To z miłości do tej dyscypliny wybudował własny kort i organizował u siebie turnieje. Dziś ma 82 lata, przez cały czas gra w tenisa i jak mówi:
„wciąż częściej wygrywa, niż przegrywa”.
A w szranki staje niejednokrotnie z dużo młodszymi od siebie. Z ujmującym uśmiechem wspomina swoje mecze, podsumowując:
„wygrywałem z wieloma w tej samej kategorii wiekowej i nie było na mnie mocnych”.
Początek sportowej przygody
W 1950 roku ojciec Bernarda dostał pracę w Szamotułach a wraz z nią mieszkanie przy ulicy Sportowej. Na stadion stamtąd było bardzo blisko. Tu narodziła się fascynacja Bernarda piłką nożną i pragnienie, aby trafić do drużyny. I pomimo przeciwności to się mu udało, co więcej otrzymał funkcję bramkarza. Potem Bernard trafił do Olimpii Poznań. A kiedy wrócił do szamotulskiej Sparty, stał się filarem tej drużyny.
Bernard Kierzek, 2022, fot. Magda Prętka
Jako absolwent Technikum Budowlanego w Poznaniu przez kilka lat pracował na stanowisku inspektora nadzoru budowlanego w Szamotułach. Potem założył rodzinę i postawił na tenisa oraz narty.
Gdyby nie splot pewnych okoliczności, to pewnie nie byłoby mowy o tenisie. W Szamotułach przy ulicy Wojska Polskiego istniały korty tenisowe (pobudowane w 1938 roku, dziś noszą imię Henryka Nowaka).
„Na tych kortach w latach 50. i 60. grali ludzie zamożni a my chodziliśmy ich podglądać.” – wspomina pan Bernard i opowiada, iż wraz z kolegami polowali na piłki, które wypadały na ulicę, dzięki temu mogli poćwiczyć grę.
„Na boisku piłkarskim, gdzie była stumetrowa bieżnia wysypana żużlem (tam odbywały się zawody żużlowe organizowane przez Piotra Pichra) wbijaliśmy kołeczki i przeciągaliśmy sznurek organizując sobie prowizoryczny kort. Nie mieliśmy rakiet, ale dzięki zaradności i pomysłowości – graliśmy domowymi deskami do krojenia, które miały rączkę i pozwalały odbijać piłkę. Te pierwsze próby wejścia w świat tenisa z czasem zostały porzucone, bo priorytetem stała się piłka nożna.” – snuje swoje wspomnienia pan Bernard.
Przełom lat 70. i 80. w Polsce przyniósł wybuch fibakomanii. Dzięki sukcesom Wojciecha Fibaka ta dyscyplina zyskała ogromną popularność, każdy chciał grać, choć najczęściej nie było gdzie.
Prywaciarz
W Szamotułach tymczasem były nie tylko korty, ale i Henryk Nowak – nauczyciel i propagator sportu, który znał zasady tenisa i mógł szkolić chętnych. Ponadto przy „Sparcie” działała sekcja tenisowa.
Pan Bernard postanowił „przemeblować” swoje życie zawodowe i został drobiarzem – o takich wtedy mówiło się „prywaciarze”, co miało wydźwięk pejoratywny.
Skoro sam decydował o swoim harmonogramie pracy, to mógł wygospodarować czas na nową pasję sportową.
Bardzo często z samego rana spotykał się w kawiarni „Pod basztą” z kolegami prywaciarzami i pasjonatami sportu. Pewnego razu wpadli na pomysł, aby w Szamotułach zacząć grać w tenisa i organizować turnieje, w których zawodnicy w podobnych kategoriach wiekowych stawaliby przeciwko sobie.
Pan Bernard wspomina:
„Wcześniej zdarzało się, iż jeździliśmy do Zielonagóry koło Obrzycka, gdzie przy pałacu znajdował się kort asfaltowy i tam pozwalano nam grać. Ponieważ szamotulskie korty były zarośnięte, trzeba było je najpierw posprzątać. Nasza grupa z kawiarni zaangażowała się w ich przygotowanie, w czynie społecznym z własnych środków obudowano też blachą budynek szatni. Nazwano nas „piekarzami” powątpiewając w nasze umiejętności. Tymczasem okazało się, iż powstała liga, do której przylgnęło miano „szamotulska piekarnia”. Byliśmy pełni zapału i zaczęliśmy odnosić sukcesy, a do naszego grona dołączyli też dawni zawodnicy Sparty. Ogromnym wsparciem był Henryk Nowak, który został trenerem. Uczył nas zasad i pokazywał, jak odnosić sukcesy”.
fot. z archiwum Bernarda Kierzka
Terminy bekhend, forhend, set czy gem wreszcie nabrały prawidłowego znaczenia. Choć nie było łatwo o sprzęt, pan Bernard miał profesjonalną rakietę aluminiową PolSport.
„Kiedy pojechałem do Poznania ją kupić, w sklepie przy ówczesnym stadionie 22 lipca [stadion na Wildzie] spotkałem Zenona Laskowika, który był zapalonym tenisistą i akurat robił tam zakupy. Wymieniliśmy się uwagami na tematy tenisowe”.
Pan Bernard wspomina też, jak wielkim przeżyciem było, móc obserwować na korcie w Szamotułach Wojciecha Fibaka, który wtedy był wielką gwiazdą, a jego sukcesy napawały Polaków dumą.
Kontakty międzynarodowe
Podpatrywanie innych i fakt, iż pan Bernard jest leworęczny i lewonożny oraz to, iż jako bramkarz potrafił przewidzieć lot piłki i wychwycić ją we właściwym momencie, sprzyjało jego sukcesom. Znając podstawy i zasady gry, gwałtownie zaczął sam uzupełniać wiedzę. Zdarzało się, iż kiedy na korcie szło mu nieco gorzej, to Henryk Nowak z przekąsem podsumowywał:
„żałowałeś pieniędzy na treningi, to teraz przegrywasz”.
Tenisowa przygoda Bernarda Kierzka nabrała innych kolorów na przełomie lat 80. i 90. Po otwarciu się na Zachód, Szamotuły nawiązały współpracę partnerską z kilkoma miastami zagranicznymi, między innymi z Gross Gerau w Niemczech i Oud Gastel w Holandii.
W podpisanych umowach zapisano punkt o współpracy sportowej, obejmującej między innymi tenis. W efekcie w latach 90. zaczęto organizować turnieje. Ponieważ pan Bernard znał język niemiecki, to na niego spadło przygotowanie tego przedsięwzięcia.
Pierwszy mecz został rozegrany we wrześniu 1990 roku w Dornheim, gdzie istniał klub tenisowy gminny:
„Tam wtedy zobaczyliśmy, jak wyglądają korty, zaplecze, sprzęt i jak można się rozwijać”.
Do Niemiec pojechało jedenaście par grających według terminarza rozgrywek. Profesjonalnie zorganizowana impreza zrobiła na Szamotulanach ogromne wrażenie i przede wszystkim pokazała, jak należy przygotować tego typu zawody.
Propozycja, aby organizować dwudniowe wyjazdy – goście (najczęściej małżeństwa) przyjeżdżali w czwartek po południu i mieszkali w prywatnych domach – spotkała się z aplauzem uczestników.
fot. z archiwum Bernarda Kierzka
W efekcie, przez niemalże dekadę, rozgrywano mecze w Szamotułach i Gross Gerau.
Ponieważ po 2000 roku, naturalną koleją rzeczy coraz więcej graczy odchodziło, a nie pojawiali się ich następcy, zaprzestano kontynuowania tych spotkań.
Natomiast pierwszy kontakt z holenderskimi tenisistami miał miejsce w 1994 roku.
„Tam były piękne korty i tam zobaczyłem jak zautomatyzowano ich obsługę. Niestety te kontakty nie trwały zbyt długo, bo choć były możliwości żeby kontynuować współpracę, to zabrakło poparcia”.
Własny kort
Pod koniec lat 90. Pan Bernard przeprowadzał modernizację kurnika. Wtedy to narodził się pomysł, aby stworzyć coś własnego i wybudować kort. Do tej budowy zachęcał go też kolega z Holandii. Wspólnie z synem i zięciem zorganizowali to miejsce.
Z działającej jeszcze wtedy cukrowni przywieziono żużel, kupiono mączkę. Pan Bernard jako budowlaniec nadzorował całość budowy stosując najnowocześniejszą technologię.
Dziś mówi:
„mój kort jest najlepszym na terenie Szamotuł, mam drenaż i choćby po ulewnym deszczu już po godzinie można grać”.
Dzięki nawiązanym znajomościom udało się też kort odpowiednio wyposażyć.
„Z Holandii dostałem między innymi kołki, siatkę i linie – tymi ostatnimi podzieliłem się i obdarowałem inne korty w Szamotułach i Wronkach”.
Na początku lat 2000. powstała prywatna liga tenisa ziemnego „Piaskowo”. Pan Bernard zaczął organizować turnieje. Sam przygotowywał nagrody, organizował rozgrywki, a na koniec zawsze podejmował gości bankietem i oczywiście wszystko skrzętnie notował, tworząc statystyki i rankingi. Te turnieje również filmowano.
Oprócz zaproszonych tenisistów w turniejach prywatnej ligi grali też syn, zięć, wnuk oraz córki pana Bernarda. To były niezapomniane imprezy.
Niestety w pewnym momencie, w 2015 roku,zainteresowanie zmalało. Dziś tylko pan Bernard, jego żona oraz ich goście korzystają z kortu.
Pani Bożena Kierzek dzieli pasje sportowe swego męża – gra w tenisa i jeździ na nartach. W młodości uprawiała sport – była siatkarką. Kiedy mąż wybudował kort, razem z koleżankami stworzyły mini ligę kobiecą, a dziś spotykają się towarzysko w Piaskowie i oczywiście grają w tenisa.
Pan Bernard…
Pan Bernard ma 82 lata, jest szczupłym, przystojnym mężczyzną, wciąż aktywnym, trzy razy w tygodniu gra dwie godziny, w pozostałe dni trenuje na przyrządach.
Jak mówi:
Bernard Kierzek, 2022, fot. Magda Prętka
„mam teraz wysoką kategorię umiejętnościową 5,5 do 6 (najwyższa to 7), wciąż mam moc. Wszędzie występuję jako najstarszy uczestnik turniejów. Ale takich wariatów jak ja jest sporo w Polsce, czytam nieraz o nich w internecie. A o mnie mówią, iż niemożliwe, abym tak biegał. Mam całą kolekcję dyplomów, a w domu specjalny kącik, gdzie trzymam swoje trofea”.
Pytany o to, czy czegoś żałuję, odpowiada, iż najbardziej mu żal, iż nie ma następców. Życzę mu, żeby to się zmieniło.
W piątek 14 października, rano, otrzymałam wiadomość, iż Pan Bernard Kierzek nie żyje. Niespełna trzy tygodnie temu rozmawialiśmy, potem prosiłam go o uwagi, dotyczące przygotowanego artykułu. Wciąż mam w telefonie wiadomość tekstową, którą wtedy mi przysłał. Nie mogę uwierzyć, iż Pana Bernarda już nie ma. Umawialiśmy się na kolejny wywiad. Miał mi opowiedzieć o tym, jak został „prywaciarzem”. Niestety nie zdążył…