Teściowa wymaga pomocy każdego weekendu – aż w końcu powiedziałam „dość”. Nie jestem służącą i nikt nie będzie decydował o moim czasie.

polregion.pl 11 godzin temu

Teściowa domagała się pomocy każdego weekendu aż w końcu powiedziałam dość. Nie jestem służącą i nikt nie będzie dyktował mi, jak mam spędzać czas.

Od samego początku małżeństwa starałam się dogadać z teściową. Przez osiem lat zaciskałam zęby i udawałam, iż wszystko jest w porządku. Odkąd wraz z mężem wyprowadziliśmy się ze wsi do Warszawy, jego matka Krystyna Kowalska dzwoniła do nas co tydzień. Zawsze to samo: Przyjedźcie w weekend, potrzebujemy pomocy! Raz do sortowania ziemniaków, raz do przekopywania ogródka, a kiedy indziej, by pomóc jej młodszej córce w tapetowaniu ścian. I za każdym razem jechaliśmy. Jak marionetki.

Ale ja nie mam już dwudziestu lat, a moje życie to nie sielanka. Pracuję pięć dni w tygodniu, wychowuję dwójkę dzieci, zajmuję się domem. Ja też mam prawo do odpoczynku choćby jednej niedzieli, żeby złapać oddech.

Dla Krystyny byliśmy jednak darmową siłą roboczą. Przy najmniejszym oznaku zmęczenia odpowiadała: A kto to zrobi, jak nie ty? No właśnie. Ale nigdy nie była to prawdziwa nagląca sprawa. Pewnego dnia kazała mi nie przyjeżdżać do niej, tylko pomóc jej córce, Dorocie, w malowaniu salonu. Poszłam, jak głupia. I zgadnijcie, co? Gdy ja biegałam z wałkiem i taśmą malarską, ta księżniczka Dorota wylegiwała się przed lustrem, podziwiając świeży manicure i nastawiając czajnik po raz setny.

Mąż wszystko widział. Nie był głupi, rozumiał, iż nas wykorzystują. Ale nigdy się nie odezwał w końcu to jego matka. Więc znów zaciskałam zęby. Aż do dnia, gdy

W sobotę po prostu przestałam jeździć z nim do niej. Bez awantur. Bez tłumaczeń. Zostałam w domu, mówiąc, iż mam inne plany.

Naturalnie, Krystynie się to nie spodobało. Natychmiast wypytywała syna dlaczego nagle jestem taka niewdzięczna? Mąż błagał, żebym pojechała, choćby dla jej spokoju. Ale miałam dość tej farsy.

Miałam trzydzieści pięć lat. Prawo do odpoczynku, a nie do usługiwania tym, którzy choćby palcem nie kiwną. Nie widziałam u nich wdzięczności ani szacunku. Tylko żądania.

Tamten weekend wreszcie poświęciłam swojemu domowi. Pozmywałam góry naczyń, ugotowałam porządny obiad, a w niedzielę rozłożyłam się na kanapie z książką. Czysta rozkosz. Aż zadzwonili do drzwi.

Dorota.

Bez dzień dobry, bez cienia uprzejmości, wylała na mnie wiadro pomyj: byłam egoistką, nieokrzesaną, zdrajczynią rodziny. Przypomniała mi mój obowiązek skoro jestem jej częścią.

Wysłuchałam jej, życzyłam miłego dnia i zamknęłam drzwi.

Ale na tym się nie skończyło. Tego samego wieczoru Krystyna wtargnęła do mojego domu. Ledwo przekroczyła próg, już oskarżała mnie o niewdzięczność i pogardę podczas gdy ona dała nam wszystko. Patrzyłam na nią, a przed oczami stanęły mi wszystkie te godziny spędzone na gotowaniu, sprzątaniu, pracy w ogrodzie.

A teraz ona śmiała mi prawić morały.

To był ostatni raz.

Bez słowa otworzyłam drzwi i wskazałam jej wyjście. W osłupieniu mruknęła coś pod nosem i wyszła. Wróciłam do książki i po raz pierwszy od lat odetchnęłam.

To nie była złość. To była wolność. Pewność, iż mój czas należy tylko do mnie. A jeżeli komuś coś byłam winna to tylko sobie i swoim dzieciom.

Tamtej nocy zasnęłam z lekkim sercem. Wreszcie wolna.

Idź do oryginalnego materiału