"Tęsknię za tobą" to Harlan Coben i jego sztuczki, które znamy aż za dobrze – recenzja serialu Netfliksa

serialowa.pl 2 dni temu

Harlan Coben stworzył sobie na Netfliksie serialowe królestwo i po raz drugi wraz z początkiem nowego roku chce udowodnić widzom, kto jest prawdziwym królem kryminału. Recenzujemy serial „Tęsknię za tobą”.

Powrócił. Zawsze gotowy, by nas zaskoczyć, zawsze mający w zanadrzu jeszcze jeden zwrot akcji. Harlan Coben, król mainstreamowego kryminału. Można by rzec, iż to już taka nowa świecka tradycja – 1 stycznia to dzień, w którym świat leczy kaca lub/i ogląda jego nowy serial. W przypadku „Tęsknię za tobą” lepiej tych czynności nie mieszać, gwarantowany jest bowiem jeszcze większy ból głowy.

Tęsknię za tobą – o czym jest serial Harlana Cobena?

„Tęsknię za tobą” to kolejny (nie zamierzam liczyć, który) serial Netfliksa oparty na prozie Harlana Cobena. Tym razem ekipa, która na swoim koncie ma m.in. zeszłoroczne hitowe „Już mnie nie oszukasz„, wzięła na tapet powieść z 2014 roku. Ale czy w sumie ma to jakiekolwiek znaczenie, która jego książka jest akurat adaptowana? Coben to Coben, od lat ten sam, korzystający z tych samych sztuczek.

„Tęsknię za tobą” (Fot. Netflix)

I dokładnie tak samo jest z jego serialami, które wyglądają, jakby odbijano je na ksero. Z tego powodu mam wrażenie, iż i swoją zeszłoroczną recenzję „Już mnie nie oszukasz” mógłbym tutaj skopiować – wystarczyłoby zmienić tytuł, nazwiska aktorów, reszta pozostaje adekwatnie bez zmian. No, może poza tym, iż pozostało gorzej. Z roku na rok dostaję na Cobena coraz większej alergii i nie mam wrażenia, by był to efekt jakichś uprzedzeń. Po prostu jego kolejne seriale suną po równi pochyłej i są już naprawdę blisko ściany.

Już sam opis serialu pokazuje nam, iż nie mamy co liczyć na choćby odrobinę oryginalności. Oto jedenaście lat temu narzeczony detektywki Kat Donovan (Rosalind Eleazar, „Kulawe konie”), Josh (Ashley Walters, „Top Boy”), niespodziewanie zniknął z jej życia i od tamtej pory Kat więcej o nim nie słyszała. Teraz, przeglądając profile w aplikacji randkowej, nagle widzi jego twarz i jej świat wywraca się do góry nogami. Pojawienie się Josha zmusi ją do ponownego zagłębienia się w tajemnicę otaczającą morderstwo jej ojca (Lenny Henry, „Władca Pierścieni: Pierścienie władzy”) i odkrycia dawno pogrzebanych sekretów z jej przeszłości.

Mamy więc znów (podwójną) tajemnicę z przeszłości, kilka różnych wątków, które z pozoru wcale nie muszą mieć ze sobą wiele wspólnego, więc wiadomo, iż muszą mieć ze sobą wiele wspólnego. Do tego dojdzie (nie)powiązana z nimi sprawa tajemniczego zaginięcia już w czasach współczesnych i mamy typowy cobenowski kryminał – z milionem postaci i wątków, które w końcówce będą musiały jakoś się ze sobą skleić, choćby gdyby zostały sklejone na ślinę.

Tęsknię za tobą to Coben, jakiego (aż za) dobrze znamy

Sam Harlan Coben obiecywał, iż „Tęsknię za tobą” będzie inne niż jego dotychczasowe seriale, iż będzie to jego „najbardziej emocjonalny serial„, a jego zakończenie mocno odciśnie się na widzach. Mocno to odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie zobaczyłem napisy końcowe. Największa różnica między tym, a jego poprzednimi serialami, polega na tym, iż tym razem dostaliśmy historię zamkniętą w zaledwie pięciu odcinkach (widziałem całość przedpremierowo). I chwała Bogu, mogę to traktować jedynie jako zaletę, bo nie wyobrażam sobie spędzenia nad tym serialem więcej niż jednego popołudnia.

„Tęsknię za tobą” (Fot. Netflix)

Dobrze, zrzuciłem z siebie te kotłujące się, negatywne emocje, więc może pora na spokojnie powiedzieć, dlaczego adekwatnie jest tak źle. „Tęsknię za tobą” to na pierwszy rzut oka kryminał, jakich wiele, dlaczego więc akurat tym razem tak bardzo psioczę na to, co możemy zobaczyć na ekranie? Przede wszystkim, wcale nie uważam, by Netflix zaserwował nam po prostu kolejną podobną produkcję, jakich z ich fabryki wyjechało (i wyjedzie) już wiele. „Tęsknię za tobą” to próba wejścia na wyższy poziom w mieszaniu kiepskiego kryminału z tanim melodramatem.

Sama historia, jaką nam tutaj zaserwowano, nie budzi absolutnie żadnych emocji. Przecież to wszystko widzieliśmy już milion razy – ujawniające się nagle duchy przeszłości, które zaczynają wpływać na teraźniejszość, to motyw, jaki Coben stosuje mniej więcej w co drugiej swojej książce. Dlatego „Tęsknię za tobą” od samego początku, dosłownie od pierwszej sceny, wygląda jak odbitka odbitki – niby wciąż ten sam obraz, ale jednak coraz słabszy. Ile bowiem można łapać się na te same zagrania – sugerowanie dzięki kamery, iż dana postać skrywa jakiś sekret czy serwowanie zwrotów akcji niemal do ostatniej minuty?

To ostatnie można byłoby jeszcze wybaczyć, mówimy w końcu o serialu kryminalnym, więc brzmi to trochę jak czynienie zarzutu całemu gatunkowi. Problem w tym, iż w swojej nieprzewidywalności Coben stał się szalenie przewidywalny. jeżeli scenarzyści – tą główną jest Victoria Asare-Archer („Zostań przy mnie”) – przez cały czas sugerują nam, iż jednego z bohaterów należy traktować szczególnie podejrzliwie, będzie on prawdopodobnie całkiem niewinny. Jakaś drugoplanowa postać zdaje się nie mieć absolutnie żadnej wartości dla fabuły? Poczekajcie, to prawdopodobnie zmieni się pięć minut przed końcem.

Tęsknię za tobą – czy warto oglądać serial Cobena?

A to wszystko okraszono naprawdę słabym scenariuszem. Nie znoszę, gdy sposobem na utrzymanie napięcia u widzów ma być sprawienie, iż bohaterowie zachowują się, jakby byli kompletnymi idiotami. Ktoś próbuje uciec bandziorom? Logiczne, iż wcześniej nie upewni się, iż powalił ich wystarczająco mocno. „Tęsknię za tobą” oczywiście nie jest wolne od tego typu uproszczeń, dodatkowo za dużo w tym wszystkim przypadkowości. Jeden duży wątek tak naprawdę można byłoby kompletnie porzucić, bez żadnej straty dla serialu, ale wtedy miałby on chyba tylko trzy odcinki.

„Tęsknię za tobą” (Fot. Netflix)

Bohaterowie są niesamowicie płascy, dla większości z nich trudno znaleźć choćby jedną cechę charakteru. choćby główną bohaterkę charakteryzuje przede wszystkim jej zawód i fakt, iż lata temu porzucił ją narzeczony. Nie ma tu miejsca na absolutnie żadną głębię, drugi plan to po prostu zbiorowisko wyciętych w kartonie postaci, a chyba najlepszym tego przykładem jest sierżant Ellis Stagger, którego gra Richard Armitage („Już mnie nie oszukasz”) – aktor, który z cobenologii mógłby już pisać magisterkę. To kolejny jego występ w adaptacji Cobena, o którym nie można powiedzieć absolutnie nic, a za który zgarnął prawdopodobnie niezły czek. Kilka surowych min odegranych w ciągu kilku dni zdjęciowych i wypłata na koncie – nie jest to najgorszy sposób na karierę.

Ale tym, co sprawia, iż „Tęsknię za tobą” jest praktycznie nieoglądalne, jest jego nieznośna melodramatyczność, niebezpiecznie zbliżająca kryminał Netfliksa do opery mydlanej. Pompatyczne dialogi i monologi, długie ujęcia na twarze bohaterów wpatrujących się z napięciem w jakiś punkt, kiczowate retrospekcje i Ta. Wiecznie. Podniosła. Muzyka. Serio, twórcy uznali chyba, iż choćby jeżeli na ekranie nie dzieje się nic interesującego (czyli przez większość czasu), widzowie zasługują na to, by napięcie podnosić muzyką. Efekt wyszedł odwrotny od zamierzonego, bo brzmi i wygląda to komicznie.

Finalnie „Tęsknię za tobą” brakuje jakiegokolwiek klimatu. Tu nie wieje chłodny brytyjski wiatr, tu wieje huragan tandety, przez który temu serialowi bliżej do produkcji Hallmarku niż porządnego kryminału. Jasne, Coben to pisarz, którego często należy traktować z dystansem, od zawsze balansujący na granicy między kryminałem a jego parodią, między historiami, które mogłyby się wydarzyć, a takimi zupełnie nieprawdopodobnymi. choćby w jego gorszych serialach mogliśmy znaleźć jakieś punkty zaczepienia, coś, co przykuwałoby uwagę. Tu nie ma absolutnie nic, jest tylko koszmar. Ale to oczywiście nie znaczy, iż nie mamy do czynienia z potencjalnym wielkim hitem. To Netflix, tu dzieją się cuda.

Tęsknię za tobą jest dostępne w serwisie Netflix

Idź do oryginalnego materiału