– Żeby zrozumieć Costnera, musisz obejrzeć „Tańczącego z wilkami” – stwierdziła przyjaciółka Asia. A ja kilka się zastanawiając, postanowiłam zafundować sobie trzygodzinny seans o żołnierzu armii USA, który odnalazł się wśród Indian. Tyle tylko, iż to było po „Horyzoncie”. Ale prawdę powiedziawszy, jeżeli nie znacie filmu z 1990, który w dodatku zdobył 7 Oskarów (w tym muzyczne), to z „Horyzontem” wyruszacie trochę na ślepo. I nie będzie się Wam tak podobał, jak po „Tańczącym”.
A skoro już tu jesteście, to przygotujcie sobie kawę/herbatę/jak-zwał-tak-zwał i może coś do wszamania, bo lektura będzie długa, oj długa.
TAŃCZĄC Z WILKAMI
Ten film to dziwny przypadek. Widać, iż niektóre sceny błyszczą, iż muzyka tworzy klimat, ale… no właśnie, to ale leży w fabule. Mamy tu Lieutenanta Dunbara (Kevin Costner), bardzo dobrego żołnierza, który zostaje wysłany na opustoszałą placówkę, przez co zaprzyjaźnia się z Indianami do tego stopnia, iż praktycznie staje się jednym z nich. Tak, to dokładnie o tym film. Dlatego też znajdziecie tu sekwencje z przyrodą, znajdziecie tu mocno obyczajowe wątki i – szczerze mówiąc – nie bardzo wiadomo, co jeszcze. Trochę tu mamy klimat filmu kulturoznawczego, który niekoniecznie jest ciekawy. Ten metraż trochę mnie męczył, bo w większości minut kilka się działo. To takie kino slowmotion…. no dobra, przesadzam, ale dla współczesnego widza ogarniętego tiktokiem tak to będzie wyglądać.
Muzyka dostała Oskary. Super, ale 40 lat po tym ja adekwatnie nie potrafię określić, na czym polegała jej magia; przecież to nie utwory z LOTR’a czy piosenki Queena. Za to w „Horyzoncie” już bardzo wyraźnie znalazłam więź między tym, co się dzieje na ekranie, a tym, co słyszę.
„Tańczący z wilkami” to dobry seans, jeżeli się lubi długie historie niemalże o niczym, o przyrodzie, czy… no takim specyficznym klimacie. Trudno to określić. Ale jest spora szansa, iż jeżeli Wam się spodobał ten słynny film o matematyku*, to i „Tańczący z wilkami” się Wam spodoba.
HORIZON, CHAPTER 1.
„Horizon. Chapter 1” ma jeden, jedyny problem: to są WIDZOWIE. Tak, moi Drodzy, dotarliśmy do czasów, kiedy dobry – a choćby bardzo dobry – film musi się zmierzyć z widownią tik-tokową, zmcdoinaldowaną. Oznacza to ni mniej, ni więcej śmierć dla ambitnych filmów. I właśnie tak się dzieje z opowieścią od Costnera: mamy tu niesamowite rozpoczęcie sagi, ale co z tego, jak film – przepraszam, produkt – nie zarabia? A won stond, won z kin. A może druga część trafi do kin studyjnych? Za mało zarobi, jeżeli w ogóle, a jeśliby miała trafić na streaming, to mogłaby być śmierć… moment.
Jestem zdania, iż jeżeli coś jest znakomicie zrealizowane pod względem obrazu, to choćby na małym ekraniku w laptopie będzie to dobrze widać. Właśnie tak – widać dobrze, ale nic ponad to. Seans w kinie, zwłaszcza w IMAXie w tym przypadku daje znacznie więcej wrażeń i satysfakcji. I uwierzcie, 'Horizon. Chapter 1″ trochę gra na widoczkach i trochę gra na muzyce.
Ten film to nie tylko bohaterowie (o tym za moment). To przede wszystkim ekspozycja. To danie widzowi wczuć się w klimat Ameryki za jej początków. Miałam wrażenie, iż obserwowanie tych pięknych widoków – lasy, Wielki Kanion (czy jak mu tam), otwarta przestrzeń, wschody i zachody słońca, to jest właśnie po to, by dotknąć amerykańskiego serca. Prawie iż pierwotność. Przy tym wszystkim jest zabawa ze światłem, cieniem, prawdopodobnie jest też nawiązywanie do scen z wielu znanych westernów, ale Wam o tym nie opowiem, bo się nie znam na nich.
W ogóle przed „Horizon” wydawało mi się, iż nie lubię ich. No bo co gatunek w ogóle może mi pokazać? Otóż – wydaje mi się, iż jeżeli chce się zrozumieć, czym jest western, to warto podejść do „Horizonu”. Ale niestety, nie wszyscy dadzą radę.
Tak: widziałam, jak widzowie się nudzili. Czasami byłam znużona bardzo długim seansem. Ale ten metraż po prosu trwa 3h, a reklam przed seansem było co najmniej na 15 minut (nie sprawdziłam czasu). W dodatku godzina wyświetlenia też średnia: 19:15. Wiem, iż to nie aż tak późno, bo zawsze mogli dać na 20 czy 21, ale wciąż to wieczór i wciąż film z reklamami. Byłam więc po prostu zmęczona, bo dodatkowo miałam średni dzień, żeby nie powiedzieć ciężki. Może inni widzowie też, ale hej – serio, naprawdę nie potraficie przesiedzieć tych 3h godzin bez internetów, tylko musicie zaglądać do ekraniku? Serio? Naprawdę musicie mlaskać, hałasować chipsami za moimi plecami, bo nie potraficie tych kilku godzin przetrwać bez podjadania? Halo, gdzie kultura w kinie?**
A tak, zapomniałam.
Przecież mamy społeczeństwo tik-tokowe. Takie, dla którego ważna jest szybka akcja, ważne, by w filmach ciągle coś się działo. No to przykro mi, nie ten adres.
Bo „Horizon. Chapter 1” ma szybką akcję. Jest tu wiele smutnych wydarzeń, wielkich i małych bitew o przetrwanie. adekwatnie zaczyna się wielkim uderzeniem, a widz… cóż, jak widz ma się przejmować bohaterami, których nie zna? Ale moim zdaniem początek jest dobry. Po prostu wchodzimy do historii w sam jej środek, tak, jak w życiu. Zresztą poznajemy bohaterów w ważnych chwilach dla nich, które mają fundamentalny wpływ na ich późniejszy rozwój. No, wyjątkiem może jest sam Kevin Costner, który zjawia się dopiero po środku filmu i którego i tak jest mało na ekranie zważywszy na ilość bohaterów. Bo jest ich tu mnóstwo: od rdzennych Amerykanów, a na Chińczykach skończywszy. Chociaż prawdę powiedziawszy, nie grają oni (Chińczycy) jakiejś poważnej roli. Nie mniej, jeżeli ktoś wyskoczy z twierdzeniem, iż film Costnera jest rasistowski, to raczej nie ma na myśli tego, jak film pokazuje relacje Indianie-reszta. Raczej ma na myśli to, iż murzyny występują przez 2 minuty i to raczej jako tło, a cała reszta jest biała.
Witajcie na filmie o białasach. I szczerze? Bardzo miło mi się to oglądało.
Jeszcze raz powrócę do widoczków, ponieważ FILM NA TYM STOI.
John Debney odpowiedzialny jest za muzykę. I ja powiem tak: to było doskonałe zgranie z tym, co słychać, a z tym, co widać. Szczerze mówiąc, niejednokrotnie miałam wrażenie, iż to są naczynia połączone, w których rdzeniem jest serce. Tak, w „Horizon” czuć miłość. Do Ameryki.
Bohaterowie są zbiorowi, więc pozwolę sobie ominąć opowiadanie o ich losach, bo wyszłoby jakieś dziwne opowiadanie. Ale warto tu wspomnieć, iż dawno nie widziałam na ekranie tak silnych kobiet i mężczyzn. I po prawdzie, w tym zestawieniu nikt nie jest idealny! W rezultacie film pozwala sobie na odrobinę humoru xD.
Natomiast, jeżeli chodzi o relacje Indianie-reszta, to reżyser nie chce nikogo oceniać. I tu choćby nie chodzi o to, iż każdy ma jakieś wady. Historia po prostu przedstawia to, co się działo. Bez nadawania niektórym wątkom jakiejś ważniejszej ważności, jeżeli można to tak ująć. Po prostu to wszystko jest.
To o czym jest ten film? Ja bym powiedziała, iż o wędrówce ludów, bo ostatecznie wszyscy zmierzają do ziemi obiecanej, do Horizonu, w którym ma być lepiej, gdzie dla bohaterów otworzą się nowe szanse.
I dlatego właśnie ostatnie minuty, które zapowiadają wydarzenia w dwójce są tak klimatyczne. Szczerze mówiąc, samo to było już jakimś przeżyciem. I nie tylko dla mnie, bo inni widzowie także z ciepłem wspominają o tym momencie. A ja przy okazji się zdziwiłam: chwila, to już koniec?
Nie zostałam na napisach, bo mi i tak gadali tuż obok (dzięki ), a nie chciałam też przedłużać pracy ludziom w kinie. Nie mniej, ta ścieżka dźwiękowa to istne złoto, ale iż się nie znam na muzyce, to nie wiem, czy porównanie jakościowe do twórczości Ennio Morricone jest adekwatne. Ale to i tak przez cały czas złoto, zwłaszcza jeżeli widzimy ekran z tymi wydarzeniami (a za zdjęcia odpowiada J. Michael Muro).
JA CHCĘ HORIZON. CHAPTER 2 W KINACH.
Poszłabym na niego, ale niestety dzięki tik-tokowej widowni nie jest to możliwe. Tak, ten film nie spodoba się widowni, która oczekuje morza akcji, braku budowania charakterów (bo to właśnie robią twórcy w Horizonie – pozwalają nam poznawać bohaterów między wydarzeniami). Nie spodoba się tym, którzy są przyzwyczajeni do wiecznego zjadania McDonaldsa w formie filmów i seriali. „Horizon” to nie bezmyślna rozrywka, a jeden z najbardziej przemyślanych, starannie przeprowadzonych filmów. I dawno czegoś takiego nie widziałam. choćby powiedziałabym, iż „Avatar 2” stoi pod tym względem niżej i to znacznie.
I widzicie: jeżeli film przyrodniczy, jakim był „Avatar 2” potrafi zebrać 2 miliardy dolarów, to dlaczego dobry western nie? Ktoś powie, iż nikt już nie lubi westernów. Ale to nieprawda, przecież na samym polskim fejsie mamy Westerny, które obserwuje 4,8 tysiące ludzi. Owszem, jest to mała widownia, ale przecież fanów filmów dokumentalnych także nie jest dużo, prawda?
A może ludzie nie znają Kevina Costnera i nie ogarniają klasyków? Niestety, to możliwe, bo „Tańczący z wilkami” jest dostępny w ciemnych czeluściach internetu. Tak, ani w czwartek, ani dziś ten film nie jest dostępny na legalnych VOD’ach, ani SVOD’ach***. A szkoda, bo gdyby widownia ogarnęła „Tańczącego z wilkami”, wiedziałaby, czego się spodziewać. I powiem tak: W Horizon dzieje się znacznie więcej, ciekawiej i lepiej, niż w „Tańczącym”. A przecież to „Tańczący” zdobył 7 Oskarów, w tym 3 za muzykę i 1 za reżyserię.
Jeśli zatem lubisz starannie prowadzone historie, odczucie, iż film tworzony z serca, piękną muzykę i scenerię, to „Horizon. Chapter 1” jest czymś dla Ciebie. Baw się dobrze! (Niedługo będzie na VOD).
——–
* no ten, co sprzątał, ale odkryto, iż potrafi rozwiązać zadanie z matmy, nad którym naukowcy się biedzili… za ciula nie umiem se przypomnieć tytułu, pomocy xD.
** Czwartkowy seans „Horizonu” był ostatnim dla niego seansem w kinie, dlatego też na salę przybyło trochę luda.
*** SVOD to wypożyczalnia.