Teściowa obrażona, iż nie przyjęliśmy jej syna-studenta.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Dziś znów musiałam zmierzyć się z absurdalną propozycją mojej teściowej. Z mężem jesteśmy razem już jedenaście lat. Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu w Warszawie, które z trudem spłaciliśmy dzięki kredytowi. Wychowujemy ośmioletniego syna i wydawałoby się, iż życie toczy się zgodnie z planem. Gdyby nie „genialny” pomysł mojej teściowej, który znów zakłócił nasz spokój.

Mój mąż ma młodszego brata, Bartosza. Ma teraz siedemnaście lat i przyznam, iż przez te wszystkie lata nie utrzymywaliśmy z nim szczególnie bliskich kontaktów. Mój mąż niemal się z nim nie widuje — różnica wieku jest zbyt duża. Zawsze irytowało go też, jak rodzice rozpieszczają młodszego syna, pobłażają mu i pozwalają na wszystko.

Bartosz ledwo zipie w szkole, ledwo unika wyrzucenia. A za każdą ledwo zdobytą ocenę dostaje nagrodę — nowy tablet, markowe buty. Mój mąż nie raz mówił: „Mnie za dwoję kazali wkuwać dniem i nocą, a on za to dostaje gadżety!”

Zupełnie się z nim zgadzam. Nie raz widzieliśmy, jak Bartosz choćby nie potrafi sam sobie podgrzać obiadu. Siedzi przy stole, aż mama z tatą mu go podadzą, nakarmią go, po nim posprzątają. Po jedzeniu ani „dziękuję”, ani „do widzenia”. Wstał i poszedł do swojego pokoju. Nie wie, gdzie są jego skarpety, nie umie zaparzyć herbaty, gubi swoje rzeczy. Wszystko na rodzicielskiej obsłudze. Mąż próbował rozmawiać z matką: „Wychowujecie z niego kalekę!”, ale ona tylko machała ręką: „On jest inny niż ty. Potrzebuje więcej czułości.”

Awantury, obrażanie się, tygodnie ciszy — typowe skutki tych rozmów. Trzymaliśmy się z dala od tej całej dramy. Aż nadszedł moment, gdy Bartosz postanowił zdawać na nurt w Warszawie. Wtedy zaczęło się prawdziwe szaleństwo.

Teściowa, bez cienia zażenowania, zaproponowała, żeby Bartosz zamieszkał z nami. W końcu w akademiku go nie przyjmą — brak meldunku, wynajem mieszkania przekracza ich możliwości finansowe, a sam by nie dał rady. „Przecież jesteście rodziną! Macie dwa pokoje, miejsca starczy dla wszystkich!” — przekonywała z absolutną pewnością siebie.

Spróbowałam delikatnie wytłumaczyć: w jednym pokoju śpimy my z mężem, w drugim — nasze dziecko. Gdzie, przepraszam, mielibyśmy zmieścić kolejnego dorosłego człowieka? Wtedy teściowa, z iskrą w oku, oznajmiła: „Postawimy wnukowi drugie łóżko i będą razem mieszkać!” Jakby to była świetna zabawa dla obu chłopców.

Wtedy mój mąż nie wytrzymał. Ostrok przerwał matce:
— Nie jestem niańką, mamo! Chcesz zrzucić swojego „dzieciaka” na nas? Nie! To twój syn — ty się nim zajmij! Ja w jego wieku już mieszkałem sam i jakoś przeżyłem!

Teściowa wybuchnęła płaczem, nazwała nas bez serca i trzasnęła drzwiami. Tego samego wieczoru zadzwonił teść, zaczynając wyrzuty:
— To nie po rodzinemu! Opuszczasz własnego brata!

Ale mąż pozostał nieugięty. Powiedział, iż może Bartosza odwiedzać, jeżeli rodzice wynajmą mu pokój. Ale u nas mieszkać nie będzie. „Dość robienia z niego bezradnego bobasa. Czas by dorósł.”

— On ma tylko siedemnaście lat! — próbował protestować ojciec.

— Ja też miałem siedemnaście, gdy wyprowadziłem się sam. I jakoś dałem radę! Nikt mnie pod skrzydła nie brał! — warknął mąż i rozłączył się.

Potem teściowa dzwoniła jeszcze kilka razy — mąż nie odbierał. W końcu przyszedł SMS: „Na spadek możesz nie liczyć.” Szczerze? jeżeli ten „spadek” ma być warunkiem wzięcia na siebie odpowiedzialności za rozpieszczonego dorosłego chłopaka, to dziękujemy, nie trzeba. Zasłużyliśmy już na swoją stabilizację — własną pracą, swoją rodziną, swoim spokojem.

Każdy musi odpowiadać za swoje decyzje. A jeżeli ktoś wybrał drogę rozpieszczania i pobłażania — niech teraz sam radzi sobie z konsekwencjami. Nikomu nic nie jesteśmy winni.

Idź do oryginalnego materiału