Jakub Wojtaszczyk: W twoim nowym tomie poetyckim „Ekonomia darów” pojawiają się literatki z polskiej historii, Żmichowska, Rodziewiczówna, Konopnicka, Kowalska, Modrakowska, Dąbrowska. Ważne to dla ciebie spuścizna?
Patrycja Sikora-Tarnowska: Zaczynamy z grubej rury! W tekście bezpośrednio nawiązuję do „Białej róży” Żmichowskiej, a cytat z powieści wraca wypowiadany przez zbiorowy podmiot. Też „ubiałcza” podmiotkę, która jest totalnie pozbawiona energii przez doznaną przemoc w związku. Białko przecież jest podstawowym budulcem komórek, tkanek, później kości. Ciała w ogóle. Tak też potraktowałam Żmichowską. Podmiotka czyta „Białą różę” w czasie przejścia – ze wspominanej przemocowej relacji do czegoś nowego, zdrowszego.

Patrycja Tarnowska Sikora, fot. Krystian Daszkowski
I oczywiście jest też Adrienne Rich i jej „Zejście do wraku”.
Do wraku schodzimy po historię, ale z wrakami też nie chcemy mieć nic wspólnego. Tak, jak moja podmiotka. Ale dla niej wrak w pewnym sensie jest także po prostu punktem odniesienia. I myślę, iż to na swój sposób jest dobre, o ile nie będzie jej zabierać powietrza. Bo ona już się o oddech nawalczyła, hiperwentylowała, teraz jest spokojnie. Oby nie do czasu.
JW: Zostańmy jeszcze z polskimi lesbijkami z historii, bo piszesz, iż śmieją się do archiwistów, myląc im tropy. To o dominowaniu heteronormy w literaturze, w świecie?
P. S.-T.: Queer cały czas się próbuje rozpychać, i w literaturze, i w świecie. I dobrze. Nie jest tak, iż mamy do czynienia z sytuacją rynkowego przesytu historiami queerowymi. Kiedy państwo prowadzi narrację marginalizującą, to rozpychanie powinno być silniejsze. I jest. I też dobrze.
Co do archiwistów – tak, trochę sobie z nich śmieszkuję. Ale tylko z tych, którzy wymazują lesbijki z naszej literackiej historii, nie z tych, którzy opowiadają się za mówieniem wprost o lesbijskości, tej z gwiazdką, pojemnej.
Bo przecież w literaturze, w narracjach historycznych, wszystkie relacje nieheteronormatywne są często ujmowane w tych skostniałych kategoriach: „współlokatorek”, „przyjaciółek”. Więc to całe „mylenie tropów” jest o tym, iż nie chodzi o wymazywanie, ale wręcz odwrotnie: o przypominanie, nazywanie, widzialność.



JW: Wspomniałaś o przemocy w relacjach. Czytając, myślałem o przemocowych domach w ogóle i o tym, iż to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, to „sprawa prywatna”, nie powinniśmy interweniować. W związkach lesbijskich nie interweniujemy podwójnie? Przecież wykluczamy związki queerowe prawnie i społecznie.

Patrycja Tarnowska Sikora, fot. Krystian Daszkowski
P. S.-T.: Tak, mam takie wrażenie. Nie tylko z własnego doświadczenia, ale też środowiskowego. A jeżeli chodzi o literaturę, to temat ten wciąż nie jest szczególnie obecny. Nie mówię, iż nie pojawia się w ogóle, ale przez cały czas jest wiele do opowiedzenia. Bo przemoc, moim zdaniem, to temat jak każdy inny. Tak, triggerujący, niewygodny, ale właśnie dlatego powinniśmy mówić o nim także w kontekście związków nieheteronormatywnych. Bo to nie są wyłącznie „kolorowe” relacje. To są zwykłe związki, w których również może pojawiać się przemoc, nie tylko fizyczna, ale też psychiczna, ekonomiczna, przemoc kontroli czy przemilczenia. Na każdym poziomie. Dlatego ten wątek w mojej książce jest obecny. Nie dominuje, ale jest mocno zaznaczony i przy tym silnie powiązany z metaforami, głównie botanicznymi.
JW: To bliski tobie temat?
P. S.-T.: Tak, lubię czerpać z botanicznych obrazów, bo one potrafią jednocześnie podkreślać ciężar przemocy, ale też wskazywać drogę do uwolnienia się z niej. To zależy, po które rośliny sięgają: zarówno podmiotka, jak i ja jako autorka.
Myślę, iż ta przemoc celowo się u mnie trochę „rozmywa” w botanicznych wątkach. Bo to jest książka o próbie zbudowania czegoś po doświadczeniu przemocy. O przejściu. O wychodzeniu z wraku, o pierwszym „oskrobaniu” się z tego, co się wydarzyło. A na dokładniejsze rozkopywanie jeszcze przyjdzie czas.
To też jest moja strategia: nie pomijam, a wręcz przeciwnie, ale nie chcę, by temat przemocy stał się wiodącym, dominującym akcentem. Chodzi raczej o próbę poradzenia sobie, stworzenia przestrzeni po. I o to, by mówić o tych związkach w całej ich złożoności, bez fałszywego idealizowania, ale i bez demonizowania.



JW: Poezja zaangażowana?

fot. Krystian Daszkowski
P. S.-T.: To wszystko osadza się gdzieś pomiędzy – nie tylko w obserwacjach środowiska czy doświadczeniach osób, z którymi miałam kontakt, ale też w mojej własnej historii. Byłam też osobą, która próbowała zapobiegać. Pracowałam w jednej z głównych fundacji feministycznych zajmujących się przeciwdziałaniem przemocy wobec kobiet. I to doświadczenie mocno mnie ukształtowało.
Ale nie odżegnuję się też od własnych przeżyć.
Tyle iż refleksja nad nimi przyszła najpóźniej. Bo kiedy byłam bardzo zaangażowana w pomoc innym, łatwo było mi siebie ustawić na końcu kolejki. Przecież byłam osobą wspierającą, mnie to osobiście nie dotyczyło. Myliłam się. I dopiero pewne mocne pierdolnięcie sprawiło, iż zorientowałam się: może też powinnam pomóc sobie?
JW: Czy był to punkt wyjścia, aby zająć się tematem literacko?
P. S.-T.: Zdecydowanie. Kiedy moje życie bardzo się zmieniło, to naturalnym impulsem było, by o tym pisać. Choć nie był to łatwy proces. Bo choćby jeżeli w rzeczywistości coś zostało przepracowane, próba ubrania tego doświadczenia w słowa jest bardzo trudna. Zaczęłam więc szukać takiego języka, który pozwoliłby mówić mi wprost, ale jednocześnie z pewnym dystansem. Bo to jest temat, o którym nie każdy chce lub może czytać. Dlatego ogromnie pomogły mi wspomniane metafory botaniczne.
Zresztą nie pierwszy już raz. W nich znalazłam coś, co nie było ucieczką w estetyzację, ale właśnie formą. I to ona okazała się najbezpieczniejszym rozwiązaniem.
Dlatego też historia obudowana jest dramatycznie. Podzieliłam ją na akty. Natomiast temat jest rozpatrywany przez różne osoby bohaterskie. Główna podmiotka – dziewczyna, która je białko, która jęczy – nie jest cały czas tą samą osobą. Ona się zmienia, reaguje na to, co dzieje się wokół niej, w relacjach, w snach. Są rodzice, jest brat, też obecny właśnie w kontekście przemocy. Są także zbiorowe podmioty, m.in. wiersze, które sobie nie radzą.
JW: Jednym z bohaterów twojego nowego tomu jest panel podłogowy z Leroy Merlin, naoczny świadek wydarzeń.

fot. Krystian Daszkowski
P. S.-T.: Dokładnie tak. Jest świadkiem, ale też panel podłogowy w mieszkaniu pracuje, zmienia swoją formę, skrzypi, pęcznieje, wybija się, napowietrza – w zależności od materiału, z jakiego został zrobiony. Panel, który był częścią tamtej rzeczywistości, zostaje zamontowany na nowo, już gdzie indziej, już w innych przestrzeniach. Odświeżony, choć używany.
Trochę jakby dostał drugą szansę.
I tak samo przedmioty, które były obecne wtedy, podczas przemocowych wydarzeń, nabierają nowych znaczeń. Tak jak panel podłogowy, który jest obserwatorem przemocy, ale też obserwatorem czegoś, co się zmienia.
JW: Podmiotka „oddycha płucami koleżanek”. Poszukiwanie swojej grupy?
P. S.-T.: To potrzeba kolektywu. Stąd to „oddychanie” powraca jak litania, jak mantra do i o polskich lesbijkach. Oddychanie zmienia się razem z doświadczeniem. Gdy podmiotka była jeszcze w środku przemocy, wpuszczanie i wypuszczanie powietrza nie było pełne, tylko urywane, poszarpane – jak atak paniki, jak próba zaczerpnięcia powietrza spod wody. To było przewracanie się na podłogę, próby wstawania, szukanie tlenu, którego nie ma. I dopiero potem, przy koleżankach, zaczęła oddychać naprawdę.
To właśnie one, ich obecność, ich ciała i ich płuca, dają jej ten oddech. Ten, który nie boli.
Pojemny, miękki, spokojny. choćby jeżeli się o tej przemocy nie mówi wprost, to czasami jako pewnego rodzaju ukojenie wystarczy bycie przez chwilę z nieprzemocowymi ludźmi. Oczywiście równolegle do sięgania po pomoc terapeutyczną lub odpowiednich służb, jeżeli ma się do tego w ogóle jakiekolwiek zasoby.

okładka książki „Ekonomia darów”, fot. materiały prasowe
JW: Mam wrażenie, iż w „Ekonomii darów” kompleksowo podchodzisz do rodzimej LGBT-owej społeczności i rozpatrujesz ją na wielu poziomach. Mamy chociażby zdrapywanie z twarzy „tapety z motywami polskiego domu”, mamy nieusatysfakcjonowanych rodziców. To tom bardzo o nas, tu i teraz.
P. S.-T.: Tapeta w tej książce to nie tylko dekoracja ścian – to kod kulturowy. To są te wszystkie znane, folkowe, powtarzalne wzory z lat 70., 80., 90. – białe ornamenty na bladożółtym tle. Dom mojej babci miał takie ściany. To tam zaczęły się pierwsze rozkminy o inicjacji w dorosłość, w tożsamość.
Z czasem zrozumiałam, próbując dokopać się mechanizmów przemocy, iż ten mikroświat domu, takiego „typowo polskiego”, wcale nie musi być wspierający.
Że właśnie w takich domach osoby nieheteronormatywne uczą się tłumić, udawać, przetrwać. I iż z tych domów wychodzą później osoby – my – które próbują budować relacje, ale mają w sobie te mechanizmy zapisane. Przefiltrowane przez wzorce, jakie dostały.
JW: W książce pojawia się brat, są odniesienia do rodziny…
P. S.-T.: Ale tylko zaznaczone. Nie chciałam, żeby one dominowały. Ale też nie mogłam ich pominąć. Bo dorastanie w konkretnych warunkach, wśród określonych wzorców, języków, reakcji ma później wpływ na to, jak budujemy relacje. Także te przemocowe.
JW: Czym jest tytułowa ekonomia darów?

fot. Krystian Daszkowski
P. S.-T.: Tytuł książki nawiązuje do pojęcia sformułowanego przez polskiego antropologa, badacza Bronisława Malinowskiego, który sam również był queerem. Chodzi o koncepcję bezinteresownego dzielenia się zasobami, o tworzenie mikro- i makrospołeczności, które funkcjonują właśnie dzięki wspólnemu dzieleniu się tym, co udało się zgromadzić. I relacje, i status społeczny między osobami są kształtowane przez wymianę dóbr.
To pojęcie było dla mnie punktem odniesienia, ale nie chciałam go przejąć dosłownie, a raczej pokazać, iż „dar” nie musi być miły. Obdarowanie nie zawsze jest czymś przyjemnym.
Zależało mi na tym, żeby zasygnalizować, iż w relacjach queerowych też może dziać się źle. I iż można próbować sobie z tym radzić, stwarzając przestrzeń do własnych poszukiwań, do podejmowania prób różnego obdarowywania. Podmiotka w książce została obdarowana przemocą. Mam nadzieję, iż „Ekonomia darów” może okazać się jakimś rodzajem narzędzia – nie jako gotowa instrukcja, ale jako impuls do szukania własnych sposobów, żeby sobie z tym tematem poradzić.
Patrycja Sikora-Tarnowska – (ona/jej). Pisarka. Nominowana do Paszportów „Polityki” autorka dwóch książek poetyckich: „Instrukcja dla ludzi nie stąd” (2020, WBPiCAK) i „Wszyscy o nas mówią” (2022, WBPiCAK). w tej chwili pracuje nad debiutem prozatorskim i czwartym tomem z wierszami. Aktywistka queer i dramatka z Warszawy. Redaktorka kwartalnika literackiego „Strona Czynna”. Po godzinach las, techno, slamy, hōjicha, Bałtyk i Sudety.