Tańcz, Kulej, tańcz

filmweb.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: plakat


Wszystko w tym filmie zaczyna się w momencie, w którym większość filmów się kończy: 24-letni Jerzy Kulej wchodzi na szczyt, zostaje mistrzem olimpijskim. Bokser w glorii chwały wraca z Tokio do kraju. W jego głowie gwałtownie powstaje plan: wygrać olimpijskie złoto to jeszcze nic, teraz trzeba jeszcze obronić tytuł – za cztery lata, w Meksyku. Nowemu marzeniu zostaje podporządkowana codzienność Kuleja i jego rodziny. Sny – zwłaszcza te o potędze – mają przecież to do siebie, iż nigdy tak naprawdę się nie kończą…

Tomasz Włosok
  • Watchout Studio
  • Grzegorz Press

"Kulej. Dwie strony medalu" jest klasycznym filmem biograficznym, i jednocześnie nim nie jest; dotyczy sportu i nie dotyczy sportu. Głos trenera Feliksa "Papy" Stamma (świetny Andrzej Chyra) już w pierwszych scenach cofa nas do dzieciństwa Jurka, który – jakże by inaczej – został bokserem, by bronić się przed szkolnym gnębicielem. Ale w tej opowieści nie odhaczamy tylko kolejnych elementów. Pierwszym narracyjnym kluczem są wspomniane cztery lata – i adekwatnie tylko one – w których Kulej próbuje się przygotować do obrony złota. Drugim kluczem, prawdziwym rewersem medalu, okazuje się życie rodzinne pięściarza, jego relacje z najbliższymi.

Twórcy scenariusza – Rafał Lipski i Xawery Żuławski – wybierając taki, a nie inny punkt wyjściowy, nie popełniają błędu. Poprzez wycinek udaje im się opowiedzieć szerszą historię, mieszającą w sobie sportową ambicję, szumnie brzmiącą "cenę sukcesu", ale i czasy, w których rozgrywa się opowieść, czyli barwne lata sześćdziesiąte. Piszę "barwne" z pewnym przekąsem. Były, owszem, kolorowe, młodzieńczo naiwne, były jednak także wymieszane z mrokiem roku 1968, przemocą władz wobec studentów i antysemicką, absurdalną nagonką. Ten społeczno-polityczny kontekst zostaje oddany bez zarzutu: filmowy Kulej (Tomasz Włosok) potrafi porywająco tańczyć na balu z żoną (Michalina Olszańska), bo też i jego egzystencja przypomina taniec: między zwycięstwem, porażką oraz sportem i oczekiwaniami partii, a także lękiem o to, do czego władza go zmusi (Kulej jako członek Gwardii Warszawa był wtedy formalnie milicjantem). jeżeli udaje mu się z tych starć wyjść zwycięsko, wielka w tym zasługa żony – kobiety świadomej siebie i zwyczajnie mądrej, prawdopodobnie mądrzejszej od męża (świetnie wypada na przykład scena, w której Helena Kulej kończy jego uliczną bójkę).

Michalina Olszańska
  • Watchout Studio
  • Grzegorz Press

Przy tego typu filmach musi działać obsada, koniec kropka, inaczej kończy się klapą. Na szczęście w tym przypadku działa. Włosok w tytułowej roli jest znakomity, w każdej scenie czuć zaangażowanie w rolę, opanowanie niuansów. Jego Kulej pozostaje zdeterminowany, by osiągnąć swój cel, ale bywa również zwyczajnie zaślepiony na to, co najbliżej niego, miota się, podejmuje nieprzemyślane, niekiedy wręcz głupie decyzje. Olszańska potrzebuje dłuższej chwili, by się rozkręcić, ale udaje jej się to. Na dalszym planie ekran zdobywają Tomasz Kot i wspomniany już Andrzej Chyra.

"Kulej" wyraźnie nawiązuje do nurtu polskich filmowych biografii, które dekadę temu zdobywały rodzime kino – myślę tu przede wszystkim o "Bogowieach" Łukasza Palkowskiego, w mniejszym stopniu o "Sztuce kochania" Marii Sadowskiej i kolejnych podobnych produkcjach, potwierdzających pewną regułę: każdy następny polski biopic był już gorszy niż historia Zbigniewa Religi ("Ostatnią rodzinę" Matuszyńskiego trzeba by oceniać w innej lidze). Tym razem rzecz jest o tyle ciekawa, iż do rzeki, w której dotychczas dominowali Palkowski i – w pewnym stopniu – Maciej Pieprzyca, wchodzi Xawery Żuławski, twórca kojarzony z innym rodzajem kina, znaczniej bardziej autorskim, artystycznym, awangardowym. I transfer ten, czy może raczej świadome autoprzemieszczenie, okazuje się tu najciekawszy.

Tomasz Włosok
  • Watchout Studio
  • Grzegorz Press

Jasne, iż Żuławski od dawna realizował sprawne warsztatowo seriale. Jasne, iż i poprzednia "Apokawixa" sugerowała zmianę w myśleniu reżysera o kinie. Ale to właśnie "Kulej" stanowi najdobitniejszą ilustrację tego, o czym twórca "Wojny polsko-ruskiej" mówi od jakiegoś czasu: iż przeszło mu robienie filmów o tym, o czym sam myśli. Nie da się porównać nowego projektu choćby z "Mową ptaków" i… bardzo dobrze. "Mowa" była miejscami wspaniała, ale całościowo hermetyczna, z bardzo wysokim progiem wejścia dla odbiorcy i skupiona na formie. Z kolei w najnowszym filmie forma służy temu, by opowieść trafiła do widza, i przyznajmy, może tego dokonać. Kinowe przetworzenie historii Jerzego Kuleja ma w sobie lekkość, humor i naprawdę dobre tempo – zwłaszcza ten ostatni element sprawia, iż dwuipółgodzinny film ogląda się bez mrugnięcia okiem.

Jest coś jeszcze: Żuławski dokładnie wie, co i jak chce opowiedzieć, w jakim gatunku zamierza to zrobić, jakimi narzędziami. Nie sili się na to, by "Kulej" stał się drugim "Wściekłym bykiem", bo to niemożliwe, do ciężaru moralitetu Scorsesego ciężko komukolwiek byłoby się zbliżyć. Opowieść o polskim mistrzu olimpijskim nie ma być też kolejnym "Rockym", bo to banał. Ma natomiast pokazać niebanalnego bohatera, przybliżyć choć trochę jego świat, marzenia, czasy, w których przyszło mu żyć. I z tej próby wychodzi bez jęku kompromitacji.

Pewnie, iż widzieliśmy podobne historie ileś tam razy. Pewnie, iż dobrze jest wspierać kino artystyczne. Może też jednak warto docenić kino środka, które nad Wisłą nie miało chyba nigdy dobrej prasy, mimo iż potrafi uwieść widownię oraz powiedzieć coś prawdziwego. Xawery Żuławski pokazuje swoim filmem, iż najważniejszym ringiem ostatecznie jest życie. A przypominając o tym, sam wygrywa. Nie przez nokaut. Z głową, na punkty.
Idź do oryginalnego materiału