„Ted Lasso” od początku 3. sezonu zapowiada konfrontację dobra ze złem, nie tylko na boisku. A my się cieszymy, iż ten cudowny serial wreszcie wrócił. Spoilery z 1. odcinka.
Mój serial 2021 roku wrócił, a uczucia przed premierą 3. sezonu miałam mieszane: z jednej strony wysokie oczekiwania po fenomenalnym 2. sezonie (choć pojawiały się głosy, iż „Ted Lasso” udał się w zbyt mroczne rejony jak na komedię), z drugiej myśl, iż w jakiejkolwiek formie trener AFC Richmond i jego cudowna ekipa mieliby wrócić, niech po prostu już wrócą – tak wiele miesięcy upłynęło bez ich obecności na ekranach. A przecież, odkąd serial wziął nas z zaskoczenia niemal trzy lata temu, wiemy już, iż życie z Tedem (Jason Sudeikis) i spółką jest znacznie znośniejsze niż bez.
Po odcinku „Wredny jest ten świat” („Smells Like Mean Spirit”) mogę potwierdzić tę ostatnią diagnozę, ale nie do końca jeszcze wiem, na ile spełnione zostaną wysokie oczekiwania w tym, prawdopodobnie ostatnim, sezonie „Teda Lasso”. Nowy odcinek, podobnie jak miało to miejsce na początku poprzedniej serii, bardziej zarysowuje sytuację, w której po przerwie jesteśmy, niż jasno zapowiada, w którą stronę z tego punktu wyruszymy. Nie znaczy to jednak, iż uważam odcinek za nieudany i iż nie da się już dostrzec sygnałów długofalowej wizji twórców tej uroczej, ale i słodko-gorzkiej produkcji Apple TV+.
Ted Lasso – 3. sezon pozwala Tedowi być Tedem
Wprost padło, iż chodzi o to, by „pozwolić Tedowi być Tedem”. Główne pytanie wobec 3. sezonu brzmiałoby jednak, czy tych 12 odcinków wybierze wersję bycia Tedem i zmieniania świata (1. sezon) czy bycia Tedem, chociaż „wredny jest ten świat” i nie ma gwarancji, iż wyraźnie się zmieni na lepsze (2. sezon). Najnowszy odcinek jeszcze nam na to jasno nie odpowiada. Równie dobrze możemy mieć przed sobą historię o nawróceniu, jak i historię o paru dobrych ludziach, którzy nie mają wpływu na wiele poza swoim własnym nastawieniem. Liczę na to, iż „Ted Lasso” znajdzie złoty środek.
Otwierający 3. serię odcinek daje podstawy do takich nadziei, bo na każdy pozytyw znajduje negatyw albo przynajmniej stopniuje to, na ile można się zmienić i jaką ceną trzeba za to zapłacić. Mamy więc Rebekę (Hannah Waddingham), która już nie chce unicestwić Ruperta (Anthony Head), ale nie potrafi być ponad rywalizację z byłym mężem i potrzebuje przypomnienia, iż łatwo może osunąć się znów w nienawiść niszczącą wszystko wokół. Mamy Roya (Brett Goldstein) i Keeley (Juno Temple), których kariery nabrały rozpędu, ale związek – wręcz przeciwnie, przynajmniej na ten moment. Mamy drużynę, która awansowała do Premier League, ale teraz wszyscy skazują ją na porażkę i adekwatnie nikt specjalnie nie ma pomysłu, jak tej porażce zapobiec. No i mamy zarysowane prawdopodobnie podstawowe dla sezonu starcie dobra i zła – Teda i Nate’a (Nick Mohammed).
Jako iż wolę, kiedy „Ted Lasso” niuansuje postacie i zdarzenia, jak udawało się to choćby z Rebeką w 1. sezonie i Tedem w 2. sezonie, mam pewne obawy, czy ten pojedynek nie pójdzie nadmiernie w stronę historyjki z morałem albo jakiegoś wariantu walki Jedi z Ciemną Stroną Mocy (sami twórcy powołują się często na analogię z klasyczną trylogią George’a Lucasa). 1. odcinek nieco za grubą kreską rysuje skrajne postawy bohaterów, ale liczę, iż to tylko punkt wyjścia do skomplikowania sytuacji.
Ted Lasso w 3. sezonie szykuje starcie dobra ze złem
Otóż, chociaż wiemy nie od dziś (upieram się, iż już pozornie niewinny 1. sezon sugerował taką drogę), iż kompleksy Nate’a mogą sprowadzić go na paskudną ścieżkę, to nie jestem pewna, czy trzeba to było zaznaczyć aż tak karykaturalnie jak w tym odcinku. Nate nieodpowiadający „dzień dobry”. Nate ośmieszający piłkarza podczas treningu. Nate żenująco usłużny wobec Ruperta. Nate wprawdzie najpierw spanikowany, ale potem bezlitosny wobec dawnej drużyny i niedawnego mentora podczas konferencji prasowej. Jest to jakoś wiarygodne psychologicznie, ale w takim nawarstwieniu za łatwo buduje fundament dla „świętego Teda”, którego przecież poznaliśmy w 2. sezonie z ciekawszej strony niż „tylko” jako optymistę i altruistę ponad wszelkie skale.
Nie mówię, iż nie uległam, znowu, urokowi sytuacji, gdy trener AFC Richmond działa wbrew oczekiwaniom zarówno mediów, jak i Rebeki. Zamiast atakować Nate’a, chwali go, wspiera, a potem nabija się z samego siebie całą serią żartów może na najlepszych, ale wynikających z dobrych chęci. Może choćby przyłączyłabym się do chóru podczas tej konferencji. Tyle iż na takim jednoznacznym zderzeniu – pogrążający się w ciemności Nate z West Ham i jasny, wybaczający Ted z AFC Richmond – nie uda się chyba zbudować całego sezonu bez popadania w banały i uproszczenia.
Mam więc nadzieję, iż zarówno Nate’a pokaże szybciej większe rysy i niepewności w trenerskiej roli, dostrzegając, iż jest pionkiem Ruperta choćby w nowym samochodzie, jak i Ted będzie miał okazje konfrontować się z mniej entuzjastycznymi częściami swojej natury. Widać sygnały, iż może tak być – kompleksy Nate’a wszak i tu się ujawniły, a Ted nie tylko tęskni za synem po sześciu tygodniach wspólnie spędzonych wakacji i musi zmagać się z wieścią o kimś nowym w życiu byłej żony, ale też nie do końca wie, co adekwatnie przez cały czas robi w Anglii i w imię czego rezygnuje w rodziny. Oby to nie było ostatnie pojawienie się dr Sharon (Sarah Niles), która na tle reszty postaci ma się świetnie.
Ted Lasso – 3. sezon nie zapomina o podstawach
Obok głównej konfrontacji mamy to, czego tak brakowało w międzysezonowej przerwie. Bezwarunkową przyjaźń Rebeki i Keeley. Ponurego Rona. Zespół, w który nie wierzy choćby Paddington i którego sytuacja to, tu wręcz dosłownie, niezły kanał, ale równocześnie zespół pełen świetnych ludzi, z którymi chce się spędzać czas w szatni – tak, choćby z Jamiem (Phil Dunster), który gdzieś po drodze dojrzał może bardziej niż reszta, jednak przez cały czas pozostał przy tym sobą.
Sporo w tym nowym sezonie postaci, wątków i miejsc, ale mam nadzieję, iż przy odcinkach znacznie dłuższych niż sitcomowe standardy (premiera ma ponad 40 minut) 3. sezon znajdzie sposób, by opowiedzieć przekonująco też poboczne historie. Wszak często w „Tedzie Lasso” najciekawsze jest to, jaki wpływ główny bohater ma na resztę, a nie to, co wiąże się konkretnie z nim samym.
Wolałabym, żeby twórcy nie wykorzystali dość banalnego zabiegu, kiedy to dzieci głoszą dorosłym mądrości, na które oni nie są gotowi, ale nie da się odmówić słuszności ani Phoebe (zwłaszcza iż wątek Roya i Keeley najwyraźniej celowo, sądząc po czytelnym nawiązaniu, prowadzony jest na wzór Rossa i Rachel, co nie wypada zbyt przekonująco), ani Henry’emu, tłumaczącego ojcu, iż nie ma gwarancji wygranej, ale trzeba próbować. I bardzo jestem ciekawa, czy „Ted Lasso” okaże się ostatecznie serialem o zwycięstwie dobra nad złem czy raczej przypomnieniem, iż mimo porażki dobra warto pozostać wiernym „próbowaniu” i nie zniżać się do nikczemnych taktyk.