oczach innych da się pokroić. Murphy nie jest tymczasem konsekwentny w swojej roli. Niby gra tego starszego gościa, który nie chce, ale musi, a najchętniej spędziłby cały dzień z żoną. Od czasu do czasu spod tego pancerza przebija się dobrze znana twarz komika, reagująca na otaczającą go rzeczywistość z ordynarną ironią.


"The Pickup". Pary starczyło na 40 minut


Jako duet Davidson i Murphy wypadają poprawnie. Bez fajerwerków, ale też nie zjadają się wzajemnie swoim humorem. Na niekorzyść komików działa konstrukcja fabularna filmu. Furgonetka prowadzona przez bohaterów staje się celem grupy złodziei, gdy znajduje się w martwej strefie – na odcinku ponad stu mil nie ma komunikacji z pracodawcą i policją. Russell i Travis są zdani wyłącznie na siebie. To najlepsza część "The Pickup". Scenarzyści wykazali się pomysłowością odnośnie sposobów, dzięki którym bohaterowie mogą odeprzeć kolejne ataki, a Story dobrze czuje się jako reżyser scen akcji. Gorzej wychodzą mu interakcje między bohaterami, ale na to można przymknąć oko. Nie ma tutaj brawury i dzikich ataków śmiechu, ale ogląda się to wszystko z zaangażowaniem. Przynajmniej do czasu.


Rzecz w tym, iż gonitwa nie może trwać w nieskończoność. Trzeba się zatrzymać i pogadać. Wtedy okazuje się, iż pary starczyło na pierwszych 40 minut. Później mnożą się sentymentalne opowieści i niewiarygodne zbiegi okoliczności. Gdzieś znikają przebłyski humoru oraz pomysłowość Story’ego w kreowaniu filmowej rozwałki. Zostają rozbiegane w panice oczy Davidsona, Murphy, który w trakcie pracy nad "The Pickup" zmęczył się chyba tak samo, jak jego bohater, i bardzo wysoko zawieszona poprzeczka niewiary.


"The Pickup". Lepiej wrócić do klasyki Murphy'ego


Zdaję sobie sprawę, iż to nie miał być kolejny klasyk na miarę wspomnianych wcześniej "48 godzin". Udział dwóch zdolnych komików oraz otwarcie filmu dawały jednak nadzieję na dobrą rozrywkę. Niestety, wszystko psuje się po zwieńczeniu pierwszego aktu. Potem zaczyna się fabrycznie produkowana sztampa, która nie ziębi, ale na pewno też nikogo nie grzeje. Lepiej obejrzeć komedie sensacyjne z wczesnego okresu kariery Murphy’ego. Wciąż mają w sobie o wiele więcej energii. O tym, ile dają okazji do śmiechu, choćby nie wspominam.
5/10
"The Pickup", reż. Tim Story, USA 2025, dystrybucja: Prime Video, premiera na streamingu: 6 sierpnia 2025 roku
Idź do oryginalnego materiału